Polska Agencja Prasowa: Historycy zwykle przypominają, że załamywanie się nastrojów społecznych, które doprowadziło do wydarzeń sierpnia 1980, rozpoczęło się w 1976 r. Czy po strajkach z czerwca 1976 r. nastroje społeczne były tylko gorsze, czy raczej władze potrafiły choćby powstrzymać ich stałe pogarszanie?
Prof. Andrzej Friszke: Było tylko gorzej. Pogarszanie się nastrojów społecznych w tym okresie wynikało głównie z coraz słabszej kondycji gospodarki i związanej z tym coraz gorszej sytuacji rynkowej. Później symptomy załamania sytuacji gospodarczej były widoczne nie tylko w sklepach, lecz także w innych sferach życia społecznego: zatrzymywano inwestycje, coraz gorzej funkcjonowała kolej, autobusy, szpitale, brakowało leków.
Polska w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych przeżywała szybki rozwój i doświadczała poprawy warunków życia. Było to możliwe dzięki wpompowaniu w gospodarkę środków pochodzących z zagranicznych kredytów. Jednak poczynając od 1974 r. – zaczął się ujawniać problem zadłużenia. Początkowo był niewidoczny dla obywateli, ale w 1976 r. wszyscy zaczęli go doświadczać. Najpierw nieudana podwyżka cen, którą wobec masowych protestów rząd odwołał. Zaraz potem, latem 1976 r., wprowadzono kartki na cukier. W tamtym czasie był to duży problem, ponieważ mnóstwo ludzi robiło przetwory na zimę. Był to pierwszy sygnał, że „źle się dzieje”.
W kolejnych latach było coraz trudniej. W sklepach pojawiały się braki, szczególnie gdy poszukiwano lepszych towarów. Nie była to jeszcze sytuacja pustych półek w latach osiemdziesiątych, ale widać było szybkie pogarszanie się sytuacji i pożegnanie się z nadziejami na dobrobyt z początku lat siedemdziesiątych. Pojawił się dysonans pomiędzy zapowiedziami poprawy warunków życia, które Edward Gierek składał na początku dekady, a tym, w jaki sposób ten program został zrealizowany. Ten obraz codzienności coraz bardziej rozmijał się z przekazem propagandowym władz.
Oczywiście sytuacja wyglądała różnie w poszczególnych regionach Polski. Te zjawiska w pierwszej kolejności dotykały wielkie miasta, w których nie istniał rynek lokalny i nie można było kupić artykułów spożywczych bezpośrednio od rolników, a mieszkańcy byli zdani na sklepy państwowe. Kryzys nie był tak dotkliwy w mniejszych miastach i na wsiach. Oczywiście wieś miała własne problemy, których nie rozumiały miasta: ceny produktów przemysłowych, maszyn, skupu produktów, nawozów. Wielkim problemem była również kwestia ubezpieczeń społecznych rolników.
PAP: W sierpniu 1980 r. Gierek w rozmowie z Leonidem Breżniewem stwierdził, że „opozycja to garstka ludzi”, którzy są w pełni kontrolowani przez bezpiekę. Jaki był rzeczywisty wpływ tej „garstki” na nastroje społeczne po 1976 r. i „przygotowanie” do strajków na wielką skalę?
Prof. Andrzej Friszke: Władze i opozycja przedsierpniowa nie mogły nawet pomyśleć, że strajki w lipcu i sierpniu 1980 r. będą miały tak wielką skalę. Te wydarzenia przekroczyły granicę wyobraźni. Bez wątpienia opozycja przedsierpniowa miała wpływ na społeczeństwo. Sam fakt powstania w 1976 r. Komitetu Obrony Robotników i zgromadzenia wokół niego grupy liczącej setki osób, która działa jawnie i potrafi sprzeciwić się władzy, wywoływał refleksję innych obywateli PRL. Nie było potrzeby zetknięcia się z samym KOR-em lub wydawaną przez jego współpracowników bibułą, która łamała ograniczenia narzucane przez cenzurę, aby dostrzec, że są tacy odważni ludzie. Nawet jeśli często oceniano, że to „wariaci porywający się z motyką na słońce” i narażają siebie lub innych na represje władz.
Stopniowo opozycja i jej wydawnictwa stały się trwałym zjawiskiem i źródłem wiedzy o tym, co się dzieje w kraju. Coraz częściej patrzono na nich z podziwem i mówiono, że „KOR ma rację”. Pamiętajmy, że działania KOR były niemal na bieżąco relacjonowane przez Radio Wolna Europa, które było słuchane masowo, badania wskazują, że ok. 20 proc. Polaków słuchało RWE. Wiedza o działaniach opozycji była więc dość szeroka.
