Na pogrzebie Adamowicza przedstawiciele obecnych władz, w tym prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki, siedzieli w piątym rzędzie. W poniedziałkowym wywiadzie zauważono, że padają pytania, dlaczego prezydent czy premier siedzieli tam, gdzie siedzieli". "Prawdę mówiąc, miałam wątpliwości, czy oni tam w ogóle powinni być. Dałam sygnał, że nie chcę ich w zasięgu swojego wzroku, że nie życzę sobie nikogo z rządu - powiedziała w wywiadzie Magdalena Adamowicz.Pytana, dlaczego tego nie chciała, Adamowicz odparła, że był to dla niej szczyt hipokryzji. Bo to są ludzie, którzy reprezentują wszystko to, co jest zaprzeczeniem tego, w co wierzył Paweł. Nie będę mówić, co o nich mówił Paweł - dodała.
Żona Adamowicza mówi też o stresie, jaki wywoływała w ich domu polityka. Właściwe nie oglądaliśmy TVP, ale wszystko do nas docierało. Przyjaciele i znajomi mówili, co się wyczynia. Byliśmy osaczani - stwierdziła w rozmowie z "Newsweekiem". Opowiedziała też, jak wygląda jej ostatnia rozmowa z mężem. Była wtedy w USA. Prezydent Gdańśka zadzwonił do niej, że nie mógł spać, dręczyły go koszmary. Powiedział, że o piątej wziął się do pracy, by o 7 rano pójść do kościoła. Jak mówiła tygodnikowi, jej mąż był tak zdenerwowany, żę nie wiedział jak włączyć telewizor, bo wciskał złe przyciski na pilotach. Więc go na odległość instruuję. Udało się - dodała.
W niedzielę 13 stycznia prezydent Gdańska Paweł Adamowicz został zaatakowany nożem przez 27-letniego Stefana W. podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Samorządowiec trafił do szpitala, gdzie poniedziałek, 14 stycznia, po południu zmarł. Urna z prochami Adamowicza spoczęła w kaplicy św. Marcina w Bazylice Mariackiej w Gdańsku. Adamowicz miał 53 lata, prezydentem Gdańska był od 20 lat.