19-letnia Patrycja z Bielska-Białej miała problemy z wydolnością oddechową, z niewyjaśnionych jeszcze powodów, już w czasie ciąży. Dlatego w szpitalu ginekologicznym lekarze zdecydowali, by przyspieszyć poród i przeprowadzili cesarskie cięcie w 37. tygodniu ciąży.

Reklama

Potem jednak niewydolność oddechowa drastycznie się nasiliła, mimo leczenia respiratorem. Zdesperowani lekarze z Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach szukali pomocy dla pacjentki. W bardzo ciężkim stanie trafiła do II Kliniki Kardiochirurgii Górnośląskiego Centrum Medycznego w Katowicach - Ochojcu.

Zespół prof. Stanisława Wosia zastosował wywodzącą się z kardiochirurgii i najczęściej stosowaną u dzieci metodę ECMO (ang. Extracorporeal Membrane Oxygenation). ECMO to rodzaj krążenia pozaustrojowego, w którym krew pacjenta jest wyprowadzana na zewnątrz, natleniana w oksygenatorze, a potem wraca do pacjenta. Aparatura pompująca 5 litrów krwi na minutę zastępuje wówczas niewydolne płuca pacjenta.

Stan Patrycji był tak ciężki, że ECMO stosowano u niej aż 38 dni - najdłużej w Polsce. Jej stan długo się nie poprawiał, a nawet zdarzały się kryzysy - podczas leczenia konieczne jest podawanie leków obniżających krzepliwość krwi, co w jej przypadku spowodowało krwawienia i konieczność interwencji chirurgów. Obecnie pacjentka jest odłączona od aparatury, czeka ją jeszcze rehabilitacja. Ma szansę na pełny powrót do zdrowia, choć w ciągu kilku tygodni przeszła kilka operacji.

"Czuję się już dobrze. Cieszę się, że wyzdrowiałam, że wszystko jest dobrze. Nie życzę nikomu takich sytuacji. Mogło mnie tu nie być, to było najgorsze. Na szczęście się udało. Czułam, że mam dla kogo żyć, że jestem komuś potrzebna, że czekają na mnie, że czeka na mnie syn i muszę wracać do zdrowia. Wiedziałam, że mam się nie poddawać, że jest o co walczyć. Nie wolno odpuszczać. Jestem bardzo wdzięczna lekarzom, że uratowali mi życie, że mogę popatrzeć na syna, że będę go wychowywać" - powiedziała dziennikarzom. Jej największe marzenie to powrót do domu i do synka Marcina.

Lekarze nie wykluczają, że kobieta opuści szpital do końca roku. Górnośląski Ośrodek Kardiologii nie ma własnej aparatury do ECMO, lekarze złożyli jednak prowizoryczny zestaw z posiadanych pomp i innych urządzeń.



Reklama

Jak podkreślił podczas wtorkowej konferencji prasowej kierownik II Kliniki Kardiochirurgii Górnośląskiego Centrum Medycznego prof. Stanisław Woś, prowadzenie chorego podłączonego do takiej aparatury to olbrzymi wysiłek dla całego zespołu. Pacjent musi być stale monitorowany nie tylko przez pielęgniarki, ale i lekarzy kilku różnych specjalności. Nie może zostać sam nawet na 10 sekund. Każda awaria aparatury to dla niego śmiertelne zagrożenie.

"Były trudne momenty i wielkie emocje, ale wierzyliśmy, że wyjdziemy z tego obronną ręką, bo co jakiś czas pojawiały się takie informacje, które napawały optymizmem, np. zdjęcia radiologiczne, na których płuca, które wcześniej wyglądały jak w czasie burzy śnieżnej i były nieczynne, zaczęły się przejaśniać. Pojawiały się symptomy, że płuco ma szansę podjąć swoją pracę" - powiedział prof. Woś.

"Dziewczyna jest nadal mocno osłabiona, wyniszczona, była odżywiana tylko dożylne przez wiele tygodni. Widać było nieraz, że wchodzi w fazę depresji. Dochodziło do niej, że nie wie, jak to się dalej potoczy. Udało się ją wydźwignąć z tego wszystkiego, zakończyło się to happy endem. Doszła do takiego momentu, że właśnie wzięła na ręce swoje dziecko, które jej przywieźli. Jest w szczęśliwym stanie" - dodał.

Jak podkreślają katowiccy lekarze, ECMO było w przypadku Patrycji jedyną możliwością ratunku, w przeciwnym razie groziła jej śmierć. Szpital ma jednak teraz problemy z odzyskaniem pieniędzy za drogą terapię. Katalog świadczeń finansowanych przez NFZ nie przewiduje takiej procedury zastosowanej u dorosłych, jest finansowana wyłącznie u dzieci.

Jak poinformowała dyrektor szpitala w Ochojcu Klaudia Rogowska, pierwszych siedem dni takiej terapii to koszt ponad 35 tys., każdy kolejny dzień to ponad 3,5 tys. zł, co daje w sumie ponad 143 tys. zł. "Dostaliśmy oficjalne pismo z naszego śląskiego NFZ, że niestety taka procedura nie może być sfinansowana. Na bieżąco rozmawiamy z NFZ, aby znaleźć jakiś sposób, by sfinansować koszt tego świadczenia medycznego. Jeśli się nie uda, koszty leczenia będą musiały być wpisane w stratę szpitala" - powiedziała.

Lekarze z Ochojca podkreślali, że dyrekcja szpitala dała im natychmiast zielone światło na leczenie pacjentki tą metodą, choć wiadomo było, że mogą być problemy z jej finansowaniem. Dyrektor Rogowska podkreśliła, że wraz z prof. Wosiem, który jest także konsultantem krajowym ds. kardiochirurgii, podejmuje działania, by ta procedura stosowana u dorosłych była jednak finansowana przez NFZ.



"Najważniejsze jest to, że lekarze uratowali w spektakularny sposób życie tej młodej dziewczynie, która dopiero co urodziła dziecko. Decyzja w takim przypadku musi być jednoznaczna. Na przyszłość podejmujemy działania, by ten katalog był uaktualniony, by w przyszłości dać społeczeństwu możliwość korzystania z takich dobrodziejstw nauki" - podkreśliła.

Rzecznik śląskiego oddziału NFZ Jacek Kopocz powiedział PAP, że dyrektor śląskiego oddziału na gruncie obowiązujących przepisów nie mógł zgodzić się na sfinansowanie takiej terapii. Jak poinformował, sprawa ma być jednak omawiana podczas planowanego na środę spotkania dyrektora z prezesem NFZ Jackiem Paszkiewiczem. "Drogę do finansowania może otworzyć tylko decyzja prezesa, na szczeblu centralnym" - wyjaśnił Kopocz.

Zdaniem specjalistów, konieczność zastosowania takiej terapii u dorosłych to dość rzadka sytuacja. Najczęstsze wskazanie to płucne komplikacje po grypie - na świecie stosowano tę metodę z powodzeniem podczas epidemii świńskiej grypy. Najczęściej i z najlepszymi efektami jest stosowana u noworodków i niemowląt, gdzie niewydolność oddechowa jest stanem przejściowym.