Tylko trzy procent mieszkańców Warszawy należy do grona osób bezrobotnych. Pan jest chyba najsławniejszą z nich.
Ha ha ha. Ta wasza dziennikarska zgryźliwość... Zaskoczę pana - jeszcze pod koniec tego tygodnia mogę znaleźć zatrudnienie. Dostałem dwie oferty z klubów zagranicznych, usytuowanych w okolicach Zatoki Perskiej. Właśnie wczoraj odebrałem z PZPN-u nową licencję trenerską, taką najwyższej klasy. Teraz mam zamiar jak najszybciej ją skonsumować (śmiech).

Reklama

Pracował pan już m.in. w Syrii i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jak odnajduje się pan w krajach muzułmańskich?
Ja zawsze znakomicie dogadywałem się z wyznawcami Islamu. Na tyle dobrze, że kiedyś nakłaniano mnie bym został muzułmaninem. Byle komu się tego nie proponuje.

Kto chciał pana namówić do zmiany wyznania?
Wysoko postawiony oficer służb w Emiratach. Gdy prowadziłem tamtejszą kadrę olimpijską, pojechaliśmy we dwóch do Europy, do Niemiec i Szwajcarii, w poszukiwaniu ośrodka treningowego. Facet przez tydzień nawijał mi o zaletach islamu. Był jak sprzedawca, który chce wcisnąć komuś swój towar. Dzięki niemu znam się całkiem nieźle na koranie.

Lepiej niż na piłce nożnej?
Pan raczy żartować.

Pana ostatnie wyniki nie robią jednak na kibicach wielkiego wrażenia. Znicz Pruszków prowadził pan zaledwie przez trzy kolejki.
Panie, ale odszedłem stamtąd sam, a nie zostałem zwolniony! Szło mi całkiem nieźle, zdobyłem pięć punktów na dziewięć możliwych. Choć faktem jest, że mogłem wywalczyć ze dwa oczka więcej.

Reklama

No więc dlaczego tak szybko opuścił pan Pruszków?
Bo nie widziałem w Zniczu szansy na awans do ekstraklasy. Mnie nie interesuje walka o utrzymanie, która jest celem tego klubu. Jestem głodny sukcesów. Janusz Wójcik to ambitny facet. Daleko mi do szkoleniowca-emeryta, który myśli tylko o tym, jakby tu ciepło i przyjemnie spędzić czas w klubie popijając kawkę i przeglądając gazetki.

W jakiej atmosferze rozstał się pan z działaczami Znicza?
Bardzo przyjemnej, nadal często z nimi rozmawiam. Proponowali mi nawet objęcie funkcji dyrektora sportowego, ale odmówiłem. Nie chcę wystawić się na medialny obstrzał. Miałbym pod sobą początkującego trenera Jacka Grembockiego, więc jego ewentualne porażki byłyby okraszane komentarzami typu: Wójcik znów sobie nie radzi, bo każdy zapewne myślałby, że ja sprawuję autentyczną władzę w zespole. Dziękuje, nie skorzystam z czegoś takiego. Ja nie zajmuje się pozerstwem, proszę to wyraźnie napisać!

Reklama

Było panu trochę żal opuszczać Pruszków?
Tak, bo zżyłem się z tymi chłopakami. Myślałem, że zostanę z nimi na dłużej, rozpisałem nawet wszystkim plan zajęć na urlop, potem pogroziłem palcem i powiedziałem: drogie dzieciaki, jak wrócicie, pokaże wam co to znaczy prawdziwe, profesjonalne przygotowanie do rundy wiosennej. To, co robili wcześniej, to była takie troche pół-zawodowstwo. No szkoda, że nie będę miał okazji ich porządnie przećwiczyć.

Co ma pan zamiar robić, jeśli oferty z Zatoki Perskiej nie zostaną sfinalizowane?
Na pewno praca trenera jest dla mnie obecnie najważniejsza, istotniejsza od kariery politycznej.

Jakieś polskie kluby się do pana zgłaszały?
Nie, ale wiosna jest baaaardzo długa. Nie życzę żadnemu koledze po fachu, by został zwolniony, ale wie pan jak to jest. Komuś powinie się raz i drugi nóżka i wtedy szuka się następcy. W takim momencie będę mógł wrócić na scenę. Oby w blasku i chwale.

Na scenie politycznej też pana jeszcze zobaczymy?
Raczej tak, choć zapewne nie w barwach Samoobrony.

Jest pan tajemniczy, czyżby szykował się transfer do jakieś partii?
Jestem dobrym zawodnikiem, więc każdy klub, tyle że poselski, może się mną zainteresować. A poważnie - nie ma partii, z którą nie żyłbym dobrze. Ale to jeszcze nie jest idealny moment na powrót do polityki. Aleksander Kwaśniewski, którego znam i szanuję od lat, wyraźnie mi powiedział: "Janusz, nie pchaj się na razie nigdzie, to czas, który należy spokojnie przeczekać w cieniu. Wrócisz do tego świata za kilka, kilkanaście miesięcy”. Słucham go, bo to mądry facet.