Wciąż jednak działała bariera strachu. Wszyscy wiedzieli, że związanie się z opozycją grozi poważnymi konsekwencjami, takimi jak utrata pracy, brak możliwości otrzymania paszportu czy nawet wyrzucenie ze studiów, aresztowanie na 48 godzin albo i pobicie. Dlatego angażowała się niewielka grupa, reszta obserwowała, ale czytała lub słuchała przez Radio Wolna Europa, co ta grupa ma do powiedzenia. Nakłady bibuły systematycznie rosły. Trwało to cztery lata i coraz więcej osób nabierało odwagi do angażowania się po stronie opozycji. Przykładem może być coraz większa liczebność manifestacji patriotycznych w święta narodowe lub podczas obchodów w Gdańsku upamiętniających ofiary Grudnia 1970. Początkowo brało w nich udział kilkaset osób, później 1–2 tys., a po pielgrzymce Jana Pawła II już znacznie więcej.
PAP: Dochodziło więc do stopniowego przełamywania barier strachu. Jakie znaczenie dla tego procesu miały wydarzenia z lipca 1980 r., gdy władze zdecydowały się na rezygnację z siłowego przerwania strajków i spełniły część postulatów strajkujących?
Prof. Andrzej Friszke: Lipiec 1980 r. był już początkiem rewolucji, przejściem do ruchu masowego. Ale w poprzednich latach ekipa Gierka starała się minimalizować represje, nie wytaczać procesów. Dążono raczej do izolacji ruchu opozycyjnego, zastraszania ludzi, ale starano się podejmować tylko takie działania represyjne, które nie budziły dużego rozgłosu i nie mogły zburzyć pozytywnego wizerunku PRL w świecie. Ekipie Gierka zależało na tym, aby Polska była postrzegana jako kraj względnie otwarty i liberalny, bo to ułatwiało rozmowy o niezbędnych pożyczkach zagranicznych.
Zastosowanie represji na dużą skalę byłoby bardzo kosztowne. Ten argument działał także w okresie strajków na Lubelszczyźnie w lipcu 1980 r. Poza tym nie bardzo byłoby wiadomo, przeciwko komu zastosować represje. Ten ruch miał charakter kroczący – strajk zaczynał się w jednym zakładzie, a po jego zakończeniu przechodził do następnego. Strajki lipcowe nie były zorganizowane przez ludzi opozycji, więc niemożliwe było ich stłumienie przez aresztowanie grupy liderów. Strajki były spontaniczne. A represje po strajku tylko podniecałyby ruch, który władza miała nadzieję wygasić.
Skupiono się więc na gaszeniu pożarów przez „dosypywanie pieniędzy” do strajkujących zakładów. Ale to skłaniało następne zakłady do kolejnych protestów. Opozycja skupiona wokół środowiska KOR-u dbała, aby wiedza o strajkach lipcowych była jak najszersza. Radio i telewizja kontrolowane przecież przez komunistów nie informowały o wybuchu jakiegokolwiek strajku. Informacje o nich napływały natomiast do ludzi KOR-u w warszawskim mieszkaniu Jacka Kuronia, stamtąd trafiały do RWE i taką okrężną drogą były rozpowszechniane na cały kraj. Złamała więc została bariera cenzury, izolacji, co stymulowało kolejne strajki. W ten sposób wypadki toczyły się przez cały lipiec, aż do strajku kolejarzy i innych zakładów w Lublinie. 25 lipca przybył tam wicepremier Mieczysław Jagielski, który obiecał strajkującym nie tylko podwyżki, lecz również nowe wybory do władz kontrolowanych związków zawodowych.
Co niezwykle istotne, w 1980 r. robotnicy strajkowali inaczej niż w roku 1970 i 1976, gdy wychodzono z zakładów i maszerowano pod miejscowy budynek władz PZPR. Ujawniła się wówczas nowa kultura protestu. Strajki z lipca były zamknięte w zakładach, miały bardzo uporządkowany i zorganizowany przebieg. To efekt „kampanii edukacyjnej” prowadzonej przez KOR od 1977 r. na łamach „Robotnika” redagowanego przez Bogdana Borusewicza, Jana Lityńskiego i Henryka Wujca. Celem publikowanych tam artykułów instruktażowych było m.in. przekazanie wiedzy o tym, w jaki sposób organizować strajk, aby nie doszło do awantur z milicją i aresztowań, a jednocześnie prowadzić zorganizowaną i konsekwentną formę protestu. „Robotnik” wpływał na liderów robotniczych, którzy wiedzieli, że przedstawione tam sposoby walki o swoje prawa mogą być skuteczne. Tę skuteczność pokazały strajki z lipca i sierpnia 1980 r.
