Zdaniem polityka, raport Francji i Niemiec ws. planów zmian ustrojowych UE należy rozpatrywać w kontekście raportu Parlamentu Europejskiego na ten sam temat.

Reklama

Nieprzypadkowa sekwencja wydarzeń

Sekwencja wydarzeń jest nieprzypadkowa. 12 października w Komisji Spraw Konstytucyjnych PE zostanie poddany pod głosowanie raport dotyczący reformy UE. Berlin i Paryż idą za ciosem i chcą narzucić własną narrację. Prace nad raportem francusko-niemieckim toczyły się od stycznia br. Grupę powołało dwóch ministrów ds. europejskich tych krajów. Fakt, że 60-stronicowy dokument został napisany przez ekspertów, w tym dyrektora departamentu nauk politycznych w Kolegium Europejskim w Brugii, świadczy, że jest to próba testowania reakcji innych stolic. Niemcy i Francja chcą, żeby inne kraje odkryły karty – powiedział.

Reklama
Reklama

Jak dodał, temat raportu z pewnością będzie wracał w trakcie prezydencji hiszpańskiej w UE, a potem belgijskiej. Co to oznacza? Francja i Niemcy nie chcą, żeby proces zmian ustrojowych w UE się przedłużał. Chcą narzucić tempo i narrację. Celem jest przekształcenie UE w oligarchiczno-centralistyczne superpaństwo, pod hegemonią Berlina i Paryża, będące całkowitym zaprzeczeniem i przeciwienstwem wspólnoty suwerennych państw – wskazał europoseł PiS.

Jak dodał, francusko-niemiecki dokument idzie generalnie w tym samym kierunku, w którym podąża raport PE.

Sformalizowanie różnych stopni integracji

Proponuje się zmianę metody głosowania w Radzie, tzw. podwójnej większości, likwidację weta w głosowaniu w praktycznie wszystkich sferach, wzmocnienie roli Parlamentu Europejskiego, redukcję liczby komisarzy i ich hierarchizację, nowe unijne podatki na rzecz zasobów własnych dla budżetu, usankcjonowanie zaciągania wspólnego długu, rozszerzenie zakresu działania mechanizmu praworządności. Raport proponuje de facto automatyzację sankcjonowania państw w ramach procedury art. 7 unijnego traktatu. Rodzi się UE, która będzie narzucać i karać, a nie budować konsensus – powiedział.

Francja i Niemcy – jak powiedział Saryusz-Wolski – proponują sformalizowanie różnych stopni integracji. Wybór różnych stopni integracji, czyli z euro lub bez euro, w strefie Schengen lub poza nią, jest możliwy w oparciu o dzisiejszy traktat, który przewiduje tzw. wzmocnioną współpracę. Berlin i Paryż proponują jednak wprowadzenie członków pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej kategorii. Jest to robione po pierwsze po to, aby tym pukającym do drzwi UE zaoferować quasi-członkostwo, czyli np. tylko strefę wolnego handlu czy unię celną. Po drugie niektóre państwa w ramach tej koncepcji będą mieć większy wpływ na decyzje UE, czerpać większe korzyści i mieć większe prawa niż inne Państwa Członkowskie – powiedział.

W opinii polityka to także przełoży się na to, jakimi środkami unijnym będą dysponowały poszczególne kraje. Przykładowo, fundusze, która mają wyrównywać poziom rozwoju, będą w większości lub nawet wyłącznie zarezerwowane dla członków strefy euro. Niemcy i Francja decydowałyby, kto otrzyma środki. Na to nie pozwala dzisiejszy traktat, dlatego obserwujemy próbę jego zmiany – powiedział.

Instrumenty wywierania wpływu Brukseli

Zdaniem europosła, sprawa zmiany traktatów trafi na posiedzenie Rady Europejskiej, gdy proporcje między tymi, którzy są za, a tymi, którzy są przeciw, będą wskazywały, że próba może się udać. To się może powieść, bo dziś Bruksela ma dużo mocniejsze instrumenty wywierania wpływu, np. tak zwany mechanizm praworządności, która pozwala na zamrażanie unijnych funduszy. Wykorzysta te instrumenty, żeby złamać opór części krajów. Metodą finansowej presji, szantażu politycznego można zmusić każdego, biorąc pod uwagę, że nawet Wielka Brytania w przeszłości złamała się w kwestii europejskiej konstytucji, mimo, że tak długo była przeciw – podsumował.

Z Strasburga Łukasz Osiński