"Jako ośmioletni chłopak poszedłem razem z matką do jednego z salonów opozycyjnych. Na kanapie siedziały dwie ciotki rewolucji i na mój widok zaczęły szeptać. Nagle jedna z nich zdziwiona wykrzyknęła: <Tak?! To syn Kuronia i Modzelewskiego?!>" - opowiadał sam Maciej Kuroń w jednym z wywiadów dla "Gazety Wyborczej". Od dziecka wychowywał się w atmosferze opozycyjnego salonu. Jego ojciec był wrogiem numer jeden komunistycznych władz.

Reklama

Od początku doświadczał nieobecności ojca. Jacek Kuroń pierwszy raz poszedł siedzieć, gdy syn miał cztery lata. "Z początku mówiono mi, że jest w wojsku. W 1967 roku między jedną a drugą odsiadką ojciec w drodze z przedszkola powiedział mi, gdzie był naprawdę i dlaczego. Uważał, że dziecka nie należy uczyć lęku" - wspominał.

Walki z komuną uczył się od dziecka. Pod koniec lat 70. to m.in. on dyżurował - zarówno w dzień, jak i w nocy - przy domowym telefonie i zapisywał wszystkie informacje przydatne KOR-owcom: o manifestacjach, aresztowaniach, pobiciach czy rewizjach. "Kiedyś razem z Maćkiem mieliśmy zdjąć <ogona> z Jacka Kuronia. Maciek, który był bardzo podobny do ojca, dużo wcześniej pojechał do mieszkania Anki Kowalskiej. Po kilku godzinach pojawiłem się tam z Jackiem. Maciek przebrał się w płaszcz i czapkę ojca. Po chwili wyszliśmy z mieszkania, a za nami esbecka obstawa Jacka. Byli święcie przekonani, że to on sam" - opowiada Mirosław Chojecki, działacz opozycyjny i członek KOR.

Dom Jacka Kuronia przy ul Mickiewicza na warszawskim Żoliborzu był jednym z centrów opozycyjnej Polski. I w przenośni i dosłownie był to dom otwarty - każdy zawsze mógł tam przyjść. Ale cała rodzina Kuroniów płaciła wysoką cenę za tę otwartość. Rewizje, inwigilacja były na porządku dziennym. W marcu 1979 roku bojówka Socjalistycznego Zrzeszenia Studentów Polskich wpadła do mieszkania i chciała przeszkodzić w spotkaniu latającego uniwersytetu. "Oni Maćka wtedy pobili straszliwie, a pogotowie wpuścili dopiero po trzech godzinach, kiedy wyszli. Maćka zabrała karetka, miał wstrząs mózgu" - opowiadał w wywiadzie dla "Kulis" Jacek Kuroń.

Reklama

Atak bojówki bardzo przeżyła też jego matka Grażyna. "Podchodziłam do różnych osób, pytałam, dlaczego to robią, czy chcą mieć na sumieniu śmierć człowieka. Zobaczyłam, że Maciej się słania, sprawiał wrażenie nie całkiem przytomnego. Bojówka wtargnęła. Niektórzy ubliżali mi ordynarnie, grożąc ucięciem rąk, powyrywaniem paznokci, mówiono do mnie: ty stara kurwo. Byłam bita po rękach; obie ręce wykręcono mi do tyłu, stojący za mną mężczyźni bili ciosami karate po ramionach i przedramionach" - wspominała później.

Za opozycyjną działalność Kuroniów Maciej zapłacił też, kiedy próbował dostać się na studia. Miał z tym spore problemy. Dlatego poszedł w końcu na historię do Olsztyna. I właśnie tam w 1980 r. zaangażował się w działalność opozycyjną na własny rachunek. Założył olszyński oddział Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Był też w komitecie założycielskim krajowych struktur stowarzyszenia. Działalność w NZS traktował bardzo serio. "To był drugi front, zaraz po <Solidarności>. Też rozszerzaliśmy wolność" - wspominał później.

Ale od studenckiego życia nie uciekał. "W 1981 r. razem spędziliśmy kilka dni wakacji w Stańczykach na Suwalszczyźnie. Przyjechał Maciek z kolegami. Występowali jako Maciek Kuroń Drink Band" - wspomina inny współzałożyciel NZS Piotr Bikont.

