Osetia Południowa jest dziś na ustach wszystkich. Do niedawna można było odnieść wrażenie, że światowa opinia publiczna zaczęła już się przyzwyczajać do osobliwego klinczu panującego w leżących w obrębie terytorium Gruzji prowincjach Abchazji i Osetii Płd. Cieszyły się one poparciem Rosji, a w wyniku wojny na początku lat dziewięćdziesiątych praktycznie uniezależniły się od Tbilisi. Ich niepodległość nie została jednak uznana przez społeczność międzynarodową. Ta niezwykle krucha równowaga całkowicie załamała się wraz z wybuchem konfliktu zbrojnego w Osetii. Świat jest podzielony w ocenie jego przyczyn. Gruzja i Rosja nawzajem obarczają się winą za wojnę. W dzisiejszej "Europie" prezentujemy rosyjską perspektywę słowami Fiodora Łukianowa, politologa i redaktora naczelnego pisma "Rossija w Globalnoj Politikie". Nie ulega dla niego wątpliwości, że konflikt wywołała Gruzja, podejmując zbrojną próbę odzyskania kontroli nad Osetią Południową. Prognozuje on, że sporne terytoria już nigdy nie powrócą pod kontrolę Tbilisi. Osetyńcy całkowicie stracili zaufanie do gruzińskich władz i upatrują jedynych gwarancji swojego bezpieczeństwa w przyłączeniu prowincji do Federacji Rosyjskiej. Choć analiza Łukianowa jest w wielu punktach zbieżna z oficjalną linią rosyjskiego MSZ, przyznaje on otwarcie, że wraz ze zbrojną interwencją na terytorium Gruzji Rosja przestała odgrywać rolę rozjemczą.

Reklama

p

Filip Memches: Wtorkowe zawieszenie broni stworzyło szansę na polityczne uregulowanie gruzińsko-rosyjskiego sporu. Wróćmy jednak do przyczyn tej wojny. Dlaczego Rosja napadła na Gruzję?
Fiodor Łukianow*: Wojnę zaczęła Gruzja. Próba zbrojnego rozstrzygnięcia konfliktu w Osetii Południowej została podjęta przez Tbilisi, co wywołało nieuniknioną reakcję Moskwy. Jeśli prezydent Micheil Saakaszwili zakładał, że Rosja nie odpowie na atak, to świadczy to o jego nieadekwatnej ocenie rzeczywistości. Przywódca Gruzji prawdopodobnie zakładał dwie możliwości. Jedna to przeprowadzenie skutecznej operacji wojennej i szybkie zdobycie Osetii. Jak wiadomo, w takich wypadkach zwycięzców się nie sądzi. Jeśli dane państwo zdobywa określony obszar, to jest już po zawodach i cofnięcie sytuacji jawi się jako bardzo trudne. Druga możliwość oznaczałaby wciągnięcie Rosji w wojnę, a tym samym zanegowanie misji pokojowej pełnionej przez nią w tym rejonie. Rosja wyszłaby wówczas na agresora. Wtedy okazałoby się, że potrzebne są inne siły rozjemcze: ONZ, NATO, Unia Europejska lub cokolwiek innego. Saakaszwili nie docenił jednak skali rosyjskiej odpowiedzi. W rezultacie Osetia Południowa i Abchazja raczej w granicach Gruzji nigdy się już nie znajdą.

Konflikt w Osetii trwa od początku lat 90. Tymczasem wojna gruzińsko-rosyjska wybuchła dopiero teraz.
Złożyło się na to kilka przyczyn. Pierwsza - po ogłoszeniu niepodległości Kosowa sytuacja radykalnie się zmieniła. Można się bardzo długo spierać o to, czy w tym przypadku doszło do precedensu, czy nie. Ale jest czymś oczywistym, że odrzucenie norm prawa międzynarodowego w jednym przypadku ciągnie za sobą to samo w innym. I po sprawie Kosowa stało się jasne, że Rosja przyjęła kurs na stopniową integrację terytoriów, których Gruzja nie kontroluje już od co najmniej 15 lat. Saakaszwili, rozumiejąc, iż stoi wobec nieodwracalnego procesu, zdecydował się przełamać tę tendencję. A mógł to zrobić tylko bardzo gwałtownymi akcjami. I takie właśnie działania zostały podjęte, tyle że przyniosły rezultat przeciwny do zamierzonego. Druga przyczyna wszczęcia konfrontacji wydaje się zrozumiała w kontekście zbliżających się wyborów w USA. Administracja George'a W. Busha ma wobec Saakaszwilego pewne zobowiązania, ponieważ polityczna kariera prezydenta Gruzji związana jest z popieraniem obecnego gospodarza Białego Domu. Bush niedługo odchodzi. Kolejny prezydent USA, zwłaszcza jeśli to będzie Barack Obama, może zajmować wobec Tbilisi inne stanowisko. Oczywiście w sferze retoryki linia progruzińska będzie kontynuowana. Ale całkowite i bezwarunkowe poparcie może się skończyć. I dlatego Saakaszwili się spieszy. Chciał rozwiązać tę kwestię przed odejściem Busha. Do tego dochodzi wzrost militarnych możliwości armii gruzińskiej, jaki nastąpił w ostatnich kilku latach, i Tbilisi poczuło, że rozstrzygnięcie tej sprawy drogą zbrojną jest realne.

