Przyjechaliśmy z Kijowa. Jest ze mną moja mama Natalia i synek Denys. Mój mąż usłyszał, że zaczęła się wojna. Powiedział, że mamy tylko pół godziny, żeby szybko zebrać jakieś rzeczy i zabrać syna od babci w innej dzielnicy Kijowa. Udało nam się spakować kilka rzeczy i zaczęliśmy wyjeżdżać - powiedziała PAP Anastasjia.

Reklama

Kobieta tancerką, baletnicą i przed pandemią COVID-19 pracowała jako choreograf w Kijowie. W trakcie pandemii musiała się przekwalifikować i została agentem nieruchomości i dorabiała w branży gastronomicznej.

W Kijowie, gdzie mieszkała przed wojną, został też jej teść. - Mąż walczy w obronie terytorialnej Lwowa ze swoim przyjacielem. Wszyscy krewni pozostali na Ukrainie. Również teść poszedł na wojnę. To jest jego czwarta wojna - był w Afganistanie, Naddniestrzu, walczył podczas inwazji Rosji w 2014 roku, a teraz również poszedł walczyć, chociaż ma 59 lat. Krewni męża pozostali w obwodzie winnickim. W Białej Cerkwi mieszka moja ciocia. Ona jest lekarzem, pomaga rannym. Wszyscy nasi przyjaciele zostali w Kijowie - tłumaczyła.

W Kijowie poza rodziną zostali przyjaciele. - Nikt nie zdążył wyjechać przez to, że mają małe dzieci. Żyją w panice i strachu, nocują w schronach. Brakuje tam miejsc, ale najważniejsze jest to, że żyją. Wiele matek z dziećmi chce wyjechać, ale im się to nie udaje, bo wszędzie są wybuchy i strzelaniny. Co godzinę rozlega się alarm powietrzny.

Reklama

Anastasjia wraz mamą i 7 letnim synkiem od kilku dni przebywają w ośrodku we wsi Maurzyce w województwie łódzkim przygotowanym przez agencję pracy tymczasowej. - Jesteśmy tu bardzo dobrze traktowani. Kiedy przyjechaliśmy, każdy chciał nas nakarmić i zaopiekować się. Wolontariusze przynoszą żywność, odzież i środki higieniczne. Czuję niesamowite wsparcie od ludzi, których nawet nie znam. Bardzo to doceniamy. Koniecznie napiszcie słowa wdzięczności do Polski i Polaków, którzy nam pomagają - powiedziała.

Na początku nie mieliśmy zamiarów jechać do Polski

Reklama

Kobieta zanim trafiła do Polski, ponad dobę jechała z Kijowa do Lwowa. - Szukaliśmy bezpiecznej drogi, ciągle zmieniając trasę przez ataki. Na początku nie mieliśmy zamiarów jechać do Polski. Chcieliśmy tylko uciec z Kijowa. Mamy krewnych w Winnicy i chcieliśmy z nimi zostać, ale cała Ukraina była zaatakowana. Postanowiliśmy więc pojechać do Polski, korzystając z propozycji agencji, która zorganizowała transport dla swoich pracowników i ich rodzin - powiedziała Morozowa.

Kobiety i chłopiec mieli problemy z przekroczeniem granicy polsko-ukraińskiej. - Przez gigantyczne kolejki staliśmy na granicy prawie 2 dni. Na granicy ze strony ukraińskiej również pomogli nam ludzie. Miejscowi nas nakarmili, była gorąca herbata. Nikt nie miał ze sobą jedzenia i nie było, gdzie go kupić - tłumaczyła.

Anastasjia chciałaby wrócić do Ukrainy ale nie ma dokąd, ponieważ jej mieszkanie zostało zniszczone. - Nasz dom w Kijowie został zbombardowany. Nie wiem też, co się stało z domem mojej matki w Kijowie. Wszędzie rzucane są bomby.

Kobieta powiedziała, że bardzo chciałaby pomóc swojej rodzinie ale nie wie, jak. - Chciałabym też wrócić na Ukrainę, aby pomóc naszym mężczyznom - nie mogę siedzieć w Polsce, kiedy oni bronią Ukrainy. Ale nie mogę tu zostawić syna, bo mama nie da rady z nim. Jestem gotowa do pracy tam, gdzie jest możliwość.