Zaproszenie wojsk antyhitlerowskiej koalicji, członków NATO, na defiladę z okazji Dnia Zwycięstwa zasługuje oczywiście na pochwałę. Według badań przeprowadzonych przez Centrum Lewady około 50 proc. Rosjan pozytywnie ocenia ten gest, a 30 proc. negatywnie. Warto jednak zwrócić uwagę, dlaczego Kreml zdecydował się na takie posunięcie - Zachód jest mu potrzebny do modernizacji kraju. Moskwa ma chrapkę na zachodnie inwestycje, na tamtejszy know-how, potrzebuje wsparcia w budowie rosyjskiej doliny krzemowej w okolicach Skołkowa.

Ale Rosja sama sobie zaprzecza. Z jednej strony chce przyciągać Zachód, z drugiej - neguje jego wartości i standardy. Ściągając inwestycje, odrzuca transparentność, polityczną konkurencję, nadrzędność rządów prawa. Wciąż mamy do czynienia z tradycyjnym piotrowo-stalinowskim stylem polityki zagranicznej. Bo zarówno Piotr I, jak i Stalin tak samo zachowywali się wobec Zachodu, gdy chcieli modernizować kraj.

Dziś rosyjscy liderzy upiększają swój wizerunek na Zachodzie. Ale nie oznacza to wcale odejścia od antyzachodniej retoryki wewnątrz Rosji. Wystarczy spojrzeć w telewizor, gdzie produkują się ci sami antyzachodni analitycy. Nieco tylko złagodzili formę przekazu, ale w dalszym ciągu widzą USA jako wroga, a Europę - jako bezbarwnego impotenta, do którego można mieć lekceważący stosunek.

Nowa mitologia

Zarówno data 9 maja, jak i cała II wojna światowa zajmują wyjątkowe miejsce w rosyjskiej świadomości. Przyczyniają się do tego trzy czynniki. Po pierwsze Rosjanie mają bardzo osobiste podejście do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, która dotknęła niemal każdą rodzinę. Wciąż żyją weterani, naoczni świadkowie tamtych wydarzeń. Moi dziadkowie także walczyli na froncie. Matka dotarła aż do Pragi jako naczelnik służby medycznej.











Reklama



Po drugie pamięć o tamtych wydarzeniach ma charakter egzystencjalny. 79 procent Rosjan wierzy, że wojna była granicznym momentem dla przetrwania nacji, społeczeństwa, państwa, ale też stalinowskiego reżimu. Wyszła z tego historyczna, sprzeczna mieszanka wybuchowa, pogubili się w niej nawet nasi liberałowie. W tym sensie stalinowski reżim i naród stanowią do dziś całość.

Po trzecie pamięć o zwycięstwie nad faszyzmem uległa upolitycznieniu i jest wykorzystywana koniunkturalnie. W Rosji nie ma innej idei, która mogłaby zintegrować wokół siebie całe społeczeństwo. Kiedyś był to komunizm. Dziś władza na siłę szuka idei o podobnej mocy sprawczej, nowej mitologii, zwraca się ku przeszłości, by wytłumaczyć teraźniejszość. 9 maja obchodzimy jako Dzień Zwycięstwa. Ale jest przysłowie, że naród, który żyje zwycięstwami i sławą dnia minionego, nie jest zdolny do nowych zwycięstw. Dziś większość społeczeństwa ma poczucie słabości, czuje że system polityczny i gospodarczy, jaki panuje w kraju, nie odpowiada wymaganiom współczesnego świata. Odwołanie się do zwycięstwa nad faszyzmem to dla rosyjskich polityków próba stworzenia moralnej kompensacji dla narodu.

Wiele mitów narasta wokół Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i 9 maja. Sporo tu też gry, cynizmu. A najlepszym tego dowodem jest to, że Moskwa nie zaprosiła na obchody gruzińskiego wojska. A przecież 750 tys. Gruzinów uczestniczyło w wojnie, a 250 tys. z nich straciło życie na froncie. W związku z tym Gruzja ma prawo defilować na placu Czerwonym. Dzięki Bogu, że chociaż Polacy zostali zaproszeni. To efekt emocjonalnego pogodzenia się dwóch narodów, z jakim mieliśmy do czynienia po tragedii w Smoleńsku. Jednak nie ma co się łudzić: wyjątkowo długa lista gości z zagranicy na tegorocznych uroczystościach jest przede wszystkim koniunkturalnym posunięciem rosyjskiej polityki międzynarodowej.



