To wnioski z ogólnopolskiego badania, które w okresie od 20 kwietnia do 20 maja zrealizował Instytut Nauk o Zarządzaniu i Jakości Wyższej Szkoły Humanitas (WSH) w Sosnowcu (Śląskie). Wzięło w nim udział ponad 467 osób: lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, elektroradiolodzy i menedżerowie ochrony zdrowia. Autorzy badań zapytali ich o ocenę rozmaitych aspektów zarządzania epidemią koronawirusa: od kwestii jakości opracowanych procedur epidemicznych, po zagadnienie zaopatrzenia szpitali i przychodni w środki ochrony osobistej dla personelu medycznego. Zastosowali metodę ankietową bezosobową oraz pogłębione wywiady z częścią badanych.

Reklama

Gdyby uniknąć niektórych błędów w zarządzaniu, zwłaszcza na początku epidemii, zapewne mniej osób zostałoby zakażonych. Postawę administracji publicznej można streścić: zobaczymy, co się zdarzy. Procedury bezpieczeństwa można było wdrożyć znacznie wcześniej; już w styczniu Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego alarmowała, że jesteśmy na prostej drodze do rozwoju epidemii – powiedział podczas wtorkowej konferencji prasowej w Sosnowcu (Śląskie) kierownik badań i rektor WSH dr hab. Michał Kaczmarczyk.

Ponad 80 proc. ankietowanych pracowników ochrony zdrowia uważa, że w dobie epidemii poziom zaopatrzenia placówek medycznych w środki ochrony osobistej jest niewystarczający. W związku z tym deficytem 66 proc. badanych kupuje je samodzielnie, 44 proc. otrzymuje od darczyńców, 34 proc. dostaje od zwierzchników, a 11 proc. pozyskuje z innych źródeł.

65 proc. respondentów wskazuje, że zdarza im się pracować bez pełnego zabezpieczenia w środki ochrony indywidualnej, jak maseczki, kombinezony czy rękawiczki jednorazowe, i to nawet w placówkach, gdzie występuje COVID-19. Zdaniem ankietowanych zagraża to ich życiu i zdrowiu, jak również naraża zdrowie pacjentów. Brak środków ochrony indywidualnej badani uznają za jedną z najistotniejszych przyczyn rozprzestrzeniania się epidemii i poważne zaniedbanie władz publicznych.

Jedna trzecia badanych pracowników sektora ochrony zdrowia nie zna procedur antycovidowych, określających zasady postępowania z pacjentami podejrzewającymi u siebie zakażenie SARS-CoV-2. Chodzi tu np. o procedurę określającą, dokąd skierować pacjenta w celu wykonania diagnostyki, jakie kolejno kroki powinien podjąć pacjent podejrzewający u siebie zakażenie itp.

69 proc. respondentów uznaje, że powyższe procedury nie funkcjonują w praktyce w sposób prawidłowy i efektywny, a przeciwnego zdania jest zaledwie 14 proc. badanych. W ocenie badanych nieefektywność procedur powoduje, że zarządzanie epidemią jawi się jako chaotyczne, bezplanowe, przypadkowe oraz odbywa się z naruszeniem interesów i praw pacjentów.

Badani jeszcze bardziej krytycznie oceniają działanie procedur określających zasady postępowania z pacjentami, u których potwierdzono zakażenie SARS-CoV-2. 78 proc. ankietowanych uznaje, że procedury te nie funkcjonują w sposób prawidłowy i efektywny, a tylko 8 proc. respondentów przyznaje im ocenę pozytywną. Z wywiadów przeprowadzonych w toku badania wynika, iż nieefektywność tych procedur (np. błędy w zasadach izolacji chorych) może stanowić poważne zagrożenie dla życia i zdrowia pacjentów.

Reklama

Jedną z przyczyn, dla których wskazane powyżej procedury nie funkcjonują właściwie w praktyce, jest – jak wynika z badań - niska jakość komunikacji pomiędzy administracją publiczną a sektorem ochrony zdrowia.

Aż 72 proc. badanych oświadcza, że nigdy nie otrzymało informacji o organizowaniu przez instytucje administracji publicznej szkoleń, seminariów lub innego rodzaju spotkań informacyjnych (także w formie zdalnej, np. webinarium), których celem byłoby zapoznanie pracowników ochrony zdrowia z obowiązującymi w Polsce procedurami określającymi zasady postępowania z pacjentami podejrzanymi o zakażenie koronawirusem.

68 proc. respondentów nigdy nie uczestniczyło w takich szkoleniach. Udział w szkoleniach potwierdziło zaledwie 32 proc. ankietowanych, z czego tylko 11 proc. uczestniczyło w nich więcej niż jeden raz.

Ponad 85 proc. badanych uznaje za konieczne przeprowadzanie profilaktycznych testów na koronawirusa wśród personelu medycznego. Brak takich testów badani uznają za naruszenie ich praw pracowniczych i przepisów BHP.

Nie ma się co dziwić, że 30 proc. zakażeń koronawirusem miało miejsce w placówkach medycznych. To i tak mało, skoro pracowaliśmy bez podstawowego sprzętu ochronnego. Jadąc do pacjentów, kombinezon ochronny wykonywałem z worków na śmieci. A maskę z szalika. Wiem, że to brzmi jak ponury żart. Ale taka była rzeczywistość. Wielokrotnie zastanawiałem się, czy pracuję w Europie, czy w jakimś maleńkim kraju w środkowej Afryce – powiedział ankieterom ratownik medyczny z 13-letnim stażem w zawodzie.

Bywało dni, gdy w pracy chciało mi się ryczeć. Brakowało dokładnie wszystkiego – od płynu do dezynfekcji, po kombinezony. Państwo o nas zapomniało. Zamawianie sprzętu nie przynosiło żadnego efektu. Magazyny były puste, choć dyrekcja stawała na głowie, by to się zmieniło – relacjonowała pielęgniarka z 16-letnim stażem.

Dr hab. Michał Kaczmarczyk zapowiedział, że wyniki badań prześle do kluczowych instytucji zarządzających ochroną zdrowia. Planuje też dalsze badania, dotyczące m.in. odmrażania gospodarki.