Brak wystarczających dowodów - to powód ogłoszonego w środę w Wojskowym Sądzie Okręgowym w Warszawie wyroku uniewinniającego siedmiu żołnierzy oskarżonych ws. zbrodni wojennej Nangar Khel. To był błąd, a nie przestępstwo - komentują szef MON i generałowie.

Reklama

"Fakt, że wydarzenia rozegrały się w czasie działań wojennych nie oznacza, że można obniżać standard poziomu materiału dowodowego" - podkreślił przewodniczący pięcioosobowego składu orzekającego w tej sprawie, prezes WSO sędzia płk Mirosław Jaroszewski. Sąd wydał wyrok po 54 rozprawach.

Orzeczenie jest nieprawomocne; przysługuje od niego apelacja. Prokuratura poinformowała, że decyzję o apelacji podejmie po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku, o które wystąpi, ponieważ nie zgadza się z wyrokiem.

Podsądni wyrok przyjęli z kamiennymi twarzami. Jak mówili po zakończeniu rozprawy, tak samo zareagowaliby na skazanie. Wygraliśmy bitwę, a nie wojnę - mówili nawiązując do spodziewanej apelacji prokuratury, którą krytykowali za błędy. Dziękowali też wszystkim, którzy ich wspierali. Niektórzy z nich pojawili się na środowej rozprawie w WSO - byli to b. dowódca wojsk lądowych gen. Waldemar Skrzypczak, b. dowódca bielskiej brygady desantowo-szturmowej gen. Jerzy Wójcik oraz gen. Sławomir Petelicki - twórca jednostki GROM.

Reklama

Była to bezprecedensowa sprawa w historii polskiej armii i polskiego wymiaru sprawiedliwości - podkreślał w środę sąd, orzekając w sprawie wydarzeń z 16 sierpnia 2007 r., gdy w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza wioski Nangar Khel w Afganistanie na miejscu zginęło sześć osób, a dwie zmarły w szpitalu.

Prokurator oskarżył o zbrodnię wojenną siedmiu żołnierzy: dowódcę grupy kpt. Olgierda C. (nie zgadza się na podawanie danych), ppor. Łukasza Bywalca, chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza, starszych szeregowych Jacka Janika i Roberta Boksy oraz st. szer. rezerwy Damiana Ligockiego (jako jedyny nie miał on zarzutu zabójstwa cywili, lecz ostrzelania niebronionego obiektu). Groziło im do dożywocia, a Ligockiemu - do 15 lat więzienia.



Reklama

Prokuratura żądała dla nich kar od 12 do pięciu lat więzienia. Obrona i sami oskarżeni wnosili o uniewinnienie.

Sąd miał do rozstrzygnięcia kwestię: czy rację ma prokuratura, zarzucając kpt. Olgierdowi C., że wydał swym podwładnym rozkaz strzelania do wioski, czy też prawdę mówi kapitan twierdząc, że takiego polecenia nie wydał, a podwładni musieli jego słowa nadinterpretować lub ich nie zrozumieć, czy wreszcie prawdę mówią pozostali oskarżeni - że ostrzeliwali pobliskie wzgórza, a pociski na wioskę spadły przez pomyłkę.

Punktualnie o godz. 12.30 sędziowie weszli do szczelnie wypełnionej sali rozpraw i ogłosili - uniewinnienie z braku wystarczających dowodów wobec wszystkich siedmiu oskarżonych - od kapitana do szeregowych. Sąd podkreślił, że materiał dowodowy dotyczący tragedii w Nangar Khel nie był pełny i miał liczne braki, na tyle istotne, że nie pozwalają na przypisanie winy podsądnym. Zarazem sąd przyznał, że prokurator miał prawo wszcząć śledztwo, a sąd aresztować żołnierzy - bo istniało prawdopodobieństwo, że dopuścili się oni zarzucanych im czynów. To jednak za mało, żeby ich skazać - stwierdził sędzia Jaroszewski.

W ustnym uzasadnieniu wyroku podkreślił też, że rozstrzygając sprawę sąd nie dysponował właściwą dokumentacją pozwalającą na precyzyjne ustalenie miejsca, z którego prowadzono ogień, punktów, z których postrzegali zdarzenia świadkowie relacjonujący jego przebieg, ani precyzyjnego ustalenia co do możliwości obserwacji zabudowań, w których znajdowały się pokrzywdzone osoby.

Dodał, że opinia balistyczna w sprawie oparta była na oględzinach miejsca zdarzenia, niepozwalających na precyzyjne ustalenie wszystkich miejsc upadku granatów moździerzowych. Jak mówił, wiadomo, że wystrzelono 24 granaty moździerzowe, a jedynie co do dwóch z nich można mieć pewność, że spadły w rejonie wioski.

"Próby uzupełnienia materiału dowodowego, z przyczyn od sądu niezależnych, nie powiodły się, w tym także z powodu niewykonania przez oskarżyciela publicznego decyzji sądu o konieczności uzupełnienia braków" - mówił sędzia. Prokurator płk Jakub Mytych odpowiadał potem, że nie było już obecnie możliwości przeprowadzenia wizji lokalnej w Nangar Khel, bo "nie można zmusić świadka, by udał się w rejon działań wojennych".



