Skazaną była Stanisława Marinczenko, Polka, żona Ukraińca. Podczas okupacji małżeństwo to miało status bezpaństwowców - i przywileje przysługujące Niemcom. Mogli mieć radio.

Reklama

Po przejściu frontu mężczyzna został aresztowany, a „jednocześnie doniesiono Milicji Obywatelskiej, że jego żona przechowuje w domu, wbrew zarządzeniom władz, odbiornik radiowy” - napisał Robert Maciejewski, prokurator Okręgowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu, w artykule „Kara śmierci za radio” (Biuletyn IPN (11/2001).

4 kwietnia 1945 r. donosowi nadał bieg kierownik Referatu Śledczego Komisariatu MO. I już nazajutrz u tej kobiety, z zawodu krawcowej, odbyła się rewizja: w piwnicy znaleziono radioodbiornik marki Philips z głośnikami i parą słuchawek.

Sprawa była poważna. Już 15 sierpnia 1944 r. „Rzeczpospolita” ogłosiła rozkaz dowództwa frontów Armii Czerwonej, które operowały na ziemiach polskich. W komunikacie Agencji Polpress czytamy, że obywatele na „wyzwolonym od niemieckich najeźdźców terenie” mają „w ciągu trzech dni” od wkroczenia Sowietów - „oddać wszystkie radiostacje i radioaparaty nadawcze i odbiorcze”, gdyż zdarza się, że taki sprzęt jest wykorzystywany „przez elementy wrogie i szpiegów, pozostawionych przez nieprzyjaciela na tyłach wojsk radzieckich”.

Reklama

Sowieckie wojsko ostrzegło ponadto koślawą polszczyzną, że „osoby, które naruszyły powyższy rozkaz będą traktowane jako agenci nieprzyjaciela i pociągani do odpowiedzialności według ustaw stanu wojennego”.

W ślad za tym rozkazem - dekret PKWN „O ochronie Państwa”, wydany 30 października 1944 r. i ogłoszony 3 listopada 1944 (Dz. U. nr 10, poz. 50), miał moc obowiązywania wstecz tj. od 15 sierpnia 1944 r. – a jego artykuł 6. brzmiał: „Kto w czasie wojny bez prawnego zezwolenia władzy wyrabia, przechowuje, nabywa lub zbywa aparat radiowy nadawczy lub odbiorczy podlega karze więzienia lub karze śmierci”.

Z akt sprawy wynika, że Stanisława Marinczenko zaczęła być traktowana jako „agent nieprzyjaciela”. 5 kwietnia 1945 r. została przesłuchana jako oskarżona. Zeznała, iż w chwili wkroczenia wojsk sowieckich do Poznania mąż usunął radioodbiornik z ich mieszkania. Nie wiedziała, że jedynie zniósł radio do piwnicy. Została aresztowana.

Reklama

Akt oskarżenia trafił do Wojskowego Sądu Okręgowego w Poznaniu 20 kwietnia 1945 r., sformowanego dokładnie miesiąc wcześniej.

Harmonogram tworzenia placówki odtworzył w swym doktoracie Tomasz Karpiński. 22 lutego 1945 r. został powołany na stanowisko prezesa Władysław Garnowski. Ale pierwszy rozkaz wewnętrzny w WSO nr III „regulujący formę urzędowania” wydano 21 marca. Pięć tygodni później Stanisławę Marinczenko skazano. Jej sprawa nosiła sygnaturę WSO 31/45.

26 kwietnia Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu na posiedzeniu niejawnym „postanowił rozpoznać sprawę na rozprawie jawnej, bez udziału oskarżyciela i obrońcy”.

Trzydziestominutowa rozprawa odbyła się nazajutrz, 27 kwietnia 1945 r. Oskarżona stwierdziła, że radio należało do męża – a jej pożycie z mężem nie układało się (mąż ją źle ją traktował i bił).

Kobieta prosiła o łagodny wymiar kary. Ale sąd w składzie: Władysław Garnowski – przewodniczący, Eugeniusz Lach i Jan Zaborowski – sędziowie, skazał ją „na karę śmierci, pozbawienie praw publicznych i honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa”.

W aktach nie ma uzasadnienia wyroku.

Z dokumentacji wynika, że natychmiast po rozprawie Stanisława M. złożyła wniosek o łaskę. Został odrzucony, gdyż sąd zaopiniował go negatywnie. „W okresie okupacji niemieckiej była wraz z mężem Ukrainką na prawach niemieckich i na tej podstawie od 1941 r. posiadała radioaparat, dwa głośniki i parę słuchawek.[…] Fakt, że w okresie okupacji niemieckiej była na prawach niemieckich i korzystała z tych wszystkich przywilei jakie mieli niemcy i obecnie nie wydała radioaparatu, lecz miała go w ukryciu w piwnicy dowodzi, że jest osobnikiem niebezpiecznym dla Państwa Polskiego. Dlatego na łaskę nie zasługuje” - czytamy w piśmie, podpisanym przez prezesa WSO w Poznaniu, dr. nauk prawnych Władysława Garnowskiego.