Reklama

Powiedział pan, że prezydent Saakaszwili chciał, żeby Rosja wyszła na agresora. Wygląda na to, że mu się udało. To Rosja naruszyła granice Gruzji, a nie odwrotnie. W ten sposób okazało się również, że pomyłką było powierzenie jej misji pokojowej.
Oczywiście po tym, co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni, Rosja nie jest już żadną siłą rozjemczą. Ten rozdział został zamknięty. Trudno jest przewidzieć, jaki status w świetle prawa będzie od tej pory mieć Rosja w tym konflikcie. Wojska rosyjskie będą teraz stale stacjonować i w Osetii Południowej, i w Abchazji. Pozycja Rosji była rzecz jasna bardzo dwuznaczna. Dlatego że starała się ona odgrywać rolę mediatora między Gruzją a Osetią i Abchazją, a zarazem rolę protektora tych dwóch nieuznawanych przez społeczność międzynarodową terytoriów. Stopniowo owa sprzeczność ról narastała, co przynosiło uszczerbek i jednej i drugiej. Nastąpiło więc pęknięcie, którego jesteśmy obecnie świadkami. To jest dziedzictwo sytuacji, jaką mieliśmy po rozpadzie ZSRR. Ponadto straciły na znaczeniu instytucje prawa międzynarodowego. Z tego wynika, że innego rozwoju sytuacji być nie mogło.

A gdyby siłami rozjemczymi były kraje lub organizacje będące wobec tego konfliktu rzeczywiście neutralne?
Można się zastanawiać nad tym, czy gdyby misja pokojowa została powierzona na przykład Hindusom bądź Cejlończykom - niebieskie hełmy często rekrutują się z Indii lub Sri Lanki - to sytuacja rozwinęłaby się w odmiennym kierunku. Tego typu rozważania są czysto teoretyczne, ponieważ kiedy w roku 1992 zawierano rozejm i decydowano o stacjonowaniu rosyjskich sił pokojowych, sytuacja była zupełnie inna niż tuż przed wybuchem ostatnich wydarzeń. Wtedy nikomu nie przychodziło do głowy, żeby sprowadzać siły zewnętrzne. Strony konfliktu, w tym i sama Gruzja, dążyły do rozwiązania spornych spraw bezpośrednio, bez mediatorów z zewnątrz.

Dlaczego mieszkańcom Osetii Południowej tak bardzo zależy na przynależności ich terytorium do Federacji Rosyjskiej? Można oczywiście zrozumieć czynnik etniczny i chęć połączenia się z będącą w granicach Rosji Osetią Północną. Jednak Rosja nie podaruje zjednoczonej Osetii niepodległości, która została cztery lata temu ogłoszona wobec Gruzji.
Uważam, że czynnik etniczny jest tu bardzo ważny. Gruzińskie stanowisko od samego początku prowokowało konflikt. Zaczął się on w roku 1991, kiedy prezydentem Gruzji został Zwiad Gamsachurdia - szczery i bardzo wyrazisty nacjonalista gruziński, który był podżegaczem całej tej sytuacji. Wtedy wybuchła krótka, lecz krwawa wojna z ofiarami po obu stronach. Od tamtej pory pozostawanie Osetii Południowej w granicach Gruzji stało pod znakiem zapytania. Rzecz jasna w ciągu kolejnych lat przywódcy Osetii zajmowali rozmaite stanowiska, w tym także zdarzało się, że prowokacyjne, co w takich konfliktach zawsze może się pojawiać. Ale Gruzji Osetia już nie ufa. W roku 2004 Saakaszwili, po tym jak przejął kontrolę nad Adżarią, postanowił kontynuować ekspansję rewolucji róż na Osetię. I znowu wybuchła krótka wojna, znowu krwawa, znowu z ofiarami po obu stronach. I ta druga wojna być może odegrała jeszcze bardziej negatywną rolę niż pierwsza, ponieważ przerwała proces normalizacji. Wszystko wróciło do stanu z roku 1992. W tej chwili rozważania nad alternatywami dla narodu osetyjskiego nie mają żadnego sensu. Bycie w granicach Rosji rozpatruje on jako jedyną możliwą dla siebie opcję.

Reklama

Zwolennicy integracji Gruzji z Zachodem mogą wysunąć jeszcze inne argumenty. Pozostając w granicach Rosji, Osetia będzie peryferyjną kolonią rządzoną przez lokalnych kacyków i nigdy nie osiągnie takiego poziomu życia, jaki jest w Moskwie czy Sankt Petersburgu. A Gruzja to jednak kraj, który aspiruje do członkostwa w NATO i Unii Europejskiej, a skoro tak, to będzie musiała przeprowadzić radykalne reformy gospodarcze oraz spełnić rozmaite inne wymagania Zachodu, także jeśli chodzi o sposób uregulowania stosunków narodowościowych, co może wyjść na dobre również Osetii.
To, że Gruzja zgłasza takie aspiracje - zresztą sądzę, że do Unii ona nigdy nie wstąpi - dla Osetii nie ma znaczenia. Jeśli kierownictwo kraju, który deklaruje chęć członkostwa w Unii, próbuje rozstrzygnąć kwestię terytorialną za pomocą artyleryjskich ostrzałów żywego miasta, to takie deklaracje przestają być ważne. I z tego punktu widzenia lepiej być prowincją w ramach państwa, które nie podejmuje takich działań. Sprawa zadawnionego konfliktu etnicznego rzecz jasna powoduje to, iż racjonalne argumenty schodzą na dalszy plan. Skoro jednak Osetyńcy uważają, że Gruzja nie traktuje ich jako swoich równoprawnych obywateli, to nic się z tym nie da zrobić.

Jaki bieżąca sytuacja może mieć wpływ na dalsze szanse wstąpienia Gruzji do NATO? Pana zdaniem, jeśli chodzi o wejście do Unii, takich szans nie ma.
Co do członkostwa w Unii to dyskusji na ten temat nigdy nie było. Z inicjatywą taką występowały wyłącznie władze gruzińskie. Unia zaś w tej sprawie milczy. Boryka się ona zresztą z tyloma wewnętrznymi problemami, że nie ma dla niej sensu zajmowanie się kwestią rozszerzenia o kraje niosące takie kłopoty, jakie niesie Gruzja. Jeśli chodzi o NATO, to z trudem mogę sobie wyobrazić, że państwa europejskie zgodzą się na wstąpienie kraju pogrążonego w zewnętrznych i wewnętrznych konfliktach. Mam na myśli zgodę takich wielkich państw jak Francja czy Niemcy. Nie wiem, czy wojna stała się tu decydującym czynnikiem, ale nie mogę sobie wyobrazić, że ta decyzja będzie szybko podjęta. Pomijam już kwestię integralności terytorialnej Gruzji, która wydaje się nierozstrzygalna. Wydaje się, że nie ma już możliwości politycznego uregulowania problemów południowoosetyjskiego i abchaskiego. Gruzja albo się wyrzeknie tych terytoriów, albo będzie nieustanny konflikt.

Czy sytuacja w Osetii i Abchazji jest analogiczna do problemu samozwańczej, popieranej przez Rosję Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawskiej?
Nie. Akurat w Naddniestrzu jest szansa na polityczne rozwiązanie. Tam nie ma działań podobnych do tych, jakie podejmował Saakaszwili, a z kolei Rosja nie nalega na niepodległość Naddniestrza.

Jak wojna z Gruzją może wpłynąć na międzynarodową pozycję Rosji? Czy Kreml nie obawia się izolacji lub jakichś sankcji ze strony Zachodu, na przykład pomysłów, żeby wykluczyć Rosję z G8?
Oczywiście ten czynnik jest przez Moskwę brany pod uwagę. Ale świadomego wywoływania konfrontacji po stronie rosyjskiej nie ma. Wszystko, co ma miejsce, to przecież nie była inicjatywa Rosji. To była reakcja na działania Gruzji. W tej sytuacji Rosja niczego innego zrobić nie mogła. Jeśli wojna będzie kontynuowana, to stanowisko amerykańskie będzie coraz twardsze. Nie wiem, czy pojawią się sankcje, ale polityczne kontakty gwałtownie się zamrożą. Tutaj co prawda jest kilka pytań. Jeśli Biały Dom przypadnie Demokratom, to oczywiście oni nie zmienią całej polityki Busha, ale jakieś korekty będą nanoszone. Sytuacja może się nieco zmienić w stosunkach z Rosją i w kwestii postsowieckiej przestrzeni. Jeśli zwycięży John McCain, będzie jeszcze gorzej niż teraz. On jest bowiem nastawiony bardzo ideologicznie. Będzie wszystko rozpatrywał tylko w kategoriach "demokratyczna Gruzja albo demokratyczna Ukraina kontra autorytarna Rosja". Wydaje mi się, że dla niego żadne niuanse nie istnieją. Poza tym nie uważam, że pozycja USA jest dzisiaj silna w świecie. W wyniku polityki Busha bardzo osłabła. Problemy, z jakimi boryka się Ameryka, są dla niej bardzo ważne. Rozwiązywanie ich wymaga udziału Rosji. Chodzi o sprawy Iranu czy Afganistanu. Jeśli Rosja zajmie zdecydowanie negatywne wobec USA stanowisko i będzie się w tych sprawach im przeciwstawiać, to konfrontacja może narastać. Ale dla USA taki stan rzeczy też byłby bardzo niekorzystny. I to stworzy dodatkowe kłopoty. Nie wykluczam więc gwałtownego pogorszenia się stosunków. Jeśli jednak Ameryka trzeźwo oceni, jakie są jej fundamentalne interesy i priorytety, to możliwa jest z jej strony konstruktywna polityka.