Według sądu brak jest również dowodów, iż dowódca grupy Olgierd C. (to jeden z dwóch żołnierzy, dla których prokurator żądał najwyższej kary) wydał swoim podwładnym rozkaz ostrzelania wioski. Uznał też jego wyjaśnienia za spójne i logiczne, zaznaczając, że głównymi dowodami przemawiającymi na jego niekorzyść były "pomówienia ze strony współoskarżonych".

Olgierd C., dowódca Zespołu Bojowego "Charlie" z bazy Wazi-Khwa według prokuratury po ogólnej odprawie, na osobności, miał nakazać swym podwładnym (ppor. Bywalcowi, chor. Osieckiemu i plut. Borysiewiczowi) ostrzelanie z moździerza nie tylko stanowisk bojowych talibów, ale też samej wioski Nangar Khel. On sam temu zaprzeczał, bo - jak mówił - w dobrych stosunkach z miejscową ludnością upatrywał powodzenie misji.

Podczas procesu obrona przekonywała, że to podwładni Olgierda C. zrzucają na niego swoją winę za zabicie cywili i ostrzelanie niebronionego obiektu. Obrońcy przypominali, że zeznający na procesie świadkowie mówili, iż przypisywany kpt. C. zwrot "przepier... wioskę" był rozumiany jako polecenie jej otoczenia i przeszukania - tak jak już wielokrotnie wcześniej robiono.

"Do pomówień współoskarżonych trzeba podchodzić z wielką ostrożnością" - podkreślił w uzasadnieniu Jaroszewski. Zwrócił uwagę, że pozostali oskarżeni mieli interes w pomawianiu swego szefa o wydanie takiego rozkazu. Sąd ocenił, że żołnierze - nie chcąc ponieść odpowiedzialności za zdarzenie, którym byli "zszokowani" - umówili się, że przedstawią wersję o wymianie ognia z talibami w wiosce, potem zaś postanowili przyjąć linię obrony, że działali na rozkaz przełożonego.

"Tego nie da się w żaden sposób potwierdzić. Żaden z obecnych w TOC (centrum operacyjnym bazy wojskowej) nie słyszał, by padł taki rozkaz. Nieprawdopodobne, aby w sytuacji usłyszenia takiego rozkazu nie zaprotestować, nie prosić o dodatkowe wyjaśnienia lub nie żądać polecenia na piśmie" - uznał sąd. Pytany o to chor. Osiecki odmówił wypowiedzi na temat tych ocen sądu.

Odniósł się do tego gen. Skrzypczak. "Spowodowała to atmosfera tego wszystkiego, co się stało, jak to zostało zrobione. Pogubili się po prostu. Niepotrzebnie zupełnie, bo to na pewno sprawę przeciągnęło" - skomentował i dodał zarazem, że bardzo się cieszy z wyroku, "bo zamyka on sprawę, która była przedmiotem zainteresowania całej armii przez blisko cztery lata".



"Uważam, że każdy popełnia błędy w warunkach stresu i zagrożenia. Te błędy zostały właśnie w takich warunkach popełnione. (...) Ja je usprawiedliwiam" - mówił PAP po wyroku gen. Jerzy Wójcik. Pytany, czy po środowym wyroku żołnierze nie będą się bali strzelać i brać udział w misjach bojowych, Wójcik ocenił, że na pewno wojskowi inaczej popatrzą na swe działania. "Na pewno nie będą mieli zahamowań przed obroną własnego życia, bo były głosy, że czasami lepiej było dać się zabić niż być postawionym przed sądem" - dodał.

Satysfakcję z wyroku wyraził też minister obrony narodowej Bogdan Klich. Jak mówił, wierzył w niewinność naszych żołnierzy. "Sprawiedliwości stało się zadość. To zamknięcie tego trudnego rozdziału". Jak podkreślił, ci żołnierze (poza Ligockim - PAP) nadal służą w wojsku. "To jest wyraz zaufania do nich, potwierdzony dzisiaj wyrokiem sądu" - powiedział Klich.

Zdaniem szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Stanisława Kozieja, wyrok uniewinniający wszystkich żołnierzy oskarżonych w sprawie Nangar Khel jest wyrokiem sprawiedliwym. Według niego prokuratura zbyt pochopnie założyła, że żołnierze świadomie i celowo strzelali do cywili.

Według gen. Sławomira Petelickiego, b. dowódcy GROM-u, sprawa Nangar Khel pokazała bardzo zły stosunek władzy do żołnierzy, którzy narażają życie dla Polski. "Tej sprawy w ogóle nie powinno być, ponieważ Amerykanie, pod których dowództwem byli żołnierze, od początku powiedzieli, że był to przypadek. To po prostu była nieudolność państwa, które nie szanuje bohaterów" - ocenił Petelicki.