Hou Hsiao-hsien, wybitny reżyser z Tajwanu, twórca m.in. sławnego "Miasta smutku" (1989), po raz kolejny tka swój film z drobin codzienności. Dokładnie obserwuje twarze bohaterów, wyłapuje mimiczne fałszywe tony, niezdarne gesty. Ogół ugina się tu pod szantażem szczegółu. "Podróż czerwonego balonika" ogląda się trochę tak, jakbyśmy w ogóle nie wychodzili z pokoju, nawet z mieszkania. Sprzęty wydają się znajome, twarze nie budzą lęku, a codzienność polega na ustalonych rytuałach, których nie trzeba zmieniać. I tylko czasami - jak w filmie - nie zdążymy dopić porannej kawy, spokój popołudnia zakłóca niespodziewana wizyta sąsiada, a rześki sen ciepłej nocy deprawują koszmary.
To pierwszy europejski film Hou Hsiao-hsiena. Powstał z inicjatywy Serge’a Lemoine’a, dyrektora Musée d’Orsay i jest autorską wersją jednego z niewielu absolutnych arcydzieł kina dziecięcego - czyli słabo w Polsce znanego, poruszającego "Czerwonego balonika" (1956) Alberta Lamorisse’a.
Akcja "Podróży..." rozgrywa się w stolicy Francji, ale Paryż jest tylko dekoracją samotności. Zgiełk miasta oznacza wyobcowanie, trzeba zatem za wszelką cenę odnaleźć w rozgadanym miejscu własne, oswojone terytorium, w którym będziemy mogli trochę pomilczeć. W "Baloniku" takim rezerwuarem jest mieszkanie Suzanne (porywająca rola Juliette Binoche w wersji blond). Tutaj, podobnie jak w pięknych wierszach Zbigniewa Herberta, przedmioty prowadzą niekończące się dyskusje. Zyskują twarz i wrażliwość. Tak rozmawiają ze sobą książki, poczciwe akcesoria codzienności, niesforne pianino, wreszcie tytułowy czerwony balonik, który pojawia się w filmie tylko w kluczowych momentach, tak jakby obserwował rzeczywistość z bezpiecznej odległości. I bardzo dobrze. Musimy uważać, żeby jeszcze trochę z nami został. Żeby nie odleciał: do świata zakazów, nakazów i cynizmu.
Hou zawsze przygotowuje scenariusze bez dialogów, ma zaufanie do aktorskiej improwizacji. Przedmioty w jego filmach zastępują ludzi. Spojrzenia rugują słowa. Świat jest zawężony do kilku twarzy. W "Baloniku" te twarze to Suzanne, młoda kobieta, która samotnie wychowuje siedmioletniego synka Simone’a, oraz Song, pochodząca z Tajwanu studentka szkoły filmowej, która również jako opiekunka, zajmuje się chłopcem. Wszyscy są artystami: sztukmistrzami życia i miłośnikami sztuki. Chłopiec ma rozczulające loki i bystre oczy, i z zapałem uczy się gry na fortepianie, Song animuje dla Simone’a opowieść o wielkiej podróży małego balonika. Suzanne, całkiem jak Weronika z filmu Kieślowskiego, ożywia drewniane marionetki. Dzięki jej talentowi lalki stają się ludźmi. Cierpią i kochają. Ale oddając się pasji artystycznej, ucieka przed prawdziwym życiem i przed synem.
Wspaniały film Hou Hsiao-hsiena jest opowieścią o tęsknocie dzieciństwa, która wcale nie mija z wiekiem. Przecież tak naprawdę nie dorastamy. Czerwień balonika wyraża wieczną tęsknotę. Song tęskni za Chinami, Suzanne za światem prostym jak teatr kukiełkowy, a Simon tęskni za miłością. Za pocałunkiem mamy na dobranoc. Za promykiem słońca na dzień dobry. Ta tęsknota jest wspólna. Każdy z nas codziennie wygląda własnego czerwonego balonika.
PODRÓŻ CZERWONEGO BALONIKA (Le Voyage du ballon rouge)
Francja 2007; Reżyseria: Hou Hsiao-hsien; Obsada: Fang Song, Juliette Binoche, Hippolyte Girardot; Dystrybucja: Gutek Film; Czas: 113 min
Premiera: 8 lutego