ROBERT MAZUREK: Jacek Kurski dzisiaj to…
JACEK KURSKI: …czterdziestoletni poseł PiS, ciągle z dużym potencjałem, nie zawsze dobrze wykorzystywanym, często z własnej winy. Polityk po przejściach, znajdujący się w takim momencie życia, w którym chciałby coś przewartościować. Dzisiaj chciałby się wyciszyć.
Nie po raz pierwszy.
Takie samo postanowienie miałem półtora roku temu, kiedy wchodziłem w kampanię PiS, zresztą niezwykle udaną, będącą dla mnie powodem do dumy i szczęścia. I nie udało się, bo znalazłem się w centrum konfliktu, który do dzisiaj waży na moim losie. Ale ta tendencja zaczyna słabnąć.
Nie boi się pan, że nie uda się już zmienić wizerunku złego człowieka?
Rozmawiamy w Sejmie, w specyficznym świecie. Możemy wyjść na ulicę i sprawdzić reakcje ludzi na mój widok. Oczywiście są różne, ale byłby pan zdziwiony liczbą euforycznych pozdrowień, podziękowań.
Chciałby pan zostać szanowanym, stonowanym politykiem?
Stonowanym niekoniecznie, chyba że za 20 lat. Chciałbym znaleźć się na skrzydle, ale jednak głównego nurtu polityki i w zasadzie to osiągnąłem. Natomiast nie chcę być radykałem.
Ani bullterrierem
Nigdy nie chciałem nim zostać. To był żart rzucony dziennikarzom „Wyborczej”, kiedy pod koniec długiej rozmowy spytałem, jaki dadzą tytuł? Odpowiedzieli, że nie wiedzą, więc powiedziałem tylko, żeby nie dawali czegoś w stylu „Będę bullterrierem Kaczyńskich”. No i im się to strasznie spodobało.
W tym, by zostać politykiem głównego nurtu, przeszkadzają panu nie tyle poglądy, ile sposób ich głoszenia.
Pewnie tak jest, ale w sprawie, która legła u podstaw mojego obecnego wizerunku, czyli w sprawie dziadka Donalda Tuska, to ja i PiS zostaliśmy zaatakowani. To była skrajnie nieudana operacja socjotechniczna Platformy Obywatelskiej, zaplanowana od początku do końca, by wbić w ziemię Lecha Kaczyńskiego.
Ale przecież, gdyby pan tego nie powiedział, to cała ta rzekoma prowokacja spaliłaby na panewce!
Tę sprawę potraktowano jako pretekst. To miał być gwóźdź do trumny kandydata PiS.
Co pana w ogóle obchodzi czyjś dziadek?!
Guzik mnie obchodzi, w ogóle mnie nie obchodzi! Cała intencja mojej odpowiedzi na pytanie „Angory” była taka, że nic mnie to nie obchodzi. Ze 30 razy mnie o to pytali i zawsze unikałem odpowiedzi, bo nie ma znaczenia, jakiego kto ma dziadka. I raz w pewnym wyborczym szwungu, odrzuciłem wkładanego nam w ręce gorącego kartofla w stronę sztabu Tuska i powiedziałem, żeby oni to wyjaśniali, a nie ja.
Uważa pan, że Tusk powinien się z tego tłumaczyć?
A powinien się z tego tłumaczyć sztab PiS? Dlaczego nas w kółko o to pytano?!
Jak widać, zasadnie, bo w końcu pan popłynął.
Intencja i wymowa tej odpowiedzi nie przekraczała żadnych standardów etycznych.
Gdyby tak było, odpowiedziałby pan, że nic pan nie wie i nic to pana nie obchodzi.
Ale nie pytano mnie, co sądzę o dziadku, tylko czy po spotach z lodówkami szykujemy spot z Donaldem Tuskiem przebranym w mundur Wehrmachtu. To była ordynarna zaczepka.
Na którą trzeba było odpowiedzieć „nie” i kropka.
I trzydzieści razy tak odpowiedziałem. A kiedy raz nie wytrzymałem, to zaraz potem sztab Tuska postanowił odpalić z tego rakietę ziemia – ziemia zabijającą Kaczyńskiego i przy okazji Kurskiego.
I dlatego na konferencję prasową przypadkowo przyszedł pan z albumem Tuska o Gdańsku w wersji niemieckiej? Pięknie to wyglądało: Donald Tusk „Danzig”. I pan czytający po niemiecku tekst Tuska.
