Resort chce przekonywać do ekologicznego życia spotami reklamowymi w telewizji i radiu oraz za pomocą konkursów. A przy okazji uświadamiać, że ekologiczna niefrasobliwość może kosztować nawet 5 tys. złotych. Tyle bowiem wynosi kara za palenie plastikowych odpadów.
Tyle że, jak wynika z ostatniego badania "Moda na ekologię" przeprowadzonego przez PBS i On Board PR, śmieci sortuje na wsi aż 44 proc. mieszkańców. To dwukrotnie więcej niż w dużych miastach.
Mają to we krwi
"To wynik tego, że na wsi nigdy nie było zsypów, gdzie można było bez zastanowienia, tak jak leci, wrzucać śmieci. Gospodynie wiejskie zawsze musiały się zastanawiać, co odłożyć na kompost, co na podpałkę, a więc segregowanie mają we krwi" - uważa Maria Ryszkowska, była sołtys w Mokrem w województwie lubelskim.
Gdy kilka lat temu w jej wsi postawiono pojemniki do oddzielania śmieci, Ryszkowska na początku bała się, że trudno będzie przekonać mieszkańców, by butelki po piwie wrzucali, gdzie indziej, niż te po mleku. "Ale okazało się, że wszyscy szybko się przyzwyczaili" - dodaje.
Problem w tym, że w wielu miejscach nie ma się do czego przyzwyczajać. "Ludzie nawet może by chcieli segregować, ale nie mają gdzie" - mówi Ryszard Podbielski, sołtys Brzozowego Kątu w województwie mazowieckim.
Nieopłacalny biznes
Pojemników do segregowania śmieci na wsiach zamiast przybywać, ubywa. W niektórych miejscach mieszkańcy muszą słono płacić za proekologiczne zachowanie. Dlaczego? Bo ten biznes stał się mało opłacalny. Radykalnie spadły ceny skupu surowców wtórnych. Za tonę makulatury jeszcze rok temu można było otrzymać 300 zł. Od kilku miesięcy już dziesięć razy mniej. Podobnie z cenami szkła czy plastiku. Z powodu kryzysu firmy, które skupowały surowce wtórne zaczęły padać.
"Jeszcze rok temu temu to my płaciliśmy firmom za to, że braliśmy od nich odpady. Pół roku temu zaczęliśmy od nich pobierać opłaty, żeby w ogóle opłacało się nam do nich przyjechać i odebrać śmieci" - opowiada Olga Wasiak z łódzkiej firmy Eko-Plan.
Nieskuteczne działania
Eksperci zastanawiają się co gospodyniom ze wsi i małych miasteczek z wiedzą, jeśli nie będą mogły jej wykorzystać. "Akcja ministerstwa jest z zasady słuszna, bo nie wszyscy umieją segregować odpady i często palą np. plastikiem w piecach, co jest rakotwórcze. Problem w tym, że to działanie tylko cząstkowe, jak to bywa z programami unijnymi" - mówi Magdalena Mosiewicz z partii Zieloni 2004. I dodaje, że jeżeli za edukacją nie pójdą pieniądze na infrastrukturę, a więc choćby ustawienie koszy na posegregowane śmieci, skutek może być wręcz odwrotny do zamierzonego.
"Tak jak to się dzieje z dziećmi w szkołach, które są edukowane ekologicznie, po czym wychodzą na dwór i nie mają gdzie wrzucić butelki po soku. I są totalnie dezorientowane" - dodaje Mosiewicz.
Na poprawę złej sytuacji z ilością pojemników na segregowane odpady Polska ma niewiele czasu. W 2014 roku kończy się okres przejściowy na dojście do określonych w unijnych dyrektywach poziomów odzysku i recyclingu szkła, papieru, metali i tworzyw sztucznych. Jeżeli ich nie osiągniemy, Komisja Europejska weźmie na pod lupę i nakaże płacić wielomilionowe kary.
Ministerstwo Środowiska chce nauczyć gospodynie domowe ze wsi i małych miasteczek, sortować śmieci. Akcja ma kosztować 9 milionów złotych. Tyle że wśród edukowanych bardziej niż wiedzy brakuje koszy, do których możnaby wyrzucać osobno plastik, szkło czy papier.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama