Kluczowy moment w kampanii wyborczej

Dziennik.pl: W kampanii wyborczej byliśmy zalewani sondażami. Badania pomagały czy raczej przeszkadzały sztabowcom i wyborcom?

Michał Zieliński, analityk badań społecznych i politycznych związany z Koalicją Obywatelską:

Powiedzmy sobie szczerze: ostatnie wybory parlamentarne to nie było największe osiągnięcie polskiej socjometrii minionych 30 lat. W porównaniu do poprzednich wyborów parlamentarnych badania przedwyborcze odbiegały nieco bardziej od końcowego rezultatu, choć do wpadki na miarę eurowyborów w 2019 r. było na szczęście daleko. I owszem, rozjazd w sondażach wzbudzał niepewność. Dynamika kampanii w ostatnich tygodniach też nie ułatwiała pracy ośrodkom badania opinii.

Reklama

Który moment był kluczowy na finiszu kampanii?

Ważna dla trafności badań przedwyborczych okazała się pseudodebata w TVP. Wyraźnie widać, że sondaże realizowane po "debacie" były bliżej wyniku wyborów niż te sprzed "debaty".

W tym kontekście warto przywołać sondaż Ipsos z 6-10 października, w którym PiS zanotował po odliczeniu niezdecydowanych niemal 40 proc. Sondaże po debacie dawały tej partii przeciętnie 36-37 proc., co i tak okazało się przeszacowaniem wyniku. Podobnie było w przypadku Konfederacji, która kampanię kończyła ze średnim poparciem na poziomie ponad 9 proc.

Reklama

Z drugiej strony opozycja demokratyczna była lekko niedoszacowana w sondażach przed wyborami. Zarówno Koalicja Obywatelska, jak i przede wszystkim Trzecia Droga wypadły lepiej, niż przewidywały ostatnie badania przed ciszą wyborczą. Najpewniej stało się tak dzięki wyjątkowej w naszych realiach frekwencji - nikt nie przewidział aż takiego poziomu uczestnictwa w wyborach.

Tych sondaży nie było jednak za dużo?

Większość ludzi ma zapewne poczucie, że była wprost zalewana sondażami, publikowanymi niemal codziennie. Tymczasem dobrej jakości badań renomowanych ośrodków w tej kampanii było jak na lekarstwo. To jest olbrzymi problem, nie tylko w Polsce. Niestety, tu także zły pieniądz wypiera lepszy.

Najtrafniejsze sondaże przed wyborami

Z pana zestawienia wynika, że najtrafniej końcowy rezultat wyborczy przewidziały dwie pracownie: Pollster dla "Super Expressu" i Opinia24 dla "Gazety Wyborczej". Mówimy o ostatnim pomiarze przed wyborami.

Obie sondażownie mogą pochwalić się najniższym błędem ogólnym, czyli najmniejszą różnicą między wynikiem wyborczym a sondażowym poparciem dla każdego z komitetów. Warto też zwrócić uwagę, że wspomniane dwie sondażownie bardzo dobrze poradziły sobie także w przypadku przewidywanego poparcia dla dwóch największych komitetów. Pollster przewidywał, że PiS zdobędzie 35,8 proc., a KO 31,4 proc. Z kolei Opinia24, że wynik PiS wyniesie 34,9 proc., a KO 29,9 proc.

Przypomnijmy, że rezultat wyborczy obu grupowań to odpowiednio: 35,4 proc. i 30,7 proc.

Na pierwszym miejscu zestawienia znalazła się firma, której badanie było przeprowadzone metodą internetową. Nie przypominam sobie takiego przypadku wcześniej.

To faktycznie jest zaskakujące. Nadal uważam, że najlepszym sposobem badania preferencji politycznych w Polsce, ale i w Europie, są badania telefoniczne. Świadczą o tym niemal wszystkie wybory przeprowadzane na naszym kontynencie w ostatnim dziesięcioleciu. Tym razem jednak mógł zdecydować… przypadek.

Niestety, problem z wykorzystaniem paneli internetowych jest taki, że nie do końca znamy metodę tych badań. Nie wiemy, jak bardzo są przeważane wyniki, by uzyskać reprezentatywną próbę. A o tym, że one muszą być solidnie "doważane", wiedzą wszyscy - usieciowienie w Polsce po 50. roku życia dramatycznie spada i zwyczajnie nie da się dotrzeć do wystarczającej liczby osób po 50. czy 60. roku życia, wykorzystując internet.

Sondażowe wpadki

Co może zaskakiwać w tegorocznych wynikach sondażowych?

Mnie uderzyło, że dwie firmy, które należą do czołówki polskich sondażowni i miały świetną sprawdzalność w kilku poprzednich wyborach, czyli Kantar i Ipsos, są w tym roku nisko w rankingu trafności badań przedwyborczych. Problemem Ipsos był najpewniej termin realizacji pomiaru - ponad tydzień przed dniem wyborów i przed debatą w telewizji rządowej, która jednak wpłynęła na preferencje.

Trudniej za to wyjaśnić błąd Kantara, bo jego badanie dla TVN było w całości przeprowadzone już po wspomnianej debacie. Z jednej strony w tym sondażu niedoszacowane są dwa największe ugrupowania (PiS 34 proc., KO 28 proc.), a z drugiej przeszacowane jest poparcie dla Lewicy (12 proc.).

Pytanie, czy można porównywać badania przeprowadzone w różnych dniach.

Nie mamy innego wyjścia, podobnie zresztą robi Centrum Badań Ilościowych nad Polityką Uniwersytetu Jagiellońskiego, które po każdych wyborach ocenia trafność sondaży przedwyborczych i przyznaje najlepszej sondażowni Puchar Pytii. Wracając jeszcze do poparcia i zmian w sondażach, sądzę, że ten ruch trwał do samego dnia wyborów.

