Łodzie podwodne to dziś jeden z najsłabszych elementów polskiego uzbrojenia. Okręty typu Kobben, które dostaliśmy kilka lat temu od Norwegii, są tak przestarzałe, że część specjalistów porównuje je nawet do niemieckich U-Bootów z drugiej wojny światowej. Trudno spodziewać się, że mogłyby skutecznie obronić polskie wybrzeże.

Reklama

Szef MON Bogdan Klich przyznaje w rozmowie z DGP, że budowa okrętów podwodnych dla polskiej marynarki jest konieczna. I dodaje: "Dobrze byłoby wykonać ten projekt w Stoczni Marynarki Wojennej w Gdyni".

Zakład ten niedawno uniknął bankructwa: 22 grudnia sąd zgodził się na układ upadłościowy. Teraz stocznia musi jednak spłacić sięgające blisko 100 mln zł zadłużenie. "Zajmujemy się głównie remontami starych okrętów" - przyznaje DGP dyrektor stoczni Robert Roszkowski.

To jednak tylko blade odbicie tego, co zakład w Gdyni osiągnął w swojej 88-letniej historii. Po wojnie powstało tu przeszło 100 okrętów. Teraz przyszłość zakładu nie jest pewna.

Na razie francuski koncern zbrojeniowy DCNS, którego korzenie sięgają stoczni wojennych założonych przed 350 laty przez kardynała Richelieu, to jedyny poważny inwestor strategiczny gotowy nie tylko rozpocząć produkcję nowych jednostek w Gdyni, ale także kupić część udziałów w zakładzie. Miałyby tu powstawać nowoczesne łodzie podwodne typu Scorpene dostosowane do niezbyt głębokich mórz, takich jak Bałtyk. "Polski przemysł zbrojeniowy miał kiedyś duży potencjał. Można to jeszcze przywrócić" - mówi wysoki rangą francuski dyplomata.

Reklama

czytaj dalej >>>



Reklama

Jednak zdaniem polskich negocjatorów Paryż stawia wyśrubowane warunki. Francuzi chcą mieć w szczególności gwarancję, że polski rząd kupi określoną liczbę łodzi podwodnych. "Stocznia w Gdyni jest w tak złym stanie, że kupilibyśmy ją nie po to, aby powiększyć nasz potencjał przemysłowy, tylko aby realizować zamówienia polskich władz" - tłumaczą francuscy przemysłowcy z Paryża.

Bogdan Klich uważa jednak, że warunki stawiane przez DCNS są nie do przyjęcia. "Żaden z potencjalnych partnerów nie otrzyma gwarancji, że nabywając udziały w stoczni, dostanie równocześnie zamówienie na budowę tych okrętów. Na całym świecie chyba tylko w republikach bananowych można by otrzymać takie gwarancje" - mówi ostro minister.

Przedłużającymi się rokowaniami Francuzi są coraz bardziej sfrustrowani. "Od 20 lat staramy się o zawrzeć z Polską poważne kontrakty zbrojeniowe i nic nam nie wychodzi. Aby przetrwać, musimy działać w Europie razem. Polacy chyba takiego nie rozumieją" - przekonuje francuski dyplomata.

W Paryżu do tej pory uważa się, że w 2002 r. Polska odrzuciła ofertę zakupu francuskich Miraże i wybrała F-16 ze względów politycznych, a nie dlatego że oferta Amerykanów była lepsza technologicznie i finansowo. Teraz Francuzi starają się o jeszcze jeden kontrakt stulecia na budowę nowoczesnego systemu obrony powietrznej. Ale Amerykanie i ich patrioty i tu są faworytami. Jednak jak mówią DGP osoby zaangażowane w rozmowy, to wcale nie oznacza, że tak będzie i tym razem. "Polska przyjęła ostrą taktykę negocjacyjną, żeby mieć z czego ustępować" - tłumaczy jeden z uczestników rozmów. "Ale jeśli chodzi o stocznię wojskową, nie ma innej opcji niż francuska. Wszyscy będą musieli ustąpić, podobnie jak stało się to w przypadku zakładów lotniczych w Mielcu".