Nie głosowałam na Afrykański Kongres Narodowy [African National Congress – ANC] – mówi Zonda, czarnoskóra Południowoafrykanka, która pracuje jako kierowca Ubera w Johannesburgu. Partia Nelsona Mandeli, która doprowadziła do upadku apartheidu i od pierwszych wolnych wyborów w 1994 r. zawsze przytłaczająco wygrywała. Zonda popiera Alians Demokratyczny [Democratic Alliance – DA], tak jak coraz więcej czarnoskórych mieszkańców wielkich miast. W kraju o takiej historii jak RPA nie jest to zwykła walka polityczna. To upadek legendy. I być może otwarcie nowego rozdziału jego skomplikowanej historii. W listopadowych wyborach lokalnych wielu mieszkańców dużych miast zagłosowało tak jak Zonda. Zmarły w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia arcybiskup Desmond Tutu, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, charyzmatyczny bojownik o wolność, a potem o pojednanie, oburzony korupcją i pogardą dla życia ludzkiego wśród polityków ANC, już w 2014 r. zapowiedział, że nie będzie na nich głosował.
Po raz pierwszy od końca apartheidu ANC nie zdobył połowy głosów. Czy to początek końca epoki partii Nelsona Mandeli? Nie wiadomo. Ale wielu uważa, że gdyby się tak stało, byłaby to dobra wiadomość.

RPA nie jest ani po prostu biedna, ani po prostu bogata. To dwa kraje w jednym. Od czasów apartheidu zmieniła się linia podziału i nieliczni czarni też mogą być bogaci

Bilans na dziś

Reklama
ANC to nie tylko partia, to przede wszystkim symbol wolności. Jej tropieni i więzieni przez ówczesne rządy działacze – wspomożeni przez międzynarodowy ostracyzm, który spotykał RPA za apartheid – doprowadzili w końcu do obalenia systemowej segregacji rasowej. W kraju, w którym 74 proc. ludności stanowili czarnoskórzy i tylko 14 proc. biali, to ci ostatni trzymali władzę i traktowali większość jak podludzi, pozbawiając ich podstawowych praw.
Reklama