W wywiadzie udzielonym Polskiej Agencji Prasowej orzekający w Sądzie Okręgowym w Częstochowie były szef KRS (kwiecień 2018 - styczeń 2021) mówi o nieetycznych jego zdaniem zachowaniach w Radzie, kulisach jego odwołania i potrzebie wyjaśnienia tzw. afery hejterskiej. Sędzia Mazur prognozuje też, w która stronę będą zmierzały działania Rady w rozpoczętej właśnie kadencji i jak wpłyną one na sytuację w środowisku sędziowskim.

Reklama

PAP: Kolejna kadencja KRS niedawno ruszyła. Co prawda jej skład niewiele się zmienił, ale jest nowy przewodniczący i prezydium. Co oznaczają te zmiany? W którą stronę podąży nowa KRS?

Leszek Mazur: Symboliczny wymiar ma to, że na kierownicze stanowiska w KRS zostały wybrane osoby, które są prezesami sądów w Olsztynie i Krakowie, tam gdzie spór sędziowski jest największy. Wydaje się, że ten spór może przenieść się na forum KRS.

Czyli konflikt się zaostrzy?

Reklama

- Myślę, że ten konflikt się nie złagodzi, a wojna wśród sędziów będzie toczyć się dalej. Zauważmy, że w ostatnich wyborach zgłosiła się zupełnie minimalna liczba kandydatów do KRS. Gdyby nie możliwość reelekcji członków, to nie dałoby się wybrać nowej Rady. To pokazuje, w jaki sposób środowisko sędziowskie odbiera KRS. Uważam, że dobrym rozwiązaniem w tej sytuacji jest pomysł zgłoszony przez I prezes SN Małgorzatę Manowską, aby chociaż kandydatów na członków wybierali sędziowie.

Jednym z kluczowych problemów, które wzmagają konflikty, wydają się być awanse członków KRS, o których decydują ich koledzy z Rady. Są wśród nich też spektakularne awanse o kilka szczebli. Co Pan o tym sądzi?

- Jest to problem, który najbardziej zaszkodził Krajowej Radzie Sądownictwa i w dalszym ciągu jej szkodzi. To po prostu pozbawia Radę wiarygodności i obiektywizmu. Na pierwszy rzut oka widać tutaj zachowania nieetyczne. Nie wyobrażam sobie, że można oceniać to zjawisko inaczej. Zwróćmy uwagę, że żaden członek KRS ubiegający się o awans nie przegrał takiego konkursu. To mówi samo za siebie.

Reklama

Zabieganie o awans, zasiadając jednocześnie w KRS, w ogóle nie powinno mieć miejsca. Najlepiej zapytać sędziów spoza Rady, jak oceniają swoje szanse na awans konkurując z członkiem KRS. Ja oceniam szanse takiego kandydata na zerowe. Nikomu jeszcze nie udało się wygrać w takim konkursie.

Został Pan usunięty ze stanowiska przewodniczącego Rady, następnie jako jeden z nielicznych kandydatów nie otrzymał Pan mandatu na kolejną kadencję. Czy czuje się Pan rozczarowany?

- Nie czuję się specjalnie rozczarowany, że nie dostałem się na drugą kadencję. Natomiast dostrzegam, że zakwestionowano mój mandat, chociaż nie zarzucono mi żadnych nieprawidłowości i zaniechań. Mowa była jedynie o utracie zaufania do mnie ze strony członków Rady.

A odwołanie ze stanowiska przewodniczącego KRS? Jak Pan to odbiera? Jako odwet?

- Czy był to odwet? Nie wiem. Jednak samo odwołanie mnie uważam za nielegalne. Procedura została wdrożona bez zbadania żadnych podstaw. Myślę, że w grę wchodziłoby nawet przekroczenie uprawnień przez (członka KRS) pana posła Arkadiusza Mularczyka.

Sądzę jednak, że nie udało mi się opanować kryzysu w Radzie, który miał miejsce w końcu 2020 r. KRS zajmowała się wtedy wszystkim innym tylko nie merytoryczną pracą. Zespoły seriami zgłaszały nieprzygotowania konkursów sędziowskich, a zarazem coraz intensywniej działały różne komisje. Na przykład komisja ds. RODO sędziego Macieja Nawackiego potrafiła się zebrać nawet kilka razy w miesiącu. Miało to poważne konsekwencje finansowe. Mieliśmy też odrębne zdania, jeśli chodzi o część konkursów sędziowskich, w których uczestniczyli członkowie Rady.