A jak wojna może wpłynąć na wewnętrzną sytuację w Rosji? Czy ujawniły się przy tej okazji podziały wewnątrz kremlowskiego establishmentu, na przykład na "jastrzębie" i "gołębie"?
Szczególnych rozdźwięków nie widać. Reakcja Rosji była jednoznaczna. Oczywiście gdyby ta wojna się przedłużała, to mogłyby się wyłonić rozmaite punkty widzenia co do celowości jej prowadzenia. Premier Władimir Putin zaczął być bardziej zauważalny, ponieważ to jest człowiek, któremu społeczeństwo ufa w sprawach wojny i pokoju. Ale na razie nie ma powodu do przypuszczeń, że zmienia się układ sił. Jeśli będzie eskalacja konfliktu, to bardzo to wpłynie również na wewnętrzną sytuację. Klimat społeczny ulegnie utwardzeniu. To będzie bardzo nieprzyjemne dla wszystkich.

Czy wojna może znacząco podzielić Zachód? Reakcje USA, Polski, państw bałtyckich różniły się od reakcji Niemiec. Czy mogą wystąpić rozdźwięki wewnątrz NATO i Unii Europejskiej, analogiczne do tych, jakie pojawiły się przed inwazją na Irak pięć lat temu?
Taki głęboki rozłam jak przed wojną w Iraku raczej nie nastąpi. Przynajmniej nie ujawni się on publicznie. Ale Unia Europejska nie jest polityczną jednością. Ona nie może podjąć żadnej poważnej decyzji politycznej. Nie tylko jeśli chodzi o Irak, ale i w sprawie Kosowa czy stosunków z Rosją jedności europejskiej nie ma i nigdy nie będzie. Dlatego Unii jako organizacji bym nie brał pod uwagę. Stanowiska poszczególnych państw będą różne. Generalnie stosunki między Unią a Rosją będą bardzo ciężko się rozwijać przez stanowisko grupy krajów, o których pan wspomniał, a więc Polski i krajów bałtyckich zdeterminowanych, by wpływać na politykę całej Wspólnoty.

Czy rosyjskie elity polityczne widzą jakąś alternatywę dla tej sytuacji?
Sprawa jest trudna. Próbowano ją formułować jako współpracę z pojedynczymi krajami. Ale skoro Francja, Niemcy, Włochy są członkami Unii i nie mogą ignorować stanowiska Polski, Estonii czy Czech, to nie może to przynieść oczekiwanych rezultatów.

Jak wojna może wpłynąć na relacje Rosji z innymi sąsiadami Gruzji?
Ewentualna dalsza destabilizacja może wpływać na interesy dotyczące tranzytu ropy naftowej z regionu kaspijskiego. W tym sensie wciąga to w konflikt Turcję i Azerbejdżan. Częściowo w problem ten zaangażowany jest też Kazachstan. W takim znaczeniu sytuacja wychodzi poza ramy stosunków rosyjsko-gruzińskich. Oczywiście Turcja i Azerbejdżan zdają sobie sprawę z tego, że w tym konkretnym przypadku działania Rosji zostały sprowokowane. Ale jeśli problemy te dotkną rurociągu Baku - Tbilisi - Ceyhan, to wywoła to także niezadowolenie krajów, którym stosunki rosyjsko-gruzińskie pozostają na razie obojętne.

p

*Fiodor Łukianow, ur. 1967, rosyjski politolog, publicysta, specjalista od problematyki międzynarodowej. Był m.in. korespondentem gazety "Segodnia" w Szwecji i zastępcą redaktora naczelnego gazety "Wriemia nowostiej". Jest redaktorem naczelnym prestiżowego periodyku "Rossija w Globalnoj Politikie" wydawanego we współpracy z "Foreign Affairs". Należy do Rady ds. Polityki Zagranicznej i Obronnej Rosji działającej przy rosyjskim MSZ. W "Europie" nr 108 z 26 kwietnia 2006 publikowaliśmy jego tekst "Czas zerwać z imperialną przeszłością".