Problem realnie istniał. Chciałem po prostu uświadomić, że…
…mamy do czynienia z Niemcem.
Nie, że Platforma robi z igły widły, bo sam Tusk pisał w albumach o braciach dziadka służących w Wehrmachcie. A prawda z albumem jest absolutnie banalna. W swoim warszawskim mieszkaniu miałem go tylko w wersji niemieckiej. Wersję polską mam w domu w Gdańsku, ma ją mój brat w domu w Piasecznie, ale ja wziąłem akurat tę, którą miałem pod ręką.
Co za zbiegi okoliczności: akurat Platforma przygotowuje prowokację, akurat pana pyta amp;bdquo;Angora”, akurat pan odpowiada, akurat ma pan tylko niemiecką wersję albumuamp;hellip;
Tak! To zbiegi okoliczności.
Może ktoś uwierzy. Czemu pan się śmieje?
Bo wyszła panu puenta. Często w życiu prawda wydaje się nieprawdopodobna.
W całej tej sprawie nie ma pańskiej winy?
Moją winą jest, że śpiąc po dwie godziny na dobę przez kilka miesięcy kampanii udzieliłem nieostrożnej odpowiedzi, potwierdzając, że na Pomorzu chodzą pogłoski na temat przeszłości dziadka kandydata. Może było to niezbyt grzeczne, niezbyt fortunne, ale nikogo o nic nie oskarżałem.
Skoro było to niezbyt grzeczne, to może należałoby przeprosić?
Po takiej masakrze, jaką urządziła ze mną PO – nie.
Był pan z Tuskiem na ty. Rozmawialiście od tego czasu?
Po raz pierwszy w tym tygodniu. Zobaczyliśmy się przypadkiem na lotnisku w Gdańsku, gdzie spotkaliśmy wspólnych znajomych. Nie podaliśmy sobie rąk, ale dwa zdania zamieniliśmy.
Nie żal panu tej znajomości?
Trochę i żal. Zabolało mnie, że Tusk zgodził się na ten pomysł socjotechników, by tą sprawą przekreślić naszą znajomość.
To on zrujnował waszą znajomość?!
Musiał się zgodzić na odpalenie tej rakiety, a to zniszczyło nasze relacje i zaważyło na naszym życiu. Na jego bardziej, bo nie jest prezydentem.
Czyli jednak jest pan z siebie zadowolony.
Nie jestem, ale patrząc jak próbowano PiS i mnie załatwić, to moje współczucie jest ograniczone.
Jest pan na ty z innymi posłami PO?
Ależ oczywiście! Właśnie pan widział, jak spotkaliśmy wpływowego posła PO i się serdecznie pozdrowiliśmy. Jestem znienawidzony przez Komorowskiego, może Piterę, ale z bardzo wieloma jestem w dobrych relacjach. Nawet ze Stefanem Niesiołowskim podajemy sobie czasem ręce. Jesteśmy końcówkami tej samej podkowy – tak daleko, że aż tak blisko.
Jest pan cyniczny?
Nienawidzę tej cechy.
W sobie?
Nie, w ogóle. Nienawidzę cyników i podejrzenia o cynizm sprawiają mi najwięcej bólu.
To dlaczego mnóstwo ludzi tak pana postrzega?
Z kilku całkowicie zmyślonych stereotypów, nieprawdziwych oskarżeń. Nigdy na przykład nie powiedziałem, że wiemy, że z Wehrmachtem to lipa, ale ciemny lud to kupi.
Cztery osoby biją się w piersi, że to słyszało. Dlaczego wierzyć panu?
Piętnaście minut po rzekomym zdarzeniu Tomasz Lis mówił w radiu, iż Kurski doskonale wie, że gra na ksenofobii, antysemityzmie itp. I tylko tyle. Nic o bdquo;ciemnym ludzie” i że to lipa. A potem na trzy dni przed wyborami, kiedy już było wiadomo, że poparcie Tuska leci na łeb, na szyję, zmyślił sobie i ogłosił w bdquo;Co z tą Polską?”, że Kurski coś takiego powiedział. Zagroziłem sądem i wtedy Wołek, Władyka i Kolenda-Zaleska stanęli po stronie Lisa, ale odmówili pójścia na wariograf, więc niech pan sam sobie odpowie, komu wierzyć.
Jest pan jedynym politykiem obwinianym o tyle złych rzeczy. Uwzięli się na pana? Skąd to się wzięło?