Jak to było z tymi dietami za dodatkowe posiedzenia komisji i zespołów KRS? Niektórzy członkowie Rady nieźle na tym zarobili. Zespół KRS, który później badał tę sprawę, nie stwierdził jednak nieprawidłowości. Zgadza się Pan z tym?

- Nie zgadzam się z tym. Mamy już w tej sprawie raport NIK-u. Realny skutek tych komisji był taki, że wypłacano realne pieniądze. Natomiast merytoryczny dorobek tych komisji był co najmniej dyskusyjny. Było to coś na kształt klubu dyskusyjnego o wątpliwym dorobku. Wstrzymałem wtedy wypłatę części wynagrodzeń za te posiedzenia - około 50 tys. zł. Opinie prawne w tej sprawie stwierdzały jednak, że pieniądze należy wypłacić. Jak się okazało, żaden z sędziów oraz zainteresowany tą sprawą poseł nie zwrócili się po te pieniądze. Myślę, że był to wyraz spóźnionej refleksji.

W poprzedniej kadencji w KRS widać było wyraźne podziały na frakcje, z których ta bardziej radykalna przejęła władzę w tej kadencji. Czy nie utrudniało to czasami pracy?

- Można powiedzieć, że była to pewna wartość, pluralizm. Przejawem tego były pytania i dyskusja, co zawsze jest korzystne. Po ostatnich zmianach w KRS może zniknąć i ten niewielki pluralizm. Będzie może spokojniej, ale wątpię czy lepiej.

Najbardziej wymownym jest tutaj wybór sędziego (prezesa Sądu Rejonowego w Olsztynie) Macieja Nawackiego do prezydium KRS. To pokazuje, że nie będzie kursu łagodzącego. Ten sędzia spektakularnie zaznaczył się w opinii publicznej. Bardzo chciał dostać się do KRS. Pamiętamy sprawę liczby podpisów pod jego kandydaturą do Rady. Sędzia jeździł do m.in. UOKIK, żeby wstrzymać ujawnienie list poparcia do KRS. Robił to bez uzgodnienia z Radą i jej władzami. Wydaje mi się, że sędzia Nawacki realizuje bardziej własną agendę niż agendę KRS. O ile dobrze pamiętam, to właśnie ten sędzia, już na przełomie marca i kwietnia 2018 r., jeszcze zanim KRS zaczęła działać, zainicjował konkurs ubiegając się o awans do sądu wyższej instancji.

Innym problemem, który położył się dużym cieniem na autorytecie KRS, była tzw. afera hejterska. Według doniesień mediów część członków KRS miała brać udział w zorganizowanej w resorcie sprawiedliwości akcji celowego dyskredytowania i szkalowania niektórych sędziów. Czy uważa Pan, że należy tę sprawę wyjaśnić?

- Tę sprawę zawsze należało wyjaśnić i należy wyjaśnić teraz. KRS nie ma jednak do tego narzędzi. Były natomiast zapowiedzi członków KRS, że wyjaśnią to, że sięgną po wszystkie możliwe środki prawne, poskładają pozwy i prywatne akty oskarżenia. Niebawem miną trzy lata od wybuchu afery, a ja nie widzę żadnych efektów zapowiadanych działań.

Ale są jeszcze służby, które mogłyby tę sprawę wyjaśniać. Prokuratura?

- No, tutaj pośpiechu nie widzę. Jest ustawa o skardze na przewlekłość postępowania. Może trzeba z tej ustawy skorzystać. Myślę, że różne fakty w tej sprawie mogą jeszcze wyjść na jaw. Ustalenia na dziś stawiają więcej znaków zapytania niż wyjaśnień.

O czym Pan mówi?

- Pojawiły się nowe dowody o charakterze osobowym. W tej sprawie wypowiadali się ostatnio publicznie sędziowie Tomasz Szmydt i Arkadiusz Cichocki, którzy opowiadają różne rzeczy. Nie wiem, jakie materiały ujrzą jeszcze światło dzienne, ale potencjał jest duży. Tej sprawy nie można bagatelizować.

Czy według Pana opisywany proceder nazywany aferą hejterską miał miejsce?

- Nie mogę tego wykluczyć. W tej sprawie mamy ostry spór między członkami i byłymi członkami stowarzyszenia sędziowskiego Iustitia, którzy bardzo wiele o sobie wiedzą w sensie towarzyskim. W tej sytuacji niewiele potrzeba, żeby doszło do konfliktu.

Rozmawiał Mateusz Mikowski