Najnowsza podstawa programowa dla szkół przygotowana w Ministerstwie Edukacji wprawiła w zdumienie tych, którzy czekali na zapowiadane od dawna przez resort zmiany w nauczaniu języka angielskiego w polskich szkołach. Od miesięcy przedstawiciele ministerstwa przy różnych okazjach zapowiadali, że od września we wszystkich szkołach podstawowych uczniowie pierwszych klas będą objęci obowiązkową nauką najważniejszego języka świata. Tymczasem opublikowana właśnie podstawa mówi o... języku obcym nowożytnym. Minister edukacji Katarzyna Hall tłumaczy taki wybór nowym trendem obowiązującym w Unii Europejskiej: chodzi o to, żeby promować języki regionalne, a nie tylko jeden - angielski.

Reklama

DZIENNIK zapytał o ocenę tych planów byłych ministrów edukacji, którzy kierowali resortem od czasu reformy szkolnictwa przeprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka. Wszyscy, choć prezentują odmienne opcje polityczne, w jednym byli zgodni - marginalizacja angielskiego w polskich szkołach to kolosalny błąd. Edmund Wittbrodt, minister w rządzie Buzka, dziś senator PO, zauważa: "Na wielojęzyczność mogą decydować się te społeczeństwa, w których znajomość angielskiego już jest powszechna. My pod tym względem dopiero gonimy Europę" - mówi DZIENNIKOWI. Irena Dzierzgowska, wiceminister edukacji w tym samym rządzie: "Tak, trzeba korzystać ze wzorów europejskich, a te pokazują, że polityka edukacyjna jest nastawiona na nauczanie języków, zaczynając od angielskiego".

"Nie ma się co łudzić, znajomość angielskiego ma priorytetowe znaczenie" - mówi Krystyna Łybacka, minister edukacji w rządzie Leszka Millera. Natomiast Roman Giertych, który w 2006 r. pilotażowo wprowadził nadobowiązkowe zajęcia z angielskiego w klasach I - III, nowe plany ocenia jeszcze ostrzej. "Cofamy się. Po moim projekcie blisko 60 proc. szkół wprowadziło angielski, reszta miała 2 lata, by przygotować się i znaleźć anglistę. Teraz te szkoły dostają sygnał, że nie muszą się dalej starać" - mówi DZIENNIKOWI. Jego następca prof. Ryszard Legutko nazywa plany obecnego resortu niekonsekwencją.

Specjaliści uważają jednak, że to nie wymogi Unii są powodem wolty ministerstwa. "MEN po prostu policzył anglistów i doszedł do wniosku, że na wprowadzenie do szkół języka angielskiego nie ma wystarczającej kadry" - mówi DZIENNIKOWI Marek Pleśniar, dyrektor Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty. "Dostosował reformę do rzeczywistości edukacyjnej, a nie rzeczywistość do reformy".

Reklama

Mam wyrzucić germanistów, by zatrudnić anglistów?

Sylwia Czubkowska, Klara Klinger: Od pierwszego września angielski miał się stać obowiązkowym językiem od pierwszej klasy podstawówki. Mamy informacje, że w wielu miejscach w kraju jest z tym problem. Jak wygląda sytuacja?
Katarzyna Hall: To nieprawda, że ma wejść tylko angielski. W szkołach podstawowych od pierwszej klasy będzie obowiązkowy język obcy.

Jak to nie angielski? Zapowiedzi przecież były inne. Od dłuższego czasu mówiono nam, że Polska wprowadza program nauki angielskiego od pierwszej klasy podstawówki? Przecież gonimy Europę.
Unia Europejska od kilku lat wyraźnie twierdzi, by nie faworyzować jednego języka. Polityka wielojęzyczności polega na tym, by nie zaniedbywać innych języków. Mniej popularne języki są też bardzo ważne. Choćby w regionach przygranicznych, gdzie dzięki nim właśnie da się dobrze prosperować - przy wschodniej granicy z rosyjskim, na zachodzie z niemieckim. Zresztą zastanawialiśmy się w zespole ekspertów, czy może postawić na angielski, ale zrezygnowaliśmy z tego.