Z mojej szczerości i angażowania się we wszystko do końca. Bo jak w coś wierzę, to się temu całkowicie poświęcam i często za bardzo wchodzę w sytuacje frontowe. Tak było, kiedy byłem dzieckiem, młodzieńcem, potem dziennikarzem. W polityce powinno być bardziej oble, na okrągło.
I co, nie potrafi pan?
Kiedy zostałem posłem i już mi się wydawało, że potrafię, wybuchł ten cały Wehrmacht.
Potem jeszcze afera billboardowa.
Tylko ta, nic więcej.
Tylko?! W połowie programu telewizyjnego mówi pan przy okazji: Aha, zapomniałem dodać, że Platforma to złodzieje.
Jest czerwiec: od kilku miesięcy, słysząc od wielu wiarygodnych osób o miliardowych przekrętach w PZU, toczę bój o odwołanie prezesa Cezarego Stypułkowskiego. W końcu udaje się go odwołać i natychmiast rozpoczyna się piekło w mediach, mające na celu zahamowanie zmian w PZU. I od byłego wiceprezesa PZU, obecnego dyrektora departamentu w PZU oraz eksperta słyszę o aferze z billboardami partii, która atakuje te zmiany. Mam nie wierzyć? Opowiadam o tym na zebraniu rady politycznej PiS. 13 czerwca w studiu telewizyjnym słyszę, że zawłaszczamy PZU. Więc mówię, co wiem. Afekt, pełne zaangażowanie, poniosło mnie – stąd to wystąpienie.
Może jest pan uzależniony? Może pan nie umie żyć bez wywoływania skandali w mediach?
Czasem mnie ponosi, to prawda. Do trzech razy sztuka, były dwa: Wehrmacht i billboardy.
Jest pan człowiekiem kulturalnym?
Nie jestem chamem, szczególnie wobec dzieci, wobec kobiet.
Takie zdarzenie: urządza pan imprezę w swoim biurze poselskim. Przyjeżdża dziennikarka, do której ktoś krzyczy: amp;bdquo;Ty kurwo”. Co robi Jacek Kurski? Nie staje w obronie honoru damy, tylko mówi: amp;bdquo;O, to o pani”.
Następne całkowite nieporozumienie. Jakiś pijaczek wyszedł z baru obok i zaczął wrzeszczeć, pokazując ręką kamerę telewizyjną. Ja byłem skupiony na rozmowie z dziennikarką, więc nie wsłuchiwałem się w to, co on bełkocze, tylko sądząc po jego gestach, zrozumiałem, że ma pretensje do ekipy telewizyjnej, a nie do mnie. Naprawdę zupełnie nie słyszałem tego, co on mówił.
Pół Polski w telewizji słyszało świetnie, a pan nie?! To zupełnie niewiarygodne.
Być może, ale wyjaśniam panu, jak wyglądała ta sytuacja. Tam nie było mojej żadnej złej intencji.
Powinien pan przeprosić dziennikarkę i następnego dnia posłać jej kosz kwiatów.
Nie miałem świadomości, że stało się coś nagannego. Ta dziennikarka chyba też nie, bo sądząc po jej minie, nie była na mnie obrażona. Na takie rzeczy jestem szczególnie wyczulony.
Biuro poselskie to odpowiednie miejsce do organizowania przyjęć?
To była taka sama impreza, jak wieczór wyborczy. W rok po wyborach urządziłem party, za które zapłaciłem od początku do końca.
W lokalu, za wynajem którego płaci Kancelaria Sejmu.
Przyjąłem grono współpracowników. Przy okazji kilkoro z nich, którzy nie mogli być na imieninach żony w moim domu, skorzystało z okazji, by złożyć jej życzenia. Telewizja przyjechała tam węszyć aferę, której nie było. Dziennikarka została przy tym obrażona przez jakiegoś menela. Nie zareagowałem, bo tego nie słyszałem i teraz mam za to odpowiadać?!
Spotykają pana same przypadki i zbiegi okoliczności, z których biorą się nieporozumienia. Nie za dużo jak na jednego człowieka?
Ja nie abstrahuję od mojej winy, ale ona nie wynosi 100, lecz co najwyżej 20 procent. Nagłaśnianie takich przypadków jest nagonką i przypomina mi nagłośnienia błędów angielskiej gazety w tłumaczeniu Lecha Kaczyńskiego, gdzie z bdquo;ludzi, którym się nie udało” robi się bdquo;nieudaczników”, a potem, niczego nie prostując, wali się w prezydenta jak w bęben, że obraża Polaków za granicą. To ten sam mechanizm: gdzieś przy Kurskim menel obraził kobietę. Kurski nie zareagował, znaczy jest winien, pewnie sam był z nim w zmowie i judził.
