Janusz Palikot milczał od długiego czasu. Nie prowokował, nie obrażał. Podobno takie dostał polecenie od swojej partii. Jednak w sobotę pojawił się w Romanowie na Podlasiu, gdzie miejscowe muzeum odwiedził Bronisław Komorowski.
Miał nową fryzurę, a na nosie okulary w rogowej oprawie. Ale to nie wszystkie zmiany, jakie zaszły w pośle PO, oczywiście, jeśli wierzyć jego słowom.
"W krytyce prezydenta przekraczałem dopuszczalne granice. Ale 10 kwietnia wraz z Lechem Kaczyńskim umarł też dawny Janusz Palikot. Nie wierzycie? Nie odbierajcie mi prawa do przemiany" - apeluje w rozmowie z "Newsweekiem".
Pytany o swoje wpisy na blogu bezceremonialnie atakujące Lecha Kaczyńskiego, Palikot odpowiada: "Nie będę tak już mówił. 10 kwietnia ten dawny, agresywny i bezwzględny Janusz Palikot zginął pod Smoleńskiem wraz z Lechem Kaczyńskim".
"Byłem bardzo uwikłany w Lecha Kaczyńskiego tą swoją ostrą krytyką, przekraczającą granice. Dla mnie śmierć prezydenta jest także częścią mnie samego. Być może symbolicznie - na moim przykładzie - będzie szansa pokazać: nie warto przekraczać granic" - kaja się największy skandalista polskiej polityki.
Janusz Palikot nie odmawia sobie jednak podsumowania działalności Lecha Kaczyńskiego w Pałacu Prezydenckim. Pytany, czy to dobrze, że tragicznie zmarły prezydent został pochowany na Wawelu, odpowiada: "Nie. To był zły prezydent".