Sąd Okręgowy w Łodzi uznał, że sędziowie z Piotrkowa nie popełnili błędu i wydali prawidłowy wyrok. Dlatego podtrzymali wyrok pierwszej instancji. Na razie nie wiadomo, czy obrońcy i prokurator będą składać kasację w Sądzie Najwyższym.
Trudno bez emocji opisywać tę sprawę. Oskarek zaznał od swojej matki i jej kochanka niewyobrażalnych cierpień. Był bity, kopany, przypalany papierosami. Czteroletni malec umierał dwa dni, plując krwią. Jego opiekunów denerwowało wszystko, nawet to, że chłopczyk był głodny, albo że chciał się przytulić.
Jednak w grudniu zeszłego roku sd w Piotrkowie Trybunalskim skazał oprawców Oskarka tylko na 25 lat więzienia. Sędzia uznał, że w tym przypadku nie można było mówić o okrucieństwie jego ojczyma i matki, bo bezpośrednią przyczyną śmierci chłopczyka były tylko dwa ciosy kochanka jego matki. Ten wyrok oburzył publiczność w sądzie.
Dziś łódzki Sąd Okręgowy rozpatrzy odwołania od tych wyroków. Apelowało i oskarżenie, i obrona. Adwokat matki Oskarka jeszcze podczas poprzedniego procesu przekonywał, że jest ona niewinna - miała trudne dzieciństwo i jest uzależniona psychicznie od swojego partnera. Obrońca mężczyzny z kolei domagał się, żeby jego klient odpowiadał za pobicie, a nie zabójstwo.
Ale przecież sam skazany 25-letni Artur N. zeznając, przechwalał się policjantom: "Cały czas sikał w łóżko i w majty. Uderzyłem go rano dwa razy w brzuch. I zaczął czuć się gorzej. Pod wieczór już było coraz gorzej. Zaczęły się wymioty krwią". Chłopczyk zmarł po dwóch dniach.