Ale dlaczego akurat pana to spotyka?
Mam wrażenie – i miałem na ten temat informacje od przyjaciół z tamtego obozu – że od czasu Wehrmachtu jest na mnie swoiste zlecenie, żeby mnie dorwać na czymś i wykończyć. Więcej nie powiem, żeby nie tłumaczyć się potem afektem.
Jak pan chce walczyć z tą lawiną zbiegów okoliczności?
Maksymalnym unikaniem sytuacji konfliktowych, wyciszeniem się. Nie szukam kontaktów z mediami, nie pcham się do przemówień. Ostatnio tylko broniłem dobrego imienia PiS w awanturze o taśmy Beger.
Rzeczywiście w amp;bdquo;Teraz my” udało się panu nie wywołać skandalu, bo to kolegów poniosło.
I uznajmy ten program za przełomowy w mojej karierze.
Długa droga przed panem.
Mam jeszcze ze 20 lat aktywności politycznej przed sobą.
Przez 15 będzie musiał pan udowadniać, że jest inny, niż pana malują.
Zobaczy pan, że to będą tylko dwa lata i do następnego Sejmu wejdę jako szanowany polityk. Tak ma być i tak będzie.
Załóżmy się o butelkę whisky.
Zakład przyjęty, tylko kto ma być wyrocznią? Musimy znaleźć kogoś z mainstreamu.
Jarosław Kurski?
O, świetna kandydatura. Niech ten zakład rozstrzygnie główny krytyk PiS w bdquo;Gazecie Wyborczej” mający matkę – senatora PiS i brata – posła PiS.
Wie, co krytykuje. Jest pan uczciwy?
Jestem.
Jeszcze jakieś zalety?
W odpowiedzi na takie pytanie łatwo zrobić z siebie idiotę. Co mam powiedzieć, że jestem czuły dla rodziny, mało śpię i dużo pracuję? Myślę, że potrafię być lojalny i dawać z siebie więcej niż sam biorę.
Lojalny? Aż muszę przypomnieć, że był pan w jakichś dziesięciu partiach.
To kolejny mit. Jestem w czwartej i ostatniej. Można powiedzieć, że Kurski zaliczał kolejne partie, ale ja byłem ciągle w tym samym miejscu.
Jacek Kurski jak boja, którą opływają kolejne fale jak partie?
Pięknie powiedziane [śmiech], ale prześledźmy ten mit dziesięciu partii.
Błagam, czytelnicy już nie pamiętają tych nazw!
Zagłębmy się jednak w tę archeologię. Będąc dziennikarzem, robiłem w 1993 roku kampanię Kaczyńskim, ale do Porozumienia Centrum nie wstąpiłem. Dwa lata potem wstąpiłem do ROP, gdzie znalazłem się podczas kampanii prezydenckiej Jana Olszewskiego.
Zapomniał pan, że obskoczył wtedy dwoje kandydatów. Był pan przecież w sztabie Hany Gronkiewicz-Waltz.
Napisałem dla niej bardzo dobry i błyskotliwy program, który mógł ją uratować, ale ona z tego nie skorzystała, choć byłem gotowy jej pomóc. Robiłem to jako szef własnej firmy z powodów zawodowych, a nie ideowych. W każdym razie skończyłem wtedy z dziennikarstwem i zostałem politykiem. Kiedy w 1997 roku ROP de facto się skończył, przeszedłem do ZChN.
Najpierw rozbijał pan ROP, potem ZChN, w końcu wchodził pan dwa razy do PiS, zaliczając LPR.
Po kolei: ZChN zniknął, więc znalazłem się jak połowa jego członków w PiS. W 2002 roku uniosłem się honorem na tle różnicy poglądów z braćmi co do układu z PO i przeszedłem do LPR. W 2004 roku zrobiłem im kampanię, dostali 16 procent, ale ja wróciłem do PiS. I koniec. Przecież z tej historii bije wierność swoim poglądom połączona z burzliwymi losami prawicy.
Był pan hardcorowym, ale świetnym dziennikarzem. Poszedł pan do polityki i klapa. Nie żal panu?
