W sobotnim wydaniu GW Adamowicz wspomina czas sprzed roku, w którym wracała z córkami z USA, po tym, jak dowiedziała się o tym, że jej mąż został zaatakowany. Podróż do Londynu spędziła na modlitwie. Modliłam się, płakałam i powtarzałam, że wszystko będzie dobrze. (...) W szalonej pogoni na lotnisko nie czytałam internetu, nie wiedziałam co się dzieje, odbierałam tylko co któryś telefon - wspomina żona Pawła Adamowicza.
Tuż przed startem zadzwoniła siostra i powiedziała, że Paweł jest już po operacji, właśnie przy nim jest i trzyma go za rękę. Zrobiło mi się lepiej, pomyślałam, że to dobry znak, że będziemy się nim opiekować - opowiada GW.
Kiedy wylądowaliśmy w Gdańsku, na pokład samolotu weszła moja siostra. Powiedziała, że Paweł nie żyje - opisuje krytyczne momenty Magdalena Adamowicz.
W jej ocenie śmierć męża tylko na chwilę zmieniła relacje między ludźmi w Polsce. To, co się stało, wstrząsnęło ludźmi. Także politykami czy mediami. Choć rzeczywiście, lepiej było tylko przez chwilę - przyznała w wywiadzie dla dziennika.
Dla mnie ważne jest, że po śmierci Pawła zaczęliśmy w końcu głośno mówić o mowie nienawiści, że trzeba ją zwalczać, że słowo może doprowadzić do tragedii - podkreśliła.
Dobrze, że mowa nienawiści i walka z nią jest tematem wszechobecnym. Gorzej, że tylko niektórzy rzeczywiście chcą coś zmienić. Niestety, wielu ludzi, także polityków, mówi o mowie nienawiści w sposób cyniczny. Bo sami tego języka używają - oceniła Adamowicz.
Dzieje się tak po obu stronach, w partii radzącej i w opozycji - uważa wdowa.
W jej ocenie zmianę trzeba zacząć od siebie. Nie jestem pokorną owcą i czasem mnie korci, żeby odpowiedzieć na coś bardziej dobitnie, zwłaszcza gdy ktoś dotyka rodzinę. Ale wtedy sobie powtarzam, że nie mogę ulegać hejtowi. Muszę dawać przykład - powiedziała GW Magdalena Adamowicz.