Ponad rok temu, 7 lutego, polski konwój wpadł w pułapkę. Pod jednym z samochodów wybuchła mina. W tej zasadzce zginął jeden żołnierz - starszy szeregowy Piotr Nita. Zdaniem prokuratury, nasi sanitariusze nie wyszli wtedy z wozu i nie zabrali z ziemi ciała zabitego żołnierza.
Oskarżeni to dwóch sanitariuszy i kierowca wojskowej karetki. Ich sprawa toczy się właśnie w Sądzie Garnizonowym w Warszawie. W procesie zeznawali dziś świadkowie. Jeden z nich był kierowcą, który jechał tuż przed karetką. W sądzie powiedział, że widział jak do sanitarki podbiegli żołnierze, uderzali w okna samochodu i krzyczeli: "Ch..e, wysiadajcie!"
Świadek dodał jednak: "Nie mogę wykluczyć, że później sanitariusze wysiedli. Ubezpieczałem zaatakowany konwój i nie obserwowałem cały czas karetki".
Oskarżeni twierdzą, że wysiedli z wozu i zabrali ciało zbitego. Obrońcy dodają, że ten proces to "groteskowa próba poprawienia dyscypliny w wojsku". Oskarżonym grozi do pięciu lat więzienia.