Sierpień ’80, w pierwszym momencie kojarzy mi się, jak niemal wszystkim pamiętającym tamte czasy, z telewizyjnym obrazkiem: wąsaty mężczyzna, robotnik, podpisuje gigantycznym długopisem porozumienia, my oglądamy to całą rodziną i nic o nim nie wiemy. Będziemy go poznawać w następnych tygodniach – to Lech Wałęsa. Za to słowo "Solidarność" kojarzy mi się z mamą.
Alina Strzyżewska-Zaremba, szeregowy pracownik PAN, weszła w Solidarność całą swoją duszą. Pamiętam, jak w marcu 1981 r., podczas przygotowań do strajku generalnego po pobiciu Jana Rulewskiego, oznajmiła mi z dumą, że ma wyznaczone stanowisko, na którym będzie strajkować. Zapewne był to kąt w jakimś pokoiku w Pałacu Kultury. Miała 51 lat i nie odczuwała strachu ani przed niewygodami, ani przed tym, że wszystko się rozpadnie i do kraju wejdą Rosjanie.

Ludzie wyprostowali plecy

Reklama
Podczas stanu wojennego, kiedy woziła bibułę do odległych od centrum blokowisk, tłumaczyła mi, że ta działalność (przez którą straciła zdrowie, bo stres jednak był) pozwala odreagować wstyd, że w nic politycznego się nie zaangażowała w młodości, np. w 1956 r., kiedy była studentką. To dlatego tak dzielnie znosiła wszystko, nawet to, że w 1982 r. poturbowano ją podczas jednej z demonstracji przeciw Jaruzelskiemu na Świętojańskiej przed warszawską katedrą.
Reklama