Prof. Wiesław Fałtynowicz tłumaczy DZIENNIKOWI, że do walki o zarobki zmusiła go chora sytuacja. "Dotychczas nikt z nas nie wszczynał protestów, bo większość pracowników naukowych to pasjonaci, którzy nie zamienią swojej pracy na żadną inną i pewnie mogliby pracować za darmo. Ale ja jako dziekan nie chcę na to pozwolić" - mówi.
Podkreśla, że pensje wszystkich jego pracowników, od technicznych po dydaktyczno-naukowych, plasują się w najniższych widełkach. Dlatego gdy spojrzał na listę płac, postanowił wystąpić do rektora z oficjalnym pismem. "Nie może być tak, że większość pracowników na uczelni musi dorabiać, chwytać się czego popadnie, bo z pensji nie da się wyżyć" - mówi prof. Fałtynowicz.
Po wczorajszej rozmowie z rektorem bibliotekarze wywalczyli na razie obietnicę podwyżki i jednorazową zapomogę.
"Uzyskaliśmy obietnicę, że do końca kwietnia, kiedy uczelnia dostanie dotacje ministerialne, będziemy brani pod uwagę w kwestii podwyże" - powiedziała nam Grażyna Czajkowska, przewodnicząca Koła "Solidarności” bibliotekarzy Uniwersytetu Wrocławskiego. "Tymczasem dostaniemy jednorazowo na rękę po około 500 zł, żeby w jakiś sposób uregulować naszą sytuację".
JESTEM DOKTOREM FILOLOGII ZA 1400 ZŁOTYCH MIESIĘCZNIE
IZABELA MARCZAK: Musi być naprawdę źle, skoro wszczynacie protest?
JAN PAWEŁ WORONCZAK*: Jest źle. Coraz więcej ludzi odchodzi, bo mało kto chce pracować za takie grosze. W naszej bibliotece uniwersyteckiej powinno być zatrudnionych 250 osób, dziś jest już tylko 200, a mamy pod opieką 2 mln tomów książek. Co miesiąc dochodzi 2 tys. nowych, które trzeba skatalogować.
Katalogowanie wydaje się dość prostym zajęciem.
Tak się wydaje, jeśli wszystkie dane o książce znajdują się na stronie tytułowej, ale często tak nie jest. Brakuje np. roku wydania. Wówczas tej informacji musimy szukać w opracowaniach bibliograficznych. Staje się to jeszcze trudniejsze, gdy książka jest napisana np. w języku chińskim. Każdy przygotowany opis jest wysyłany do Warszawy, do Centrum Katalogowania Polskich Bibliotek Naukowych i tam musi uzyskać akceptację, żeby można było uznać pracę za zakończoną.
Pan pracuje w dziale...?
Opracowań zbiorów zabezpieczonych, czyli książek przedwojennych z wieku XIX do roku 1945. Mamy tu książki w językach: niemieckim, francuskim, skandynawskich, chińskim, z Indii.
Czyli musi mieć pan ogromną wiedzę historyczną, językową?
Mam tytuł doktora filologii, obok mnie pracuje tu jeszcze kilka osób z tytułem doktorskim i wielu specjalistów z różnych dziedzin. Nie trafiają tu raczej przypadkowi ludzie.
Pracuje pan tutaj od 10 lat. Ile pieniędzy miesięcznie dostaje pan na rękę?
1400 zł - i to już po trzech podwyżkach, jakie miały miejsce w latach 2002 - 2004. Zaczynałem od pensji 960 zł. Dziś nowo przyjmowani pracownicy dostają na rękę 1200 zł. System płac jest niezwykle płaski. Nie ma właściwie stopniowania zarobków. Ci, którzy pracują tu 20 lat, zarabiają niewiele więcej od nowo przyjmowanych. Dodatkowo musimy być dyspozycyjni przez siedem dni w tygodniu, bo biblioteka działa również w soboty i niedziele. Za pracę w weekendy nikt nie dostaje specjalnego wynagrodzenia.
Ma pan możliwość dorobienia do pensji?
Teoretycznie jako doktor mam. Praktycznie ze względu na godziny pracy w bibliotece raczej nie. Jednak inni pracownicy bez tytułu doktora są skazani wyłącznie na to, co zarobią tutaj.
Ale przecież mógłby pan zarobić więcej jako filolog?
Problem w tym, że ja lubię swoją pracę. Ludziom z zewnątrz może wydawać się ona monotonna, ale dla mnie nie jest. Mam poczucie, że robię coś pożytecznego i ciągle czegoś nowego dowiaduję się w swojej dziedzinie naukowej.
*dr Jan Paweł Woronczak jest pracownikiem Biblioteki Uniwersytetu Wrocławskiego