Jak uczyć historii idei z takimi podziałami, kiedy to chronologiczny wykład powinien być zachowany, ale rzecz nie w tym, lecz w zasadach naboru na studia magisterskie. Unia Europejska, próbując nieudolnie małpować system studiów wyższych w Stanach Zjednoczonych, wprowadziła następującą zasadę: każdy, kto uzyskał licencjat z dowolnej dziedziny, może zdawać na dowolne studia magisterskie. W teorii pięknie, w praktyce - beznadziejnie. Wprawdzie istnieją egzaminy na studia magisterskie, ale nie tak bardzo są one pomocne.

Reklama

My uczymy socjologii, a w każdym razie nasz magistrant otrzymuje dyplom magistra socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Zapewne część studentów, jaka do nas przyjdzie robić magisterium, to nasi licencjaci, ale nie ma pewności, że nie pojawią się trzy inne kategorie: zdolni studenci z niehumanistycznych kierunków lub z takich, na których nie ma odrobiny socjologii, studenci po prowincjonalnych szkołach prywatnych lub publicznych, którzy uczyli się socjologii, ale marnie, oraz studenci, którzy chcą uzyskać dyplom Uniwersytetu Warszawskiego, bo to jednak ma znaczenie dla dalszej drogi życiowej. Oczywiście, w czasie dwu lat studiów magisterskich można trochę nauczyć, jednak nie można nauczyć socjologii od podstaw. Ograniczenie egzaminu do wiedzy socjologicznej z góry eliminowałoby potencjalnie wybitnych kandydatów, którzy jednak nie mają podstaw z metodologii i innych elementarnych dziedzin socjologii. Można się zatem spodziewać, że wszyscy na wszystkich uniwersytetach pójdą na kompromisy, a dla wielu studentów będzie to oznaczało, że dwa lata studiów magisterskich będą trudne. Ten eksperyment czy raczej już nie eksperyment, lecz praktyka wdrożona na wiele lat, może się udać tylko częściowo. Nauczyciele akademiccy jakoś dadzą sobie radę, najbardziej żal mi młodzieży, która nieuchronnie będzie po części oszukiwana.

Jednak cała ta operacja skłania do refleksji bardziej zasadniczej, która ma naturę konserwatywną. Jak wiadomo, jedną z zasad myśli konserwatywnej, którą sformułował w końcu XVII w. Edmund Burke i która powtarzana jest do dzisiaj, jest dokonywanie zmian tylko wtedy, kiedy jest to rzeczywiście konieczne i kiedy mamy silne przekonanie, że zmiana będzie na lepsze, kiedy dobrze potrafimy przewidzieć jej ewentualne rezultaty. Zmiany niekonieczne, zmiany dla zmiany, zmiany dokonywane po to, żeby zmieniający urzędnicy wykazywali się inicjatywą, są dla myśli konserwatywnej nonsensowne i szkodliwe. Ponadto niektóre dziedziny, jak np. budowa dróg, lepiej znoszą zmiany, a inne - jak cały system edukacyjny - gorzej. Występują też lokalne uwarunkowania polegające na tym, że każdy nowy minister chce zostawić po sobie jakiś wkład w postaci zmian w programie, w systemie nauczania czy w sposobie zdawania egzaminów. Wszystko to razem sprawia, że w szkolnictwie wyższym mamy do czynienia z niepewnością, która jest dla niego zabójcza. Zmieniają się sylabusy zajęć, zmieniają się zasady oceniania, swobody wybierania jednego lub dwu kierunków studiów i tylko od łaskawości nauczyciela akademickiego zależy, w jakim stopniu uwzględni osiągnięcia z innego kierunku i zaliczy dobremu studentowi. Tylko studenci się nie zmieniają, są bardzo inteligentni, na ogół pracowici, zwłaszcza na wyższych latach, oraz mają silne motywacje. Czy teraz potrafimy im sprostać? Mam coraz większe wątpliwości.