Prezydent podpisał ustawę, z której nikt nie jest zadowolony. Ani urzędnicy, którzy już na zapas martwią się, że nowe przepisy doprowadzą do decyzyjnego paraliżu, ani petenci, którzy nie wierzą, że jakikolwiek urzędnik zapłaci z własnej kieszeni za swoje błędne decyzje. Za trzy miesiące, kiedy ustawa o odpowiedzialności funkcjonariuszy publicznych za błędy wejdzie w życie, grono sceptyków wobec nowych przepisów z pewnością jeszcze się powiększy. Dojdą prawnicy i przedsiębiorcy.
Najmniej obawiałbym się paraliżu decyzyjnego w urzędach. I to wcale nie dlatego, że paraliż taki istnieje już dziś. Jestem natomiast pewien, że urzędnicy szybko odkryją, że nowe przepisy to tak naprawdę tylko strachy na Lachy. Bo żeby doszło do ukarania osoby odpowiedzialnej za wydanie złej decyzji, naruszenie prawa musi być rażące. To krótkie i lapidarne słowo jest kluczowe dla całej ustawy. Bo rażące błędy w prawie, wbrew obiegowym opiniom, nie zdarzają się często.
Błędy, które wywołują u przegrywających sprawę subiektywne poczucie niesprawiedliwości i bezprawności działania organu administracji, wcale nie są traktowane przez prawo, a także orzecznictwo sądów, jako rażące. Rażące naruszenie prawa to naruszenie oczywiste, wyraźne, bezsporne. Gdy decyzja zostaje na przykład wydana wbrew zakazom czy nakazom konkretnego przepisu. Są to wady o charakterze formalnym, procesowym.
Naruszenie zasady dwuinstancyjności, nieprzeprowadzenie wbrew obowiązkowi rozprawy, brak daty wydania decyzji, podpisanie decyzji przez osobę niemającą upoważnienia organu, wznowienie postępowania na podstawie zdarzeń, które nastąpiły już po wydaniu decyzji, naruszenie przepisów o właściwości organu, brak opinii biegłego w sprawach o aktualizację opłat za użytkowanie wieczyste, nieprzeprowadzenie wywiadu środowiskowego w sprawach o przyznanie świadczeń z pomocy społecznej. Nie ma tego wiele, w dodatku akurat tych spraw urzędnicy pilnują już dość dobrze.
Reklama
Natomiast tego, co jest najważniejsze, czyli niewłaściwego wyboru przez urzędnika jednej z możliwych interpretacji przepisu, ani prawo, ani sądy nie traktują jako rażącego naruszenia ustawy. A o ile wiem, w praktyce najczęściej chodzi właśnie o błędną, skrajnie niekorzystną dla ludzi interpretację. To właśnie z tego bałaganu wziął się w naszym biznesie syndrom Kluski i tysięcy mniejszych przedsiębiorców poszkodowanych przez wadliwe tłumaczenie przepisów przez urzędników. Przecież nawet zastosowanie niewłaściwej stawki celnej na niekorzyść przedsiębiorcy nie jest traktowane jako rażące naruszenie prawa.
Nie oszukujmy się, ta ustawa to może krok w dobrym kierunku, ale z pewnością nie jest to taki krok, na który przedsiębiorcy czekali. By odpowiedzialność urzędników stała się faktem, a nie złudzeniem, zmienić musi się także rozumienie krótkiego, lapidarnego zwrotu „rażące naruszenie prawa”. Żeby formuła ta oznaczała także takie naruszenie, które wywołuje niemożliwe do zaakceptowania skutki gospodarcze i społeczne.
Tylko przyjęcie takiej interpretacji sprawi, że syndrom Kluski nie będzie się śnił po nocach naszym przedsiębiorcom. Czy ustawodawcę, a także nasze sądy stać na przeforsowanie takiej interpretacji? Uchwalona ustawa o odpowiedzialności urzędników za błędy pokazuje, że daleko nam jeszcze do tego.