Reklama

To właśnie za działalność w NZS Maciej Kuroń na kwadrans przed wprowadzeniem stanu wojennego został internowany. "Esbecy byli strasznie zdenerwowani, a milicjantowi spod płaszcza wysunął się łom, wyglądało to makabrycznie. Mieliśmy spore doświadczenie w tym, jak postępować w razie aresztowania, więc matka, która i tym razem nie straciła głowy, zaczęła mi pakować różne potrzebne w kryminale rzeczy: skarpety, ciepłe gacie, papierosy. Te papierosy były zostawione u nas dla Adama Michnika, ale mama powiedziała: <A co tam, dziecko mi aresztują, a ja mam się o innych martwić?> - i dała je mnie. W Białołęce pod celą siedziało nas 12 chłopa, z czego 11 paliło jak smoki. Te papierosy uratowały nas wszystkich" - wspominał później Kuroń.

Został wyrzucony z uczelni. W marcu 1985 r. wziął udział w głodówce protestacyjnej w obronie Marka Adamkiewicza, członka NZS skazanego za odmowę przysięgi wojskowej. Uczestnicy głodówki ogłosili zamiar powołania ruchu pokojowego, wkrótce potem powstał ruch Wolność i Pokój.

W latach 90. Maciej nie poszedł jak ojciec w politykę. Nie został też historykiem. Wolał gotować. "Dzięki władzy ludowej nie zostałem historykiem, dzięki CIA (elitarna amerykańska szkoła kucharska - red.) zostałem kucharzem" - mówił o sobie.

Zmarł w pierwszy dzień świąt w swoim domu w podwarszawskim Izabelinie. Nagle źle się poczuł - myślał, że to grypa. Okazało się jednak, że była to ostra niewydolność krążenia. Miał 48 lat.

Grzegorz Osiecki, Kamila Wronowska

p

Jak przyjaciele wspominali rodzinę Kuroniów

Mirosław Chojecki: Maciej dorastał w wyjątkowym domu. To był dom dosłownie otwarty. Nawet w tym sensie, że nie było klucza. Tam każdy mógł wejść. W każdej chwili można było wpaść, dostać herbatę, kanapki. Tam rzeczywiście takiego tradycyjnego życia rodzinnego nie było. Były jednak dwa pokoje, do których nigdy nie było wstępu. Jeden pana Henryka, dziadka Maćka, i właśnie Maćka.

Jest wielu ludzi, którzy byli niezwykle aktywni w latach 70. czy 80., ale kiedy przyszła wolna Polska, uznali, że ich misja polityczna się wypełniała. Osiągnęli to, do czego zmierzali, i teraz mogą robić swoje. Maciej też wówczas znalazł swoje miejsce w życiu.

Henryk Wujec: Pamiętam bojówkę SZSP, która napadła na mieszkanie Kuroniów, żeby rozbić spotkania latającego uniwersytetu. Wpadli karatecy, bokserzy, ciężarowcy i była maskara. Najmocniej oberwaliśmy Maciek i ja. Potem założyłem sprawę i wskazałem tych bandytów, którzy nas napadli. Ale prokurator umorzył sprawę, bo oni nie przyznali się do winy. Jedyną osobą, która się przyznała do czegokolwiek, był Maciej Kuroń. Mówił, że oddawał im ciosy. Całe szczęście, że nie oskarżyli go, że to on mnie pobił. Maciej był skalą działalności swojego ojca trochę przytłoczony. W pełni to akceptował, ale nie chciał iść taką drogą jak tata. On przejął system wartości Jacka, więc gdy trzeba było walczyć, to walczył. Zakładał NSZ, ale potem budował własny system wartości. Bardzo akcentował rodzinność swojego domu, jakby rekompensował sobie atmosferę zagrożenia, jaka wynikała z esbeckich prześladowań w domu Jacka. Był jednym z przykładów nękania rodzin opozycjonistów. Miał problemy z dostaniem się na uczelnię, uniemożliwiano mu to. W końcu dostał się dopiero gdzieś w Olsztynie.