Wzmiankowany związek jeszcze za komuny dostał za darmo tysiące hektarów ziemi (tylko trochę mniej niż powierzchnia stołecznego miasta Warszawy), a teraz dzieli nią i rządzi. Nikt mu nie podskoczy – gminy (prawowici właściciele), chcąc zbudować np. drogę przebiegającą przez teren ogródków działkowych, muszą się pięknie prosić, a i tak często gęsto odchodzą z kwitkiem. Działkowcy, aby dostać kawałek ogródka, muszą się zapisać do PZD i płacić mu haracz w postaci składek. ZDK ma na działki w Polsce monopol. I nikt nie ma prawa go kontrolować – ani Ministerstwo Infrastruktury, któremu formalnie podlega, ani Najwyższa Izba Kontroli.
Ta święta związkowa krowa istnieje w niezmienionym kształcie od 1981 roku. I od tego czasu władza w niej spoczywa w ręku jednej rodziny. Prezesuje mu Eugeniusz Kondracki. A jego córka Magdalena jest dyrektorem w wydawanym przez PZD miesięczniku „Działkowiec”. To najpotężniejsi ludzie w Polsce. Kilkanaście razy politycy różnych partii próbowali zniszczyć monopol PZD, oddając ogródki działkowcom za niewielką kwotę albo je w ogóle likwidując – na próżno. Lewicowi politycy skutecznie pomagali torpedować te plany. Teraz – także po raz kolejny – za działkowy interes weźmie się Trybunał Konstytucyjny. Może wreszcie tym razem uda się pozbyć oligarchów po polsku.