Nikt nie przewidział rekordowej frekwencji

Czyli walka o głosy praktycznie toczyła się do samego końca?

Zgadza się. Ostatnie sondaże realizowano w okolicach czwartku, w piątek i sobotę wciąż nowi wyborcy napływali na rynek wyborczy, m.in. dzięki kampaniom profrekwencyjnym prowadzonym przez organizacje pozarządowe.

Mamy za to rozjazd w prognozowanych wynikach Konfederacji i Lewicy. Co tu się wydarzyło?

Analizując ten przypadek, warto zwrócić uwagę na średnie sondażowe. Zarówno średnia wszystkich sondaży - telefonicznych, internetowych i face2face - jak i średnia wyłącznie badań telefonicznych w przeszłości świetnie sprawdzały się jako narzędzia prognozowania wyników wyborczych. I z grubsza tak też jest w tym roku - tylko trzy sondaże z osobna mają mniejszy błąd ogólny niż sondażowe średnie.

W zestawieniu średnie sondażowe są odpowiednio na czwartym i piątym miejscu.

Średnia bardzo dobrze pokazuje trendy i zmiany poparcia poszczególnych partii, ale potrzebuje czasu, by "nasycić się" danymi, a po debacie tego czasu było już niewiele. Przeszacowanie PiS i Konfederacji czy niedoszacowanie KO i Trzeciej Drogi w sondażowej średniej to prawdopodobnie efekt bardzo wysokiej frekwencji i znaczącej mobilizacji w bastionach opozycji, czyli m.in. na zachodzie czy północy kraju. Największe wzrosty frekwencji względem poprzednich wyborów parlamentarnych w 2019 r. zaobserwowaliśmy w tym roku w takich województwach jak lubuskie, zachodniopomorskie czy warmińsko-mazurskie.

Swoją drogą żaden z sondaży nie przewidział tak wysokiej frekwencji. Najbliżej był CBOS, który ma najdłuższe doświadczenie w badaniu odsetka udziału w wyborach. W ostatnim raporcie opublikowanym na kilka dni przed wyborami odnotowali 87 proc. deklaracji udziału w wyborach, co oznaczało rekord po 1989 r. i wzrost o 4 pkt proc. w porównaniu do ostatniego badania CBOS przed wyborami parlamentarnymi w 2019 r. Na tej podstawie CBOS oszacował frekwencję na poziomie 4-5 pkt proc. wyższą niż cztery lata temu, czyli w przedziale 64-66 proc., a okazało się, że "tsunami frekwencyjne" sięgnęło niemal 74 proc.

Kto przyczynił się do tej mobilizacji?

Ważne były wszystkie kampanie profrekwencyjne prowadzone m.in. przez organizacje pozarządowe, ale też działania partii politycznych zachęcające do głosowania. Po wynikach, zwłaszcza w skali województw, widać, że ta mobilizacja bardziej udała się stronie opozycyjnej, może z wyjątkiem Lewicy. Największy przyrost frekwencji widać na tych terenach, na których opozycja w 2015 czy 2019 r. uzyskiwała najlepsze rezultaty wyborcze. Fenomenem stali się młodzi - frekwencja w grupie wiekowej 18-29 lat wyniosła 71 proc., czyli 25 pkt proc. więcej niż przed czterema laty.

Wracając do Konfederacji i Trzeciej Drogi - na sam koniec kampanii nastąpiły dwa istotne procesy w dwóch parach komitetów: KO i Lewicy z jednej strony, oraz właśnie Trzeciej Drogi i Konfederacji z drugiej.

Jakie?

Widać, że błąd oszacowania wyniku tych dwóch komitetów jest sprzężony. O tyle, o ile była przeszacowana Lewica, o tyle mniej więcej była niedoszacowana KO. Część wyborców Lewicy na ostatniej prostej podjęła decyzję o poparciu najsilniejszego ugrupowania, które gwarantowało pokonanie PiS. Wiemy to także z badań przedwyborczych CBOS, w których duża cześć elektoratu Lewicy - od 1/4 do 1/3 - traktowała KO jako swój drugi, zapasowy wybór.

Kto pomógł Trzeciej Drodze

A Konfederacja i Trzecia Droga?

Tu również widać przeszacowanie jednych (Konfederacji) i niedoszacowanie drugich (Trzeciej Drogi) o podobnych wartościach w średniej sondażowej. Ale ta para jest ciekawsza o tyle, że być może na finiszu kampanii Trzeciej Drodze udało się przejąć część elektoratu skrajnej prawicy - pokazuje to badanie exit poll Ipsos, według którego co dziesiąty wyborca Konfederacji sprzed czterech lat w tym roku poparł właśnie Trzecią Drogę.

Do TD przeszli wyborcy innych ugrupowań? Apel Tuska zadziałał, czy to mit?

On przyniósł skutek, ale bardziej w tym sensie, że pomógł utwierdzić elektorat Trzeciej Drogi w swojej decyzji.

Czyli że nie ma sensu uciekać z Trzeciej Drogi?

Właśnie. We wszystkich badaniach przedwyborczych elektorat Trzeciej Drogi był tym najbardziej labilnym, zmiennym, gotowym do "zdrady". Pewność oddania głosu na TD deklarowało 30, czasem 40 proc. sympatyków ugrupowania. W przypadku PiS czy KO to było nawet 80 proc.!

Swoją rolę odegrała najpewniej tocząca się w mediach niepisowskich debata o potrzebie "pomocy" Trzeciej Drodze, bez której może być ciężko zbudować większość demokratyczną. Wejście TD do Sejmu przypieczętowała najpewniej telewizyjna "debata" w TVP.

Rozmawiał Tomasz Mincer