Jerzy Borowski opowiadał w RMF FM: "Ja bardzo prosiłem kierującego akcją w nocy jeszcze o 3, zostańmy choćby pół godziny, bo tyle pracy włożonej, tyle wysiłku, może obronimy ten wał, bo ta woda przeciekała, przelewała się wierzchem, ale jednak padła komenda: schodzimy".

Reklama

Burmistrz Sandomierza ma wielki żal do szefa akcji: "Strażacy odeszli, ja praktycznie zostałem sam, jeszcze prosiłem dowódcę: choć, zobacz. Nie, bo on opowiada za ludzi, nie da rady. Jestem przekonany, tkwi we mnie takie przekonanie, że gdyby jeszcze trochę tego wysiłku było w tym człowieku, który prowadził akcję ratunkową, to może byśmy się obronili".

Mimo ogromnego wysiłku, wałów nie udało się obronić: "Stało się tak, że zaczęło to się przelewać, przelewać i wypłukiwać. Mówiłem: dajmy tam jeszcze parę woreczków, może się uda obronić. <Nie da rady, ja tu odpowiadam za tych ludzi, koniec. Pan tu nie będzie rządził>" - relacjonował burmistrz Sandomierza.