MARIUSZ NOWIK: Początek czerwca 1989 roku to wolne wybory w Polsce. Europa Wschodnia wychodzi z komunizmu. W tym czasie na placu Tiananmen chińskie wojsko brutalnie pacyfikuje demonstracje studentów. Pan to widział...
JEFF WIDENER: Byłem śmiertelnie przerażony tym, co się wokół mnie działo. W nocy 4 czerwca w czasie protestów na placu Tiananmen zostałem ranny, kiedy któryś z demonstrantów trafił mnie w głowę dużym kamieniem. Na dodatek ciężko zachorowałem wtedy na grypę (śmiech).
Chińskie siły bezpieczeństwa pilnowały zagranicznych reporterów?
Tak. Po ulicach przechadzali się funkcjonariusze ubrani w białe płaszcze. Trzymali w dłoniach paralizatory elektryczne, których używali wobec nieposłusznych dziennikarzy. W lobby "Beijing Hotel", z którego wykonałem to pamiętne zdjęcie z czołgami, kręcili się policyjni tajniacy. Na szczęście udało mi się wnieść torbę ze sprzętem fotograficznym, skorzystałem z zamieszania, jakie zapanowało po tym, gdy chińscy żołnierze zastrzelili przed hotelem kilku turystów.
Jak to zastrzelili? Dlaczego?
Tego nie wiem. Słyszałem od jednego ze świadków, że stojących na ulicy turystów ostrzelali żołnierze jadący ciężarówką w kierunku placu Tiananmen. Pracownicy hotelu wciągnęli ciała zabitych do środka.
Symboliczne zdjęcie przedstawiające przechodnia zatrzymującego kolumnę czołgów zrobił Pan 5 czerwca, dzień po masakrze. Jak Pan uchwycił ten moment?
Akurat spałem. Bolała mnie głowa, miałem wstrząs mózgu po uderzeniu kamieniem. Obudziłem się, kiedy usłyszałem nadjeżdżające czołgi. Wyszedłem na balkon i zobaczyłem, jak przed sunącą ulicą kolumnę wyskoczył jakiś człowiek z torbami na zakupy. Nie rozumiałem wówczas, jak symboliczne może to być wydarzenie. Najpierw pomyślałem, że mężczyzna zepsuje mi kompozycję zdjęcia, a potem dotarło do mnie, że za chwilę te czołgi go rozjadą. On jednak nie ustępował, a ja starałem się jak najszybciej wymienić obiektyw w aparacie. Miałem ostatnią rolkę filmu, na szczęście udało mi się zrobić wyraźne zdjęcie.
Zrobić fotografię to jedno, ale potem musiał Pan jeszcze wynieść ją z hotelu. Policjanci nie przeszukiwali Pana?
Rolkę ze zdjęciem przemycił do biura Associated Press amerykański student Kirk Martsen, którego poznałem w hotelu. Schował ją w bieliźnie wraz z kilkoma innymi moimi rolkami. Wsiadł na rower i spokojnie przejechał między policjantami w białych płaszczach. Patrzyłem z balkonu, jak pędził ulicą. Gdyby nie jego odwaga, świat nie poznałby mojego zdjęcia.
Chciałem jeszcze zapytać o bohatera Pańskiej fotografii. Jak Pan sądzi, kim był ten anonimowy człowiek z torbami na zakupy?
To mógł być świadek tragedii, jaka rozegrała się dzień wcześniej na placu Tiananmen. Być może stracił tam kogoś bliskiego. Widać było, że ma już wszystkiego dość, że przemawia przez niego wściekłość bez choćby najmniejszego cienia troski o własne bezpieczeństwo.