Tego samego dnia wyrok został zatwierdzony do wykonania. Zgodnie z protokołem egzekucji, Stanisława M. została rozstrzelana o godz. 5.30, 1 maja 1945 r.

Jerzy Poksiński w monografii „TUN. Tatar. Utnik. Nowicki. Represje wobec oficerów wojska polskiego w latach 1949–1956” (1992) stwierdził, że szybkie wymierzanie kary oznaczało w tamtym okresie m.in. niedopuszczanie do stosowania prawa łaski. - Pierwszy prezes Naczelnego Sądu Wojskowego wprost apelował o zgodę prezydenta Krajowej Rady Narodowej na to, "aby sądy doraźne nie musiały przedstawiać próśb o ułaskawienie" […] Kolejny prezes NSW płk Władysław Garnowski (polski sędzia) polecił sędziom mającym orzekać w trybie doraźnym, aby wyroki śmierci były wykonywane natychmiast, bez przedstawiania prezydentowi próśb o ułaskawienie - ustalił.

Z tekstu „Zbrodnicza Temida” („Prawo i Życie” 1991, nr 6) wynika, że to polecenie Garnowskiego ściśle wykonywał sędzia Jerzy Biedrzycki, „niszcząc napisane przez skazanych prośby o ułaskawienie”, co odnotował „Z. Mączyński pracujący jako protokolant w sądach wojskowych”.

Kulisy stosowania prawa łaski w pierwszym okresie okupacji sowieckiej zbadał również Radosław Ptaszyński. Bolesław Bierut „w piśmie skierowanym do prezesa NSW precyzował: +co się tyczy prawa łaski – nie ma ono na celu osłabienia ostrza kary lub niwelowania jej przez beztroski liberalizm, lecz jest jednym z nader ważnych i czułych środków penitencjarnych, którego w żadnym razie nie można przekształcać w jakiś rodzaj pasa ratunkowego dla elementów wykolejonych zdeprawowanych i społecznie szkodliwych+” - czytamy w książce „Wojskowy Sąd Rejonowy i Wojskowa Prokuratura Rejonowa w Szczecinie w latach 1946–1955” (2016).

W późniejszym okresie - w kwietniu 1947 r. szef DSS MON i zarazem Naczelny Prokurator Wojskowy płk Henryk Holder wraz z prezesem NSW płk. Władysławem Garnowskim i zastępcą Naczelnego Prokuratora Wojskowego płk. Antonim Skulbaszewskim na podstawie doświadczeń z 1945 r., zarysowali nową politykę karną: „zdecydowani na dalszą walkę przeciw Narodowi i Państwu [...] jako tacy muszą być jak najprędzej, być na zawsze [podkreślenie w oryginale] unieszkodliwieni [...] argumentem, którym przemówimy w sposób ostatecznie przekonywujący do tego rodzaju zbrodniarzy – będzie pluton egzekucyjny”.

Z pism Najwyższego Sądu Wojskowego wynika, że w 1945 r. w Poznaniu przebywało pięciu obrońców wojskowych: „Witold Lompa, Jan Macwaldowski, Marian Podbiera, Marian Schroeder i Urbański Eugeniusz”. Z braku dokumentów nie wiadomo, czy już w kwietniu 1945 r. mieli upoważnienie do stawania przed sądami wojskowymi – czy jeszcze nie.

Źródła przytaczają powiedzonka kolegów sędziego Garnowskiego, które krążyły w poznańskim sądzie: „5 lat dla niewinnych, 10 dla trochę winnych, a 15 i KS dla winnych”, „pięć, dziesięć, piętnaście”, „wiosna, lato, jesień, zima razy dziesięć i już nie ma”. Te cytaty oddają realia wojskowego wymiaru „sprawiedliwości” w 1945 r.

Nad biogramem sędziego Władysława Garnowskiego pracowało wielu badaczy, m.in. Stanisław Płużański, Krzysztof Szwagrzyk, Jerzy Poksiński i Jerzy Forystek.

Był słuchaczem Oficerskiej Szkoły Rezerwy w Radymnie, w 1920 r. walczył z Sowietami, ukończył Wydział Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie, zdobył tytuł doktorski, i od 1927 r. pracował w sądownictwie, także w czasie niemieckiej okupacji.