Na przestrzeni postkomunistycznego dwudziestolecia nie tylko Jelcyn, ale też Putin, Miedwiediew i inni przedstawiciele rosyjskiej elity mieli specjalny stosunek do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dziś zdaje się, że ta troska i uwaga rozrosła się do gigantycznych rozmiarów. Przyczyna tkwi w tym, że mamy do czynienia z okrągłą, 65. rocznicą. Z takim samym rozmachem obchodzono 50. rocznicę.

Badania pokazują, że przed emisją w telewizji filmu Andrzeja Wajdy 70 proc. Rosjan nie miało pojęcia o mordzie na polskich oficerach. Teraz, również po tragedii polskiego samolotu TU-154, Katyń zaistniał w świadomości większej ilości Rosjan. Kolejne badania pokazały, że 35 proc. obywateli dowiedziało się dzięki temu o tragicznych wydarzeniach sprzed 70 lat i zrozumiało ich znaczenie dla narodu polskiego.

W retorycznej mgle

Mimo to z przykrością należy stwierdzić, że bez względu na Katyń nie ma w rosyjskim społeczeństwie woli, by rozpocząć proces transformacji świadomości i zmodernizować sposób postrzegania przeszłości, wojny, roli Związku Radzieckiego, Armii Czerwonej itp. Rosyjska świadomość stanowi zbiór eklektycznych klisz, gdzie skupione są resztki dawnych mitów, emocje, pamięć o cierpieniach. Masowa świadomość automatycznie odrzuca wszystko, co mogłoby godzić w świetlaną rolę Związku Radzieckiego, radzieckiej armii i radzieckiego zwycięstwa. Ta cecha jest właściwa wszystkim kręgom rosyjskiego społeczeństwa. Nie są od niej wolni nawet rosyjscy liberałowie. Dlatego mit o nieskalanym żadną nieprawidłowością zwycięstwie ZSRR nie odejdzie szybko w niebyt.




Społeczeństwo rosyjskie jest wewnętrznie sprzeczne, znajdzie się miejsce i na autorytaryzm, i na dążenie ku nowym zasadom. Dlatego myślę, że większość obywateli jest gotowa na nadejście rządów prawa, wolnej prasy, nowych zasad. Ludzie są gotowi walczyć o europejską wizję Rosji. Muszą jednak zobaczyć realną alternatywę i liderów. Bo wciąż mało kto rozumie, na czym polega ta inna, nowa europejskość. Zapytaj Rosjanina, czy chce mieszkać w Wielkiej Rosji. Odpowie: tak. Czy ma to być wolna, spokojna, taka rosyjska Francja? Nie będzie miał nic przeciwko. Jeżeli jednak zapytacie: czy chcesz, by ta nowa Rosja miała mocną flotę, armię, posłusznych sąsiadów. Również odpowie: tak. I to jest właśnie wyraz sprzecznego odbioru otaczającego Rosjan świata. Ludzie chcą żyć normalnie, jak Europejczycy. Ale nie pojmują, jak można żyć bez Wielkiej Rosji, napędzanej militarną mocą i pamięcią o Wielkiej Wojnie.

Ale jak ma myśleć człowiek, który urodził się w państwie z tak tragiczną i krwawą historią, z takim terytorium, z taką elitą, która co dzień z ekranów telewizorów tłumaczy Rosjanom, że należą do wielkiego państwa, którego statki muszą pływać nieopodal brzegów Wenezueli. Bardzo trudno wydostać się z tej retorycznej mgły.
























Lilia Szewcowa

Autorka jest politologiem, wiceprzewodniczącą Programu Instytucji Politycznych w moskiewskim centrum Carnegie Endowment for International Peace