42-letni Bogusław Szulgan pracował w firmie Whitecase Limited. Jednocześnie był członkiem związku zawodowego. Jako działacz podpadł pracodawcy. Kiedy odkrył, że nowe regulacje dotyczące wynagrodzeń pracowników będą niekorzystne dla nich, napisał list z zażaleniem, który oprócz niego podpisało jeszcze kilku pracowników. Firma zareagowała na to wezwaniem Polaka na rozmowę i dyscyplinarnym zwolnieniem go. Szulgan jednak nie zostawił tak tej sprawy i zaskarżył swojego ekspracodawcę. W listopadzie ubiegłego roku trybunał pracy w Leeds orzekł na korzyść Polaka i nakazał wypłacić mu blisko 9 tys. funtów odszkodowania.

Reklama

Ledwie trzy tygodnie wcześniej 7 tys. funtów odszkodowania wygrała Barbara Jurga, która poskarżyła się na dyskryminację ze względu na narodowość. Polka pracowała jako przedszkolanka w brytyjskiej placówce, w której uczyło się sporo polskich dzieci. Kobieta – by ułatwić dzieciom funkcjonowanie w grupie – pozwoliła im na używanie języka polskiego w wyjątkowych przypadkach. Ten pomysł spotkał się z krytyką szefostwa, a dyrektor placówki określił język polski mianem „jednego z tych dziwacznych języków”. Barbara Jurga postanowiła się zwolnić. Wtedy jednak szef placówki zaczął przesyłać jej listy z pogróżkami, strasząc, że jeśli poskarży się komuś na tę sytuację – pozwie ją do sądu. W odpowiedzi to ona wniosła sprawę do sądu przeciw swojemu pracodawcy i ją wygrała.

W Wielkiej Brytanii ostatnie lata to spadek liczby spraw składanych do sądów pracy. Kiedy od kwietnia 2008 do marca 2009 r. było ich ponad 236 tys., to dwa lata później już tylko 186 tys. Eksperci uważają, że ten spadek to głównie efekt kryzysu – ludzie, obawiając się o swoje posady, nie chcieli zadzierać z pracodawcami. Do niedawna do grona wystraszonych należeli Polacy: nie znali przepisów, języka, a wizja utraty pracy powodowała, że nawet w oczywistych przypadkach łamania praw pracowniczych nie walczyli.

Sytuacja jednak się zmienia. Najnowsze dane z Employment Tribunal od kwietnia 2012 do marca 2013 r. pokazują odwrócenie tej tendencji. Liczba procesów wytaczanych brytyjskim pracodawcom ponownie zaczęła rosnąć do 191,5 tys. spraw.

W dużej części to efekt większej śmiałości emigrantów, czyli głównie Polaków, do walki o swoje prawa. W pierwszych latach po otwarciu rynku pracy polscy pracownicy rzadko decydowali się na wchodzenie na drogę sądową. Dziś czują się tu już tak samo pewnie jak Brytyjczycy, więc w przypadku kłopotów nie wahają się przed podjęciem kroków prawnych – przyznaje mecenas Marcin Durlak z kancelarii Henry’s Solicitors, która kilka lat temu zdecydowała się otworzyć specjalny „polski departament”. Podobne skierowane do Polaków działy funkcjonują m.in. w renomowanej, ponad 150-letniej kancelarii SimpsonMillar, w Turnerlaw, PHC Law Solicitors, Duncan Lewis czy w Caveat Solicitors. Także mniejsze biura prawne i kancelarie powszechnie decydują się na zatrudnianie polskich prawników czy choćby stażystów do pomocy przy obsłudze rodaków.

Jak przyznaje Marta Grzelak, polska prawniczka pracująca dla kancelarii McHale&Co, codziennie trafiają do niej co najmniej dwie polskie sprawy lub prośby o poradę w związku z prawem pracy. – Najczęściej dotyczą niesłusznego zwolnienia, zaległych pensji lub różnego rodzaju mobbingu – opowiada mecenas Grzelak. – Ogromna część wniosków dotyczy także dyskryminacji, głównie ze względu na narodowość – dodaje mecenas Durlak. Najwięcej klientów prawnicy mają wśród pracowników z branży transportowej, logistyki, gastronomii i hotelarstwa.