Od wiosny 1943 do lipca 1944 r. działał w podziemnym wymiarze sprawiedliwości Podokręgu AK Rzeszów. Wzmianka o Garnowskim w mundurze LWP znalazła się w raporcie kontrwywiadu AK za okres 14–21 października 1944 r. W relacji o przybyciu sądu z „Lublina”, odnotowano: „W jego skład wchodzi rzeszowski SO Garnowski słynny z surowych wyroków na komunistów, a obecnie ultra lojalny – Jest to sąd wojsk(owy)”.

W ciągu półtora roku awansował od porucznika do pułkownika. Pracował na kierowniczych stanowiskach w sądownictwie wojskowym w Rzeszowie, Warszawie i Poznaniu, także jako prezes Najwyższego Sądu Wojskowego.

Razem z innymi pułkownikami: Zarakowskim, Skulbaszewskim, Karlinerem, Lityńskim, Holderem, należał do specjalnego zespołu partyjnego, oceniającego – zgodnie z zasadami leninizmu-stalinizmu – działania wojskowego wymiaru sprawiedliwości, a także dbającego o właściwą linię polityczną.

2 listopada 1949 r. usunięty ze stanowiska, 28 listopada 1949 r. zwolniony z wojska, potem zatrudniony jako sędzia w Ministerstwie Sprawiedliwości i radca prawny w Ministerstwie Górnictwa.

Władysław Garnowski zmarł w 1954 r., został pochowany na wojskowych Powązkach. „Na nagrobku przed nazwiskiem ma wyryte tylko dwa słowa: doktor prawa” - zauważył Stanisław Płużański.

Historyk IPN Krzysztof Szwagrzyk w książce „Zbrodnie w majestacie prawa 1944–1955” (2000) orzekł, że w latach 1946–1947 sądy, którymi kierował Garnowski, skazały na śmierć blisko 60 osób. Sam wydał co najmniej 23 wyroki główne.

Przewodniczył w sfingowanym procesie zabójców posła Bolesława Ścibiorka. 12 listopada 1946 r. zapadły dwa wyroki śmierci. Bolesława Panka i Wiesława Płońskiego rozstrzelano tego samego dnia.

7 marca 1949 r. Garnowski, jako prezes NSW zarządził egzekucję płk. Hieronima Dekutowskiego „Zapory” i sześciu żołnierzy WiN z jego oddziału (kpt. Stanisław Łukasik, por. Jerzy Miatkowski, por. Roman Groński, por. Edmund Tudruj, por. Tadeusz Pelak, por. Arkadiusz Wasilewski).

Biogram Jana Zaborowskiego zestawił Rafał Leśkiewicz w materiale „Dokumentacja wojskowego wymiaru sprawiedliwości jako źródło do badań nad historią aparatu represji”: „Absolwent Wydziału Prawa i Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie w 1936 r. W okresie od 1941 do 1943 r. policjant w getcie warszawskim [...] W Ludowym Wojsku Polskim służył od 1 lutego 1945 r. Piastował stanowisko sędziego w WSO w Poznaniu od 1 marca 1945 r.

Wówczas w charakterystyce służbowej napisano: „jest najzdolniejszym sędzią w obecnym składzie tutejszego Sądu. Z pracą sędziowską bardzo dobrze obznajomiony i pracy swej oddaje się z zamiłowaniem”.

W kolejnej opinii odnotowano, że Zaborowski „miał wyczucie praworządności demokratycznej oraz zrozumienie dla obecnych interesów państwa polskiego”. A 5 lipca 1946 r. został powołany na stanowisko zastępcy szefa WSR w Poznaniu.

Inne źródła podają, że 23 listopada Zaborowski został szefem sądu w Poznaniu.

Jako porucznik „prowadził cykl wykładów dla kursu podoficerów Milicji Obywatelskiej w Poznaniu oraz cykl wykładów na temat kodeksu karnego Wojska Polskiego dla żołnierzy Wojska Polskiego” – odnotowano w jego teczce personalnej. Będąc w stopniu majora, w 1948 r. został wykładowcą w Oficerskiej Szkole Prawniczej. W 1953 r. - po przeniesieniu do rezerwy – uzyskał wpis na listę adwokatów w Warszawie.

Badacze uważają, że Zaborowski wydał najwięcej wyroków śmierci w sądzie wojskowym w Poznaniu. Wskutek jego orzeczeń stracono co najmniej 36 żołnierzy podziemia antykomunistycznego m.in., z organizacji „Zielony Trójkąt” oraz z oddziału Rudolfa Majewskiego ps. Leśniak.

Jego nazwisko znajdujemy w aktach procesu, który kosztował