Funty, ropa, armia... 7 problemów ze szkocką niepodległością
1
PAP/EPA / ANDY RAIN
2 Nawet dyplomaci z Brukseli przyznają, że nie mają zielonego pojęcia, jak będzie wyglądała kwestia członkostwa Szkocji w UE. Nigdy bowiem wcześniej część żadnego, unijnego kraju nie odłączyła się od macierzy. Nie wiadomo więc, czy Szkocja będzie musiała formalnie aplikować o członkowstwo w Unii, czy też będzie wejdzie do niej „automatycznie”. Politykom w Edynburgu bardziej podoba się ta druga droga, którą ich zdaniem (jak i niektórych ekspertów) umożliwia artykuł 48 Traktatu Lizbońskiego. Mówi on o tym, w jaki sposób zmienione mogą być traktaty ustanawiające wspólnotę europejską. W ten sposób grupa państw członkowskich mogłaby przedstawić Radzie Europejskiej (na czele której wkrótce stanie Donald Tusk) propozycję dodania w odpowiednich miejscach traktatów nazwy dodatkowego kraju członkowskiego – Szkocji. Rada po konsultacji z Parlamentem i Komisją Europejską przedstawiłaby propozycję przedstawicielom krajów UE i Komisji. Dopiero opracowana na tym etapie poprawka do traktatów jest oficjalnie przekładana do akceptacji na forum Rady. W ten sposób Szkoci staliby się 29 krajem członkowskim Unii bez żmudnych konsultacji. To też oznacza, że na każdym z tych etapów wniosek może blokować Londyn. Nad Tamizą panuje jednak przekonanie, że Szkocja musiałaby przejść proces akcesyjny jak każdy inny kandydat (na podstawie artykułu 49 Traktatu o Unii Europejskiej), np. przyjęta ostatnio Chorwacja. Sekretarz skarbu Danny Alexander podsumował to w następujący sposób. „Niepodległa względem Zjednoczonego Królestwa Szkocja będzie musiała wynegocjować sobie powrotną drogę do Unii Europejskiej, w związku z czym warunki członkowstwa będą zupełnie inne niż dotychczasowe”. Zdaniem brytyjskiego rządu ze szkockiego budżetu wyparowałoby np. 280 mln euro, jakie Edynburg otrzymuje w ramach unijnej Wspólnej Polityki Rolnej.
Shutterstock
3 Zgodnie z deklaracjami szkockich polityków, po ogłoszeniu niepodległości powołane do życia zostałyby siły obronne liczące 12 tys. żołnierzy. Politycy w Edynburgu chcieliby, aby brali oni aktywny udział w zagranicznych misjach pokojowych, nie chcą jednak angażować szkockich żołnierzy w awantury w stylu inwazji na Irak. Główna kwatera szkockiej marynarki mieściłaby się na terenie już istniejącej bazy morskiej w Faslane. Szkoci zapowiedzieli też, że nie życzą sobie, aby brytyjskie łodzie podwodne przenoszące rakiety z ładunkiem nuklearnym klasy „Trident” dalej stacjonowały w znajdującym się na ich terenie porcie w Clyde. Szkocka propozycja jest następująca: podzielmy wszystko proporcjonalnie do liczby ludności. Brzmi sensownie, ale wiele wskazuje na to, że w przypadku opowiedzenia się za niepodległością brytyjskie wojsko stacjonujące w Szkocji po prostu by z niej wymaszerowało, a nowy kraj musiałby zbudować siły obronne od zera. – Negocjacje nad podziałem sprzętu i infrastruktury byłyby trudne, a Szkocja nie mogłaby po prostu włączyć już stacjonujących na swoim terenie jednostek w struktury nowej armii. Te bowiem są integralnym elementem sił zbrojnych Wlk. Brytanii – czytamy w specjalnym raporcie przygotowanym przez brytyjski rząd. Szkoccy politycy zadeklarowali, że chcieliby wydawać na obronę rocznie ok. 3,2 mld euro. To jednak może być stanowczo za mało, biorąc pod uwagę konieczność budowy sił zbrojnych od podstaw, nie wiadomo bowiem ile sprzętu zgodziliby się zostawić im Anglicy. Deklarowana przez Edynburg suma to zaledwie 7 proc. budżetu brytyjskiego ministerstwa obrony, więc pod tym względem niepodległość Szkocji nie wyszłaby na dobre. Wyparowałaby część miejsc pracy związanych z obronnością: baza marynarki w Clyde jest największym pracodawcą w regionie, zatrudniającym 6,7 tys. ludzi. Co więcej, problematyczna byłaby sytuacja w sektorze obronnym, który stanowi pokaźną część szkockiej gospodarki (15 tys. miejsc pracy) i żyje z zamówień dla żołnierzy Jej Królewskiej Mości (w Szkocji koncern BAE ma dwie stocznie i zakład budujący atomowe łodzie podwodne). Teraz źródło kontraktów by wyschło: jak wskazuje Londyn, od dawna żaden okręt brytyjskiej marynarki nie powstał w innym kraju.
