Już w kilkadziesiąt minut po zamachu na działaczy łódzkiego PiS media koncentrowały się nie na tragicznym wydarzeniu, ale na komentarzach politycznych, Jarosławie Kaczyńskim, Donaldzie Tusku i Januszu Palikocie. Relacja z miejsc zbrodni jest coraz szybsza, przekaz dociera niemal w czasie rzeczywistym. Z medialnych doniesień znikają główni bohaterowie dramatu – ofiara i sprawca – a ich miejsce zajmuje bazujący na emocjach spór. To nowość w relacjonowaniu zabójstw ocierających się o politykę.
Przed 18 laty o śmierci byłego premiera rządu PRL Piotra Jaroszewicza i jego żony Polacy dowiedzieli się dopiero w dobę po zabójstwie. Zwłoki rodziców późnym wieczorem 1 września znalazł syn, który zawiadomił policję. Okazało się, że nie żyją od wczesnego rana. Media dowiedziały się o zabójstwie dopiero 2 września rano z oficjalnego komunikatu. Dziennikarze, którzy przyjechali na miejsce, pokornie stali przed otoczonym kordonem domem Jaroszewiczów, czekając na informacje podane przez funkcjonariuszy. Wyłamał się tylko Jerzy Jachowicz, wówczas reporter śledczy „Gazety Wyborczej”. Odkrył otwartą furtkę do sąsiedniej posesji. Stamtąd wdrapując się po płotach, dachach i drewnianych szopach, przez balkon dostał się do domu Jaroszewiczów. Przez dłuższy czas unikając dyskutujących ze sobą prokuratora i policjantów, po cichu krążył po miejscu zbrodni – widział niezebrane dowody, partactwo śledztwa w jego pierwszych, najważniejszych, chwilach. Ostatecznie nieproszony gość został zauważony przez funkcjonariuszy i wyproszony, ale jego relacja była ważnym zapisem zaniedbań organów ścigania, do których doszło na samym początku wyjaśniania zabójstwa.

Zbrodnia z poprzedniej epoki

Dziś polskie media wkroczyły w nową erę. Socjolog i medioznawca Wiesław Godzic zauważa, że zbrodnia w łódzkim biurze PiS była wyjątkowym wydarzeniem nie tylko dlatego, że po raz pierwszy w historii III RP mieliśmy do czynienia z mordem, o którym niemal ze stuprocentową pewnością można powiedzieć, że miał charakter polityczny. Zupełnie inna była również reakcja mediów niż choćby w przypadku poprzednich głośnych zabójstw. Pomimo że tamte, w przeciwieństwie do tragedii w Łodzi, dotyczyły ludzi ze świecznika władzy. Samo wydarzenie natury kryminalnej zostało szybko wyparte przez przekazy polityczne – spekulacje i interpretacje zachowania prezesa PiS, premiera, a także spory o to, kto jest „moralnym sprawcą” tragedii.
Reklama
Trzy dotychczasowe najsłynniejsze mordy, które łączono z polityką – zabójstwo Jaroszewiczów, śmierć Marka Papały i Jacka Dębskiego – należały do poprzedniej epoki medialnej.
O zastrzeleniu Marka Papały 25 czerwca 1998 r. Polacy dowiadują się na drugi dzień z porannych gazet. Generała zabito tuż po 22. Informacja rozchodziła się dziwnymi drogami. W pierwszej kolejności o zamachu dowiaduje się od komendanta policji kilku polityków opozycyjnego wówczas SLD. Potem dziennikarze. Około 40 minut po zabójstwie pierwszy komunikat podaje Marcin Trzciński z Polskiej Agencji Prasowej. Ale niewiele mediów jest w stanie natychmiast zareagować. W nocy informację o śmierci Papały podają stacje radiowe. Podobnie o wieczornym zabójstwie Jacka Dębskiego trzy lata później, Polacy – za wyjątkiem policji i kilku dziennikarzy – są informowani na drugi dzień rano.
Wcześniejsze sprawy różni od łódzkiego mordu przede wszystkim przekaz. W pierwszy dzień publikacji komentarze i spekulacje są zdawkowe. Po zabójstwie Jaroszewicza przez kilka dni nie ma niemal żadnych informacji – wyłom stanowią te przekazane przez Jachowicza. Dwa dni po mordzie Dębskiego spekuluje się z kolei na temat tego, czy przyczyną zamachu nie był przypadkiem romans. Jerzy Jachowicz zwraca uwagę, że wątek mafijny i polityczny za każdym razem także pojawia się dopiero po kilku dniach. Pierwsze momenty to pytania o przyczynę śmierci. „Kto zastrzelił Marka Papałę”, „Kto zabił Jacka Dębskiego” – to najpopularniejszy wówczas format tytułu.



Łódzki mord jest wolny od poszukiwań zabójcy, bo został on schwytany na miejscu i przyznał się do winy. Ale treścią, która – choć na drugim miejscu – królowała niegdyś w mediach, były informacje o zabitych. Po śmierci Papały kolejnym papowskim komunikatem jest wysłana przez Trzcińskiego sylwetka byłego komendanta – dość krytyczna. W dwa dni później krytyczne oceny zawrze w artykule dla „Rzeczpospolitej” Anna Marszałek. Dziennikarze nie będą się wahali pisać źle o zmarłym w przypadku jeszcze jednej śmierci – samobójstwa polityka SLD Ireneusza Sekuły w 2000 r.

