Apelację rozpatruje Izba Wojskowa Sądu Najwyższego.
Prokuratura uważa, że sąd I instancji dokonał błędnych ustaleń faktycznych. Według oskarżenia były wystarczające podstawy, by uznać, że oskarżony Olgierd C. wydał rozkaz ostrzelania wioski, a jego podwładni rozkaz wykonali, co najmniej godząc się z tym, że strzelali do niebronionego obiektu cywilnego.
Ponadto - zdaniem prok. płk. Jakuba Mytycha - sąd oceniając dowody pominął te z akt tajnych, bo brak jest w kancelarii tajnej podpisów sędziów poświadczających, że zapoznali się z tą dokumentacją. Co do innych obciążających zeznań, według prokuratury sąd nie uzasadnił, czemu ich nie uwzględnił.
Jak mówił wcześniej drugi z prokuratorów, płk Jan Żak, użyty do ostrzału wioski moździerz nie nadawał się do strzelania do okolicznych wzgórz (a taką wersję przedstawili oskarżeni), bo miał zbyt małą donośność. Przypomniał, że zaraz po odprawie u kpt. Olgierda C. uczestniczący w niej żołnierze powszechnie opowiadali, gdzie i po co jadą; tak uzasadniał zarzut wydania rozkazu ostrzelania wioski. Potwierdzają to zeznania dalszych świadków, żołnierzy i oficerów - pokreślił płk Żak. Wyrok I instancji prokuratura uznaje za wewnętrznie sprzeczny.
Według prokuratury ataku talibów przed ostrzałem, o którym mówili oskarżeni, nie było; uważa, że to kpt. C. zainspirował swych podwładnych do przyjęcia takiej wersji, gdy sam powiedział im, że w rozmowie z Afgańczykami będzie mówił, że taką wersję przyjmie.