Shutterstock
4 Nie ulega wątpliwości, że referendalne „tak” skomplikowałoby życie szkockiej policji. Utraciłaby bowiem dostęp do zasobów, jakimi w tej chwili dzielą się z nią brytyjskie tajne służby: MI5, SIS, odpowiedzialna za wywiad elektronicznych GCHQ. James Bond, chociaż miał szkockie korzenie, w końcu był agentem Jej Królewskiej Mości. W związku z czym Londyn nie ukrywa, że wymiana informacji nie odbywałaby się na dotychczasowych, otwartych zasadach. – Z pewnością zmieniłby się zakres możliwości, do jakich Szkocja miałaby dostęp – ostrzegała brytyjska minister spraw wewnętrznych Theresa May. Z drugiej jednak strony pada argument, że mniejszy kraj równa się mniejszej robocie, jeśli idzie o kwestie wywiadowcze. W związku z czym politycy w Edynburgu uważają, że będą w stanie relatywnie niewielkim nakładem sił i środków zbudować taki wywiad, który najbardziej będzie odpowiadał potrzebom nowego, relatywnie przecież niewielkiego kraju. Jak podpowiadają eksperci, w nowych służbach główny nacisk powinien zostać położony na obronę infrastruktury informatycznej i kluczowych sektorów gospodarki przed atakami z internetu. – Szkocja coraz bardziej zależy od swojej infrastruktury informatycznej. Bez względu na wynik referendum, trzeba ją unowocześnić i zapewnić jej niezależność od Londynu. To samo tyczy się wydatków na obronę przed zagrożeniami płynącymi z sieci, na które tak czy siak trzeba będzie zwiększyć wydatki – mówił BBC ekspert w dziedzinie bezpieczeństwa z Edinburgh Napier University Bill Buchanan.
Shutterstock
5 Dzięki złożom czarnego złota na Morzu Północnym Zjednoczone Królestwo jest drugim – po Norwegii – największym producentem ropy w Europie. Znakomita większość (90 proc.) eksploatowanych dzisiaj złóż leży w tej części akwenu, który należałby do strefy ekonomicznej nowo utworzonego państwa. Tak więc praktyczna wyłączność na zyski z ropy stanowi poważny argument dla zwolenników szkockiej niepodległości. Tym bardziej że nafciarze już dzisiaj stanowią poważny ułamek szkockiej gospodarki. Tylko w 2012 r. eksport czarnego złota przyniósł 42 mld dol. Politykom w Edynburgu marzy się rozwiązanie podobne do norweskiego: aby większość wpływów z handlu ropą umieszczać w specjalnym funduszu, który następnie by je inwestował pomnażając naftowe bogactwa. Nazywają to „funduszem na wypadek gorszej pogody” (rainy day fund). Argumentują, że brak takiego rozwiązania obecnie stanowi poważny ubytek dla Szkocji. Problem ze szkocką ropą polega jednak na tym, że może już jej nie być aż tak wiele. Największe wydobycie (tzw. peak oil) Wlk. Brytania osiągnęła bowiem w 1999 r. i od tej pory liczba baryłek napełnianych czarnym złotem spod morskiego dna systematycznie maleje. W ciągu ostatnich dwóch lat roczne spadki przekraczały 10 proc. Rozpoznane rezerwy w obrębie szkockiej strefy ekonomicznej szacuje się na 24 mld baryłek, w co jednak nie wierzą niektórzy przedstawiciele naftowego biznesu.
