Pracownicy Stoczni Gdańsk byli pod Kancelarią Prezydenta przy ul. Wiejskiej. Odczytali petycję do Lecha Kaczyńskiego, by ten przyjrzał się ich sytuacji i całemu przemysłowi stoczniowemu. Stoczniowcy żądają dokładnego rozliczenia pomocy publicznej, przekazanej zakładowi.

Reklama

Jak mówił Roman Gałęzewski, szef "Solidarności", do stoczni dotarło około 50 milionów złotych, a nie - jak twierdzi Komisja Europejska - ponad 700 milionów. Stoczniowcy złożyli już w gdańskiej prokuraturze zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.

Na ul. Wspólnej, przed siedzibą Ministerstwa Skarbu Państwa, protestujący palili opony i odpalali petardy. Musiała interweniować straż pożarna. Stoczniowcy obrzucili budynek jajkami i krzyczeli "złodzieje, złodzieje!". Petycję w sprawie dokładnego rozliczenia pomocy publicznej, przekazanej zakładowi, stoczniowcy złożyli w kancelarii premiera.

Stoczniowców wspierali górnicy, którzy demonstrowali między innymi przeciwko zasadom pracy w kopalniach w weekendy i zmianom w systemie górniczych emerytur. Byli też związkowcy, którzy nie zgadzają się na proponowane zmiany w kodeksie pracy. Po zostawieniu swoich postulatów w ministerstwach pracy i gospodarki, przeszli pod Sejm.

Związkowcy, głównie z "Sierpnia '80", nie chcą żadnych zmian, które - jak mówią - pogarszałyby sytuację pracowników. Domagają się też podniesienia płacy minimalnej do 50 procent średniej krajowej, ograniczenia zatrudnienia na tzw. umowy pozakodeksowe, podwyżek płac, zaniechania prywatyzacji w ochronie zdrowia oraz poprawy warunków pracy w hipermarketach.

Postulaty przedstawiali też przemawiający w trakcie manifestacji górnicy, pielęgniarki i pracownice sieci hipermarketów. Organizatorzy ocenililiczbę uczestników na dwa tysiące. Związkowcom towarzyszyli anarchiści.