Reklama

Czyli jednak początkowy projekt zakładał, aby angielski był obowiązkowy w podstawówkach?
Dyskusja była burzliwa i skomplikowana, ale taki pomysł nie pojawił się. Nawet zagorzali zwolennicy języka angielskiego doszli bowiem do wniosku, że nie chcą tylko i wyłącznie tego języka. Chodzi o to, by uniknąć dominacji angielskiego i wyrugowania w ogóle języka francuskiego, rosyjskiego czy hiszpańskiego. Poza tym wprowadzenie obowiązkowego angielskiego oznaczałoby na przykład problemy germanistów z wielu szkół na Śląsku. Jeżeli są w Polsce takie regiony, w których mocno zakorzeniony jest na przykład język niemiecki i jego nauczanie jest zgodne z oczekiwaniami rodziców i dyrektorów, dlaczego mielibyśmy to zmieniać?

Z powodów cywilizacyjnych. Angielskim mówi miliard ludzi, dogadać się nim można na sześciu kontynentach, w każdym kraju. To język biznesu, Niemcy przecież też mówią po angielsku. W prawie 60 procentach, dwa razy częściej niż Polacy.
Zdajemy sobie sprawę, że i tak uczniowie będą się uczyć przede wszystkim angielskiego. My w ogóle przyspieszamy naukę języka obcego, wprowadzając ją już od pierwszej klasy. W gimnazjum dojdzie obowiązkowo drugi język, a pierwszy, uczony od podstawówki, ma być kontynuowany. Nowa podstawa programowa pod tym względem konkretyzuje wymagania. Mamy nadzieję, że to zapewni dobrą znajomość przynajmniej jednego języka.

Na stronach MEN w podstawie programowej z 6 czerwca są opisane wymagania dla pierwszoklasistów z rocznika 2008/9. Nie dla języka obcego, tylko konkretnie angielskiego.
Proszę sprawdzić dzisiaj, jest tak, jak być powinno - "język obcy". Wcześniej zdarzyło się przeoczenie redakcyjne.

A my mamy wiadomości, że szkoły mają problem ze skompletowaniem nauczycieli angielskiego. Może to jest prawdziwy kłopot z reformą?
To prawda, że przy wprowadzaniu obowiązkowego języka obcego trzeba wiedzieć, ilu i jakich mamy nauczycieli, i to sprawdziliśmy. Rzeczywiście kiedyś były spore kłopoty z nauczycielami języków obcych, ale ta sytuacja ulega już poprawie. Poza tym zmiany programowe wchodzą w życie od września 2009 roku i następują rok po roku, wiec zapotrzebowanie na nauczycieli angielskiego będzie się zwiększać stopniowo. Trzeba też patrzeć realnie na to, o czym mówiłam - tradycje lokalne, zasoby kadrowe, itp.

Na razie normą jest, że rodzice opłacają dzieciom prywatne lekcje angielskiego. I nie liczą nawet na to, że w szkole dziecko się nauczy języka. Czy to w porządku?
Wyniki matury z języków obcych pokazują, że nie jest tak źle z nauką.

Polski maturzysta na angielskim jest gdzieś w okolicach unijnego poziomu B2 czyli niższego średniozaawansowanego. To poziom, który według międzynarodowych standardów osiąga się po 4 latach nauki, u nas mają go 18-latkowie.
To są podstawowe wymagania, które wcale nie oznaczają, że nie umiemy więcej. Ale samo zwiększenie wymagań nic nie pomoże. Możemy zmienić je wobec wszystkich maturzystów, gdy do matury dojdą dzieci uczone w nowym systemie. Na razie możemy artykułować wymagania adekwatnie do tego, czego wcześniej byliśmy w stanie nauczyć. Warto jednak zauważyć, że spora część maturzystów wybiera języki obce na poziomie rozszerzonym, czyli jednak umie więcej. Na poziomie podstawowym także stopniowo powinny być podnoszone wymagania i wraz z wprowadzaniem nowych programów będzie to robione.

Katarzyna Hall jest ministrem edukacji narodowej