Polityk odpowiadać będzie za promocję chińskiej medycyny naturalnej w Europie, a jego pierwszym zadaniem będzie przebudowa nieużywanej dziś ambasady Chin w Bonn. W budynku powstać ma największe na starym kontynencie centrum odnowy biologicznej stosujące tradycyjne chińskie metody relaksacyjne.

Reklama

"To, co wyrabia Schröder, zupełnie nie licuje z powagą jego dawnego urzędu i szkodzi reputacji Niemiec" - powtarzają od dawna niemieccy politolodzy i publicyści, mając na uwadze coraz liczniejsze zajęcie byłego kanclerza. "To próba budowania mostów i zacieśniania współpracy między Zachodem i Chinami" - broni się były kanclerz, który jeszcze za czasów swojego urzędowania był najczęściej jeżdżącym do Pekinu politykiem europejskim.

W towarzystwie komunistycznych notabli otwierał fabryki niemieckich koncernów, a w Szanghaju linię szybkiej kolei magnetycznej, której Niemcy nie byli w stanie wybudować u siebie. Podczas wizyt niemieckiego polityka komuniści wypuszczali z więzień drugoligowych opozycjonistów, dzięki czemu Schröderowi łatwiej było zapomnieć o łamaniu praw człowieka w Państwie Środka.

Te ścisłe kontakty z chińskim establishmentem były kanclerz wykorzystał już dwa dni po złożeniu urzędu. Wówczas przyjął propozycję pracy doradcy prezesa szwajcarskiego giganta medialnego Ringier. Do jego obowiązków należało właśnie lobbowanie na rzecz firmy na intratnym chińskim rynku. Niemcy bardzo krytycznie patrzą na aktywność byłego kanclerza.

Reklama

"Czy nie wystarcza mu emerytura w wysokości blisko dziewięciu tysięcy euro, czy wzorem Billa Clintona nie może założyć jakiejś fundacji, na świecie mamy przecież tyle problemów" - pyta retorycznie publicysta dziennika "Bild".

Gazety prześcigają się w wyliczaniu zaskakujących decyzji Schrödera. A to był gościem konferencji "Conclave 2006" zorganizowanej przez magazyn "India Today", by kilka dni później świętować dziesiąte urodziny austriackiego funduszu inwestycyjnego Superfund.

Olbrzymie kontrowersje do dziś wzbudza też jego udział w budowie gazociągu północnego, którego projekt forsował jako kanclerz. "Niemcy, którzy kiedyś bardzo lubili kanclerza, nie mogą mu dziś darować, że w takim stylu pozbywa się resztek autorytetu" - mówi niemiecki publicysta dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung" Jörg Thomann.