PAP: W książce „Sprawa jedenastu. Uwięzienie przywódców NSZZ Solidarność i KSS KOR 1981–1984” stwierdził pan profesor: „To, że prawie cały naród był przeciw narzuconemu systemowi, jest bajką stworzoną ku pokrzepieniu antykomunistycznych serc”. Jakie były nastroje tych, którzy nie wzięli udziału w strajkach w sierpniu 1980 r., patrzyli na nie krytycznie i odżegnywali się od większości formułowanych wówczas postulatów?
Prof. Andrzej Friszke: Funkcjonowanie tamtego społeczeństwa nie opierało się na miłości do partii lub akceptacji obowiązującej ideologii. Kluczem było poczucie braku alternatywy i nauczenie się życia w istniejących realiach i obowiązującym systemie politycznym. To uniwersalna cecha życia w każdym długo istniejącym systemie autorytarnym. Ludzie przyzwyczajają się i znajdują sobie sposoby funkcjonowania, budowania życia i karier, ograniczają niektóre potrzeby. Przecież nie dla wszystkich tak istotna jest wolność słowa czy możliwość stanowienia o sobie. Jeśli ktoś nie wchodził w konflikty z systemem, to mógł spokojnie żyć i nie musiał bać się problemów z milicją czy SB. Różne były sposoby radzenia sobie z tamtą rzeczywistością i życia w ramach własnego komfortu rodzinnego i towarzyskiego. Dla wielu z tych ludzi ruchy społeczne z lipca i sierpnia 1980 r. były bardzo niepokojące. Uznawali je za zupełnie nierealistyczne i burzące spokój. Cechą większości jest pragnienie spokoju i oswajanie rzeczywistości, bo boimy się, że zmiany mogą spowodować spadek poziomu bezpieczeństwa i zagrożenie dla tego, co już posiadamy.
Na początku marca 1980 r. odbyły się wybory do Sejmu PRL. Bojkotujący głosowanie stanowili niewielką mniejszość. Większość uczestniczyła w głosowaniu, i to nie dlatego, że byli zwolennikami partii. Po prostu nie widzieli sensu protestowania. Z podobnych powodów uczestniczyli w pochodach pierwszomajowych. Taka uległość społeczna była czynnikiem dominującym. Lato 1980 r. zburzyło tę stabilizację nastrojów. Bardzo duża część społeczeństwa odmówiła życia w dotychczasowych strukturach, języku, systemie milczenia, zaniechań i biernego afirmowania władzy. Im strajki dłużej trwały, ogarniały kolejne miasta, tym bardziej rosła nadzieja na zasadnicze zmiany.
Momentem przełomowym był strajk w Gdańsku, jego świetna organizacja, 21 postulatów, w tym powstania wolnych związków zawodowych. Powstał ruch solidarności z Gdańskiem i poparcia 21 postulatów. Stąd tak wielki udział w strajkach, który sięgnie pod koniec sierpnia ponad 800 tys. ludzi w blisko 80 miejscach. To największy strajk w dziejach ziem polskich. Odpowiedzią na pytanie o ówczesne nastroje jest właśnie zburzenie przekonania o braku alternatywy dla dotychczasowego porządku.
PAP: A gdybyśmy przenieśli się do sierpnia 1980 r. i wśród strajkujących przeprowadzili wielki sondaż składający się tylko z jednego pytania: „Czy zgadzają się z hasłem: socjalizm – tak, wypaczenia – nie”, to jak duża część z nich odpowiedziałaby twierdząco?
Prof. Andrzej Friszke: Znaczna większość. Dziś to hasło brzmi źle, bo było lansowane przez partię, ale należy się zastanowić, jak ówcześni rozumieli pojęcie socjalizmu. Z pewnością było ono niedookreślone i niedokładnie sformułowane, a przez to rozumiane bardzo różnie. Przede wszystkim socjalizm kojarzył się z poczuciem elementarnego dostatku, równości materialnej i społecznej oraz ze „społeczną własnością środków produkcji”, co wówczas nie budziło jakichkolwiek kontrowersji. Tak społecznie rozumiano socjalizm. W okresie karnawału „Solidarności” po stronie społecznej raczej nie używano pojęcia socjalizmu, bo różne grupy podkładały pod nie bardzo różne znaczenia, m.in. dyktaturę partii. Słowo „socjalizm” niemal nie pojawiało się też w wypowiedziach liderów „Solidarności” czy w prasie związkowej.
