"Niektórzy czekali na jedzenie, inni tańczyli w dużym namiocie, kiedy usłyszałem ogłuszającą eksplozję - mówił jeden z rannych. - Kiedy kurz opadł zobaczyłem wszędzie martwe ciała. Kobiety i dzieci krzyczały. Myślałem, że to koniec świata".
Zamachowiec wysadził się w powietrze w pomieszczeniu, w którym zebrali się mężczyźni. Pomieszczenie, w którym przebywały kobiety nie zostało uszkodzone, ale wśród ofiar są dzieci. Państwo młodzi przeżyli atak jednak pan młody został ranny.
Do zamachu doszło około godz. 21.30 (19.00 czasu polskiego) w wiosce Nadahan w regionie Arghandab na północ od Kandaharu, gdzie siły międzynarodowe przygotowują się do ofensywy przeciwko talibom.
Według funkcjonariusza z Kandaharu goście weselni mieli powiązania z przedstawicielami miejscowej policji lub grup paramilitarnych i dlatego stali się celem zamachu. Jeden z kuzynów pana młodego potwierdził, że wśród członków zaatakowanej rodziny są oficerowie afgańskiej policji.
Talibowie nie przyznają się do zamachu. "Potępiamy to brutalne działanie - oświadczył ich rzecznik. - Taliban prowadzi dżihad, by uwolnić ludzi z rąk okupantów. Jak moglibyśmy ich zabijać?".
Talibowie sugerowali też, że eksplozja na przyjęciu weselnym była spowodowana atakiem lotniczym przeprowadzonym przez siły międzynarodowe, jednak NATO zaprzecza, by miało jakikolwiek związek z tą tragedią.
Na wiejskich weselach w Afganistanie zbiera się zazwyczaj dużo ludzi. Często też strzela się w powietrze na wiwat. W przeszłości kilka takich przyjęć zostało omyłkowo zaatakowanych przez siły międzynarodowe.