O pomoc kapitan Brett Crozier zwrócił się do przełożonych w poniedziałkowym liście. Lotniskowiec jest aktualnie w porcie wyspy Guam, ale wirus najprawdopodobniej dostał się na pokład, gdy okręt był w Wietnamie, w pierwszej połowie marca.
Dwa tygodnie później u trzech członków załogi wykryto SARS-CoV-2. Od tamtej pory liczba zakażonych szybko rośnie; obecnie to już ponad 100 przypadków.
Crozier zwraca uwagę, że lotniskowiec jest doskonałym miejscem na transmisję wirusa, bo ponad 4 tys. członków załogi dzieli ze sobą ciasne kajuty i codziennie korzysta z tych samych stołówek, łazienek i stanowisk pracy. Dowództwo nie jest w stanie odizolować wszystkich przypadków, a zatem wirus zakaża w szybszym tempie niż na lądzie.
W swoim liście kapitan podkreśla, że w przypadku wojny lotniskowiec pozostałby operacyjny. Wojny jednak nie ma, więc "marynarze nie powinni umierać" – apeluje Crozier. W ramach rozwiązania prosi o pokoje przeznaczone do kwarantanny na wyspie Guam. Na okręcie pozostałyby jedynie osoby niezbędne do codziennej obsługi lotniskowca, w tym reaktora jądrowego, którym jest napędzany.
We wtorkowym wywiadzie sekretarz marynarki wojennej USA Thomas Modly deklarował, że wojsko pracuje nad tym, by znaleźć zakwaterowanie dla marynarzy na Guam. Rzecz w tym, że nie ma tam wystarczającej liczby pokoi - tłumaczył. Zapewnił jednak o trosce i determinacji, by szybko znaleźć rozwiązanie.
Zapytany o opinię prezydent USA Donald Trump odpowiedział, że "pozostawiłby decyzję wojsku". Minister obrony USA Mark Esper wykluczył w tym momencie ewakuację okrętu i obiecał wysłanie niezbędnej pomocy.