Dziennikarz jest wszędzie

Ta reguła nie dotyczyła tylko ludzi ze świecznika. Nawet gdy chodziło o większe, elektryzujące Polskę wypadki, takie jak zawalenie się hali targowej w Chorzowie czy katastrofa polskiego autobusu we Francji, media koncentrowały się na dwóch elementach: ustaleniu okoliczności tragedii i zebraniu jak największej ilości informacji o ofiarach oraz losie ich bliskich.
Paweł Biedziak, wieloletni rzecznik warszawskiej policji i były dziennikarz policyjny, wspomina, że uderzająca jest dysproporcja między liczbą dziennikarzy, którzy przyjeżdżali wówczas na miejsce zbrodni, a docierającymi tam dziś. Wynika to z tego, że przybyło nam nie tylko stacji telewizyjnych, ale też portali internetowych, z których część ma już własnych reporterów. Internetowa relacja z miejsca zbrodni często jest nadawana równolegle do toczących się działań policyjnych, ze względu na dostępność telefonów komórkowych z kamerami. W ten sposób Ryszard C. mógł już w momencie aresztowania opowiedzieć o swojej motywacji widzom w całym kraju.
Prawdziwy przełom w relacjonowaniu zbrodni to powstanie telewizji informacyjnych (w Polsce pierwszą była TVN 24 w sierpniu 2001 r.).
Zbigniew Lewicki, amerykanista, wspomina moment zamachu na Ronalda Reagana w 1981 r., krótko po powstaniu nadającej przez całą dobę stacji CNN. Ameryka zamarła, śledząc stan zdrowia trafionego rykoszetem prezydenta i innych osób ranionych w zamachu i dociekając motywacji niedoszłego zabójcy (okazał się psychopatycznym fanem aktorki Jodie Foster i jej dedykował zamach). O ile w przypadku zabójstwa prezydenta Kennedy’ego 18 lat wcześniej służbom specjalnym i prokuraturze udawało się utrzymać kontrolę nad przepływem informacji, w tym przypadku dziennikarze byli dosłownie wszędzie.
Telewizje informacyjne stanowiły rewolucję nie tylko z perspektywy odbiorcy, ale też pracy policji. Na szkoleniach funkcjonariuszom polskich służb prasowych często podawano przykład brytyjskiego eksperta, który na żywo komentował, co jego zdaniem „zaraz zrobi grupa antyterrorystyczna” przygotowująca się do obezwładnienia szaleńca, który zabarykadował się z bronią w domu.
W ostatni wtorek reakcja telewizji informacyjnych była błyskawiczna. Już w kilka minut po tym, jak sprawca zbrodni w łódzkim biurze PiS został obezwładniony, informacja o nim wędrowała na czerwonych paskach. Po następnych kilkunastu minutach pojawiły się pierwsze komentarze polityków. Na kilka kolejnych godzin strzelanina w Łodzi niemal całkowicie wyparła inne wiadomości. Do akcji weszli komentatorzy. – Uderzył mnie inny niż zwykle w przypadku takich wydarzeń, przekaz medialny. Ofiary niemal zniknęły. Widz nie mógł dowiedzieć się zbyt wiele o zabitym działaczu PiS poza tym, że był asystentem europosła. Nie pojawiły się informacje, kim był, dlaczego działał w PiS, jakie miał poglądy, wartości, co chciał zrobić. Dowiedziałem się za to, że „zabito człowieka Kaczyńskiego” albo że zabito „za Kaczyńskiego” – mówi Godzic.



Paweł Biedziak zauważa: – Przekaz jest natychmiastowy. Ale zaczyna on grać, tak jak polityka, głównie na emocjach. Charakterystyczne, że po zabójstwie małżeństwa Jaroszewiczów, Marka Papały czy Jacka Dębskiego prym w komentowaniu wiedli dziennikarze śledczy, dziś pałeczkę przejęli komentatorzy polityczni.
Zbigniewa Lewickiego dziwi stopień polityzacji mediów po zamachu na działaczy PiS. W USA oskarżenia polityczne wypełniły amerykańską prasę po zabójstwie prezydenta Lincolna półtora wieku temu i Martina Luthera Kinga w 1968 r. Mordy były zemstą za działania mające na celu równouprawnienie i w obu przypadkach odium spadło na środowiska rasistowskie, tak samo jak w 1922 r. winą za śmierć prezydenta Gabriela Narutowicza część prasy obarczała Narodową Demokrację. – Jednak ani po zamachu na braci Kennedych, ani na Reagana taki ton się nie pojawiał – mówi Lewicki. Także w przypadku słynnych masakr szkolnych czy zamachów na kliniki aborcyjne nie ma miejsca na przerzucanie się zarzutami o sprawstwo między najważniejszymi osobami w kraju.
Okoliczności łódzkiej zbrodni są bez wątpienia wyjątkowe. W przededniu kampanii wyborczej, w pół roku po tragedii smoleńskiej, w momencie ogromnej polaryzacji społecznej psychopata krzyczał, że chce „zabić Kaczyńskiego”. Zdaniem Wiesława Godzica wszystko to jednak nie wystarcza, by wyjaśnić, że główni bohaterowie – ofiary i sprawca – kompletnie zniknęli na tle politycznej scenografii zbrodni. – Polityka wdziera się w każdą dziedzinę życia, a poza tym stała się teatrem tylko kilku aktorów. Na nikogo innego nie ma już miejsca, nawet w takich sytuacjach. Jest kilku kolosów, a cała reszta ludzi w mediach to tylko ich cienie – mówi Godzic.