Zupełnie mi nie żal. Wie pan, ja od czasów młodzieńczych zawsze o coś walczyłem. I kiedy w prasie podziemnej coś się opisało, to słowo było jak dynamit, takie świadectwo miało piorunujący wpływ na ludzi i otoczenie. Myślałem, że w wolnej Polsce będzie podobnie, opisanie zła, afery, krzywdy sprawi, że świat polityki odbierze sygnał i to naprawi. Po paru latach zrozumiałem, że biję głową w mur, zacząłem dusić się w świecie dziennikarskim. Jednocześnie coraz bardziej odsłaniałem się ze swoim zaangażowaniem politycznym. Dla dziennikarzy byłem politykiem, a dla polityków – dziennikarzem, więc przeciąłem tę schizofrenię. Ale dziennikarstwo sporo mnie nauczyło. Błyskawicznie wychwytuję manipulacjehellip;
Płynnie się nimi posługujęamp;hellip;
To pana opinia [śmiech]. Gdy wchodziła ustawa o biopaliwach, pewna gazeta, z naciskiem na słowo bdquo;gazeta”, pisała o tym, że będzie katastrofa, że silniki się będą zacierać. I potem okazuje się, że przepisywała to z materiałów PR-owskich jednego z koncernów paliwowych zainteresowanych zablokowaniem biopaliw. To samo było ze spinem zagranicznych firm farmaceutycznych, żeby tylko wydoić budżet na liście leków refundowanych. Tak samo w sprawie Eureko. Jak widzę czołowych dziennikarzy wciskających kit, ile to stracimy, jeśli natychmiast nie oddamy PZU Eureko, to przepraszam, ale rzygać mi się chce.
I dlatego prowadzi pan wojnę z dziennikarzami?
Nie prowadzę, bo takiej wojny nigdy nie wygra polityk. Sam jestem często atakowany przez Lisa czy Wołka – to są ludzie, którzy mnie chronicznie nienawidzą. Jest jeszcze parę osób, ale nie zależy mi na wymienianiu nazwisk.
To o co w tym konflikcie chodzi?
O to, że ten rząd jest niszczony i gnojony w dużej części przez przekazy medialne. Świetnym przykładem traktowania PiS jest afera z taśmami Beger. Z nas, partii, która jako jedyna w ostatnich 16 latach po roku rządów nie ma żadnej afery na swoim koncie, bo my po prostu nie kradniemy, robi się partię skorumpowaną. A największy anioł, jakiego znam w polityce, facet, który przeprasza, że żyje, czyli Adam Lipiński, jest największym korumpującym w Polsce! Gdyby nie oparcie w prezydencie i odporność premiera, to tego rządu już by nie było. Tak jak skończono z rządem Olszewskiego – tak teraz cała myśl polityczna Kaczyńskich i ich projekt budowy IV RP zostałyby sprowadzone do incydentu w historii Polski, po którym wszystko wróciło do normy.
Ale co mają do tego media?
Biorą w tym udział i stosują wobec nas inne standardy niż wobec opozycji. Dwa lightowe przykłady. Prokurator stawia zarzuty korupcyjne wiceprzewodniczącemu Platformy Obywatelskiej Waldy Dzikowskiemu. Niech pan sobie wyobrazi, że odpowiednik Dzikowskiego w PiS: Dorn, Ujazdowski czy Jurek ma zarzut korupcyjny. Przecież byłaby jedna wielka jazda, że jest on nadal wiceprzewodniczącym PiS! A tu cisza, spokój, nikt słówka nie piśnie. W TOK FM Komorowski, minister spraw zagranicznych w rządzie cieni PO, bredzi, że Norwegia jest członkiem Unii Europejskiej. Bzdet, ale gdyby to powiedziała Fotyga, śmiechu byłoby na tydzień. A tu nic. Dwie miary. Takich przykładów są dziesiątki.
Z czego to wynika?
Z histerycznego odrzucenia propozycji naprawy państwa przez rządzące polską świadomością kombo dziennikarskie, nazwane przeze mnie kombem Suboticia. To ono przez lata kształtowało poglądy, gusta i opinie Polaków. Okazało się, że to od humoru agenta WSI na początku lat 90. zależało, z kogo zrobi się idiotę, a z kogo bohatera. Ten klimat pozostał, rozwodniony, ale pozostał.
Przecenia pan jego wpływy.
