Przerwanie wyborczej podróży Jarosława Kaczyńskiego jego współpracownicy objaśniają potrzebą wakacyjnego wypoczynku. Opozycja triumfuje - ma to być jej sukces, bo podobno prezes PiS zderzył się z rzeczywistością i przeżył szok. Ta sama opozycja dopiero co narzekała, że Kaczyński od dawna nie wychodzi do ludzi i spotyka się jedynie z wyselekcjonowanymi gośćmi. Z kolei Piotr Pacewicz na anty pisowskim portalu OKO.press przestrzegł, że te występy utrwalają tylko wizerunek Kaczyńskiego jako sympatycznego dziadunia - a przecież to groźny autokrata, o czym trzeba przypominać.
Wrażenie bezsilności
Kaczyńskiemu przez cały czas towarzyszył - niedosłownie, ale odpowiadając na każde jego wystąpienie - Donald Tusk. I zderzając jednego z drugim, można odnieść wrażenie, że to lider Koalicji Obywatelskiej stał się teraz toksyczny, wiecznie rozzłoszczony, jadowity. Na tym tle Kaczyński ze swoimi rozwlekłymi homiliami mógł istotnie zyskiwać.
Sama decyzja o objeździe była odważna. Wszak ciężko byłoby komukolwiek wytrzymać tempo grubo ponadrocznej, niezwykle emocjonalnej kampanii. A już szczególnie politykowi 73-letniemu. To zarazem jednak świadectwo poczucia zagrożenia - logika sondaży jest nieubłagana. Ale czy organizowane głównie dla telewizyjnych migawek spotkania to skuteczna recepta? Na pewno Kaczyński trwale porzucił dawną taktykę „chowania się” przed kampaniami. Politologowie przypominają, że prezes jest atrakcyjny przede wszystkim dla wyborców już przekonanych. Że jego osobista popularność jest mniejsza niż poparcie dla PiS. I że jego krasomówcza twórczość może być zagrożeniem dla zachowania więzi Zjednoczonej Prawicy z elektoratem przygodnym, świeżo pozyskanym. Gdy ktoś trafił w telewizji na pełne wystąpienia prezesa, doznawał wrażenia potoku słów, strumienia świadomości. To były rozwlekłe gawędy, w których jeden temat zmieniał się w drugi. A czasem poszczególne wątki rozmijały się z logiką politycznego marketingu. Jak wtedy, gdy Kaczyński wdał się w Gnieźnie w niejasne rozważania o młodych ludziach uzależnionych od smartfonów.
Nie było w tym niczego strasznego. Nie mówił o „zdegenerowanej” młodzieży, jak doniosły antypisowskie portale. Co więcej, w sensie merytorycznym dotknął prawdziwego społecznego problemu. Tyle że niczego nie zaproponował w odpowiedzi, a dał się przyłapać w roli zrzędzącego może nie dziadunia, ale wujaszka. Na dokładkę dał paliwo politykom opozycji, Tuskowi, ale też Szymonowi Hołowni, do drwin. A przy tym trudno się było oprzeć wrażeniu, że zza tych słów wyzierała bezradność wobec rzeczywistości, coraz bardziej obcej, coraz mniej przyjaznej.
Można odpowiedzieć, że PiS młodych już stracił - co wynika z każdego pogłębionego sondażu. I że to tak naprawdę nic wielkiego, bo z powodów demograficznych liczą się roczniki starsze, zresztą częściej idące do urn. Tyle że jeśli nie trzeba jakiejś grupy alienować, to się tego we współczesnej, czysto medialnej demokracji nie robi. Zresztą wrażenie bezradności może podziałać demobilizująco i na starszych wyborców.
Ja odbieram całą tę wyborczą podróż jako świadectwo bezsilności. Kaczyński tłumaczy się ze zjawisk, na które jego obóz ma wpływ ograniczony: z inflacji, ze skutków embarga na węgiel wymuszonego przez wojnę za wschodnią granicą. Prawda, także z bałaganu w rządowych decyzjach. Do pewnego stopnia także z finansowych skutków polityki UE wobec Polski, owszem, sprowokowanej do pewnego stopnia przez naszych rządzących, ale przecież zarazem nie do końca dla nich przewidywalnej.