Dowolnie można było interpretować też „wypaczenia”. Gdybyśmy spytali, jak je rozumiano, to pewnie usłyszelibyśmy o nadużyciach, korupcji, braku szacunku wobec robotników, łamaniu przepisów pracy, szarogęszeniu się dygnitarzy komunistycznych i niesłuchaniu opinii publicznej. Ten ostatni argument byłby szczególnie ważny, ponieważ pamiętano, że w pierwszym okresie swoich rządów Gierek powtarzał, iż socjalizm polega na słuchaniu przez partię, co jej mówią robotnicy. Wypaczeniem socjalizmu byłyby zatem również brak zainteresowania tym, co ludzie mają do powiedzenia, i to, że władza ma za nic ich dążenia i bolączki.
PAP: Czy w okresie karnawału „Solidarności” w nastrojach społecznych więcej było euforii, czy raczej niepokoju o przyszłość?
Prof. Andrzej Friszke: Dominowały oba te odczucia, a ich intensywność zmieniała się w czasie. Tuż po sierpniu panowała ewidentna euforia. Najpierw ogarnęła te ośrodki, które były kluczowe dla powstania „Solidarności”, później przeniknęła do mniejszych miast, ale tam zderzyła się z poczuciem, że fala nie była dość mocna i aparat partyjny wciąż się szarogęsi. Ten okres trwał do wiosny 1981 r. Oczywiście dla wielu, dla których poczucie wolności było szczególnie istotne, okres euforii trwał do poranka 13 grudnia 1981 r. Jednak dla większości ludzi, dla których fundamentalne są kwestie życia codziennego i poczucia bezpieczeństwa, stosunek do wydarzeń tego okresu był inny. Na kwestie poczucia bezpieczeństwa musimy patrzeć na kilku poziomach. Ten najbardziej podstawowy to zagrożenie wynikające z przekonania o istnieniu ryzyka, że „przyjdą sowieci i nas wymordują”. Dostępne dziś dokumenty wskazują, że taka interwencja przyniosłaby nawet tysiące ofiar.
Drugi poziom poczucia bezpieczeństwa to minimalne bezpieczeństwo w życiu codziennym. Brak towarów, żywności powodowały, że problemem było wyżywienie rodziny, bo wszystko było na kartki, które i tak nie miały pokrycia, a zarobki zjadała inflacja. Ludzie stali w gigantycznych kolejkach bez pewności, że dostaną jakiś ochłap na zupę, ale zdarzało się, że brakowało chleba, masła, sera.
Takie poczucie zagrożenia narastało w ciągu całego 1981 r. i jesienią tego roku osiągnęło bardzo poważny poziom. Na przykład moja ciocia staruszka żaliła się, że „partia i Solidarność, i jedna, i druga, nic nie zrobiły i jest coraz gorzej”. Takie postawy były coraz powszechniejsze w listopadzie i grudniu 1981 r. W tym kryje się tajemnica łatwości wprowadzenia stanu wojennego: duża część społeczeństwa odczuwała tak zupełne zdezorganizowanie życia codziennego, że euforia karnawału „Solidarności” całkowicie na nich nie działała.
Oczywiście tę diagnozę należałoby jeszcze przełożyć na zróżnicowanie regionalne. Wielkie miasta, małe miasta i wieś reagowały w różny sposób, różny był stosunek do „Solidarności” na wschodzie i zachodzie kraju. Najwięcej nadziei w „S” pokładała inteligencja i robotnicy z wielkich miast, raczej młodzi. Te grupy stanowiły bazę tego ruchu społecznego. W dużo mniejszym stopniu zaangażowane były mniejsze ośrodki. Wieś w jeszcze mniejszym stopniu, poza okresem strajków od początku 1981 do późnej wiosny 1981 r. Zdolność mobilizowania społecznego w poszczególnych regionach była bardzo różna – od niemal 90-procentowego uczestnictwa w „Solidarności” w wielu zakładach wielkich miast, aż po odsetek nieprzekraczający połowy zatrudnionych w mniejszych ośrodkach.
Rozmawiał Michał Szukała