Postkomuna to nie są tylko Szmajdzińscy czy Kwaśniewscy, ale przede wszystkim pułkowniki Lesiaki rozwalające esbeckimi metodami prawicę, Suboticie decydujący jako wydawcy bdquo;Wiadomości”, co zobaczą miliony ludzi, dyrektorzy departamentów w Ministerstwie Finansów bdquo;przeoczający” trzydniowe wakacje celne, w czasie których do kraju sprowadzono sprzęt elektroniczny wart miliony. To Kurnik, szef kadr najpierw w SB, potem w policji. Postkomuna to jest ten szczebel. I Subotić jest ważny bardziej jako symbol niż jako sworzeń pewnego układu.
Sworzeń – niegdyś ulubione słowo Jarosława Kaczyńskiego.
Nie ukrywam, że w sferze frazeologii i obrazowania świata polityki jestem chłonnym uczniem Jarosława Kaczyńskiego. Trafiłem na niego jako student na strajku majowym w 1988 roku w Stoczni Gdańskiej, kiedy podczas jego wielogodzinnych pogadanek politycznych w stołówce doznałem iluminacji politycznej. Wtedy ułożył mi się pewien obraz świata, a że zgadza się on z rzeczywistością, to pozostałem mu wierny.
Zindoktrynował pana.
Ale dzięki pewnej inteligencji byłem jednak w stanie ocenić, że to nie kit. Ta fascynacja Kaczyńskim i gotowość do poświęceń, do frontowej nawalanki powoduje, że ja z sukcesem braci utożsamiam własny sukces. Że to, na co postawiłem, mając 20 lat, nie okazało się bzdurą, oszołomstwem. Tak bardzo wierzę, że to ostatnia szans Polski, że nikt mnie nie namówi na krytycyzm wobec PiS. Jeśli mam powody, by krytykować, to proszę o spotkanie z Jarosławem czy Lechem i mówię, ale nie będę tego robił publicznie.
Angielscy backbencherzy, posłowie tylnych ław, mogą sobie pozwolić na większy krytycyzm wobec partii. Czasem nawet głosują wbrew liderom.
Nie może być tak, żeby głosować inaczej niż kierownictwo! Może w Anglii są takie jaja, ale to jest awuesizacja partii i to odradzam. Jarosław Kaczyński nigdy nie pozwoli na awuesizację PiS, musi być dyscyplina. Mamy pootwierane tyle frontów, że jeśli pozwolimy sobie teraz na różnice w głosowaniach, to jesteśmy rozjechani w minutę.
Zna pan na bieżąco poglądy Jarosława Kaczyńskiego? Wie pan, co myśleć?
Jak nie wiem, to zgaduję i na ogół się nie mylę, a że zazwyczaj jest to zgodne z moimi poglądami, to nie mam z tym żadnego kłopotu. Dyskusje mogą być na posiedzeniach komitetu politycznego PiS, a nie podczas głosowań na sali plenarnej Sejmu.
Ale u was nie ma dyskusji z poglądami prezesa.
Byłem na posiedzeniach, na których prezes sam był ciekaw, jak potoczy się dyskusja.
Towarzysz Stalin też mówił: amp;bdquo;Nie wiem, towarzysze, ja swoje zdanie wypowiedziałem, ale wy zdecydujecie, jak chcecie”, i, o dziwo, zawsze się z nim zgadzano.
[śmiech] No nie, Jarosław Kaczyński bierze odpowiedzialność za decyzje partii.
Bo to jego decyzje!
Ta partia zasadza się na Jarosławie Kaczyńskim, to prawda.
To dyktatura, a nie demokratyczna partia.
To nie dyktatura, tylko silny autorytet przywódcy. Poza tym sytuacja w Polsce jest frontowa.
I pan jest na tym froncie w plutonie egzekucyjnym.
No nie!
A kto rozstrzelał Tuska?
No nie, ja strzelałem w niebo z kapiszona. A sztab PO chciał zabić nas granatem, który wybuchł im w rękach. Nieco barokowe porównanie, ale trafne.
Kiedy ostatni raz mówił pan prawdę?
Zawsze mówię prawdę.
Problem polega na tym, że trudno panu wierzyć.
Wiem, ale niech pan już zbiera na tę whisky.
Jacek Kurski, dziennikarz, poseł na Sejm. Absolwent Wydziału Ekonomii Uniwersytetu Gdańskiego. Aktywista opozycji w 2. połowie lat 80.; działacz PC, ROP, ZChN, PiS, LPR i ponownie PiS. Autor książki „Lewy czerwcowy” oraz filmu „Nocna zmiana”, poświęconych dymisji rządu Jana Olszewskiego w czerwcu 1992 roku