Shutterstock
6 W kwestii poszczególnych usług publicznych Szkoci mogliby nie odczuć poważnej różnicy, bowiem już teraz Edynburg cieszy się daleko idącą autonomią w kwestii polityki zdrowotnej i edukacji. Niczego nie muszą się obawiać szkoccy emeryci, bowiem z prawnego punktu widzenia ich sytuacja będzie wyglądała tak, jakby na emeryturę zapracowali uczciwie w innym kraju. – Uzyskali uprawnienia emerytalne zgodnie z brytyjskim systemem i stąd też będą otrzymywać świadczenia – uspokajał w Izbie Gmin minister odpowiedzialny za emerytury Steve Webb. Co nie zmienia faktu, że Szkocja być może będzie musiała dokonać oszczędności w systemie opieki zdrowotnej i społecznej. Zdaniem ekspertów brytyjskiego Instytutu Studiów Fiskalnych samodzielna Szkocja przez pierwszych kilka lat będzie musiała oszczędzać rocznie w tej dziedzinie kwotę prawie 10 mld dol. Brytyjskie ministerstwo skarbu podliczyło, że przeciętny Szkot w przypadku pozostania w obrębie Zjednoczonego Królestwa miałby w kieszeni 2,2 tys. dol. więcej, niż gdyby opowiedział się za niepodległością. Z kolei zwolennicy samodzielności mówią, że najwięcej podatków na głowę mieszkańca Londyn otrzymuje właśnie ze Szkocji. W związku z czym, Edynburg będzie stać na utrzymanie opieki społecznej na dotychczasowym, Wysokiem poziomie.
Shutterstock
7 Dotychczas żaden kraj w obrębie Unii Europejskiej nie rozpadł się na dwa mniejsze. Co nie znaczy, że Europa nie widziała w swojej najnowszej historii pokojowych rozstań. Przykładem rozwód naszych południowych sąsiadów – Czech i Słowacji. – Bardzo prosto jest podzielić kraj na dwie części – mówił w wywiadzie dla BBC b. prezydent Czech Vaclav Klaus, który ze strony Pragi negocjował aksamitny rozwód. – Wystarczy po prostu podzielić wszystko zgodnie z proporcją 2 do 1 – wspominał. Tak właśnie postąpili w 1993 r. tamtejsi politycy – dogadali się, że majątek narodowy (np. wagony kolejowe, sprzęt wojskowy) zostanie podzielony w stosunku jak 2 do 1, odzwierciedlającym stosunek ludności obydwu krajów. Nie zawsze podział ten przeszedł bezproblemowo, jak w przypadku rezerw złota trzymanych w praskim banku centralnym. Dodatkowo przez kilka tygodni funkcjonowała też unia walutowa między oboma krajami, zlikwidowana jednak na skutek czeskich obaw o własną gospodarkę. W Pradze uważano, że główną korzyścią z rozwodu będzie brak konieczności łożenia na słabiej rozwiniętą Słowację. Podobnie w Bratysławie mówiono, że kraj ma szansę stać się europejskim tygrysem. Czas pokazał, że Słowacy mieli więcej racji, bowiem począwszy od 1994 r. tamtejszy PKB rósł szybciej niż czeski. W efekcie Słowacja w ciągu ponad 20 lat praktycznie zniwelowała różnicę w dochodzie narodowym na jednego mieszkańca względem Czech.
Shutterstock
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję