Ameryka wstrzymała oddech, kiedy Spears na początku stycznia zaprezentowała dramatyczny spektakl z własnego życia rodzinnego. Piosenkarka po cotygodniowym spotkaniu z synami zamknęła się w rezydencji, odmawiając oddania dzieci ochroniarzowi, którego przysłał były mąż. Na miejsce przyjechała policja, ambulans oraz kilkuset dziennikarzy i fotografów. Gdy lekarze wynieśli Spears przywiązaną do noszy, amerykańskie stacje telewizyjne przerwały relacje z prawyborów prezydenckich w stanie Iowa, by na bieżąco informować o wydarzeniach w Beverly Hills. "Czy nie jesteśmy świadkami największego w historii upadku gwiazdy? Czy ta młoda osoba może wrócić do normalnego życia?" - pytał prezenter stacji CNN redaktorkę jednego z kolorowych magazynów. "Bardzo na to liczymy, ludzie uwielbiają przecież, kiedy ktoś powraca na szczyt z samego dna" - stwierdziła rozbrajająco dziennikarka.
Trudno o bardziej wymowny obrazek: mamy tu pomieszanie niezdrowej ciekawości i prawdziwej troski, tabloidowej żądzy plotki i solidnego dziennikarstwa. W historii Spears połączyły się wszystkie te wątki. Bodaj po raz pierwszy informacja plotkarska została z pełną powagą podana przez media głównego nurtu. "Washington Post” w komentarzu redakcyjnym napisał nawet: "Chcecie tego czy nie, musimy pisać o Britney”.
Znamienne, że o Britney zaczęli się już wypowiadać nawet znani naukowcy, przedstawiciele środowiska akademickiego. "To klasyczny syndrom patologicznego narcyza, na który cierpią gwiazdy odnoszące sukcesy od dziecka. Zasada jest prosta: tak długo, jak mnie obserwują, czuję się ważny. Kiedy nikt nie robi mi zdjęć, zaczynam się bać, mam wrażenie, że przestaję istnieć" - tłumaczył zachowanie Spears profesor psychologii Borwin Bondelow. "Apeluję do sumień osób bliskich piosenkarce. Jeśli nikt jej nie pomoże, Britney może zginąć" - grzmiał popularny psychoterapeuta dr Phil McGraw.
Co wyjątkowego ma Spears, że wzbudziła takie zainteresowanie? Na pewno dzieje jej kariery wręcz idealnie wpisują się w jeden z ulubionych scenariuszy kultury popularnej - błyskawicznego sukcesu oraz równie błyskawicznego upadku. Zaczynała jako kilkuletnie dziecko, występując w Disneyowskim Klubie Myszki Miki. Kiedy stała się nastolatką, fachowcy od marketingu wymyślili dla niej sprytną strategię - połączenie dwóch przeciwieństw: seksualnego wyuzdania oraz niewinności. I tak Britney, zwykła nastolatka z prowincji (urodziła się w małym Kentwood), na każdym kroku podkreślająca własną religijność i przywiązanie do tradycyjnych wartości, w swym pierwszym przeboju z 1999 r. śpiewała: "Give me a sign, hit me baby one more time” (Daj mi znak, uderz mnie, kotku, jeszcze raz). "Ta Lolitka nie sugeruje chyba, że ma ochotę na wyrafinowany seks” - zastanawiał się wówczas recenzent opiniotwórczego magazynu "The Rolling Stone”.
Później były miliony sprzedanych płyt, wypełnione sale koncertowe, ale także coraz liczniejsze skandaliki i skandale. Wyglądało to tak, jakby ciemna strona wizerunku Britney zaczęła przejmować kontrolę nad jej życiem. Idolka nastolatek powiększyła sobie piersi, pokazała fotografom środkowy palec, w Las Vegas z dawnym kolegą ze szkoły zawarła błyskawiczne małżeństwo, które anulowano dwie doby później. W dodatku nie umiała funkcjonować bez kamer. Stado fotografów otaczało gwiazdę podczas pierwszych randek z przyszłym mężem Kevinem Federline’em, tuż po ślubie para wystąpiła w reality show, w którym publicznie zadeklarowała sobie dozgonną miłość. Ten ekshibicjonizm wkrótce wymknął się spod kontroli. W momencie gdy przed dwoma laty po narodzinach drugiego dziecka piosenkarka złożyła pozew o rozwód, była już jedynie ofiarą świata tabloidów. Idealnym przykładem kogoś, kto efektownie, medialnie spada z wyżyn popularności. Zeszłoroczny come back powiódł się tylko częściowo, o Spears coraz częściej mówiono jako o gwieździe-zombie.
Dzisiaj mamy przed sobą młodą kobietę, która niedawno żyła beztrosko i zarabiała miliony, a teraz z powodu problemów z używkami utraciła prawo wychowywania własnych dzieci. Trudno nie przystanąć i nie zastanowić się nad tym widokiem. Nic dziwnego, że nawet bezkompromisowa Sinead O’Connor poczuła się w obowiązku wesprzeć Spears i w niedawnym wywiadzie dla telewizji E! Entertainment powiedziała: "Britney jest w bardzo delikatnym stanie psychicznym, lecz nikt na to nie zwraca uwagi. Wcześniej czy później dziennikarze mogą żałować, że tak bezwzględnie ją wykorzystują".
Wszyscy widzą, że takiej katastrofy w dziejach popkultury dotychczas nie było. Spears jest porównywana do aktorki Judy Garland, która w latach 60. publicznie walczyła z uzależnieniem od alkoholu oraz lekarstw. "Podobieństwa między Garland a Spears są ewidentne" - pisze na głośnym plotkarskim blogu Perez Hilton, umieszczając archiwalny wywiad ilustrowany zdjęciem nietrzeźwej aktorki obejmującej dwójkę swoich dzieci. Ale Spears przebiła i Garland, i wiele podobnych gwiazd: Janis Joplin, Johna Belushiego, Whitney Houston, Roberta Downeya Jr. Po pierwsze, każdy fragment jej degrengolady pokazały media - ze wszystkimi możliwymi szczegółami. Po drugie, od momentu gdy była na szczycie, do chwili osunięcia się na dno minęło zaledwie kilkanaście miesięcy. To działa na wyobraźnię.
A to jeszcze nie wszystko. Dziennikarze coraz częściej spekulują, czy piosenkarce grozi śmierć. Jeden z tygodników za Oceanem tuż po Nowym Roku wynajął wróżbitę, który obwieścił, że Spears wkrótce popełni samobójstwo. Magazyn "In Touch” opublikował z kolei list pożegnalny piosenkarki, który miała napisać w święta Bożego Narodzenia. "Sorry, że nie sprostałam waszym oczekiwaniom, śmierć wydaje się teraz najlepszym rozwiązaniem, wreszcie spocznę w spokoju” - czytamy w tekście, który trafił w ręce dziennikarzy "dzięki uprzejmości znajomego gwiazdy”.
Według wyliczeń University of Liverpool, ryzyko przedwczesnej śmierci jest wśród gwiazd popkultury dwukrotnie wyższe niż wśród zwykłych śmiertelników. Brytyjscy socjologowie twierdzą, że dopiero gdy osoba publiczna funkcjonująca w systemie celebrity przekroczy trzydziestkę, ma szansę na dojrzałość i normalne życie. Spears 2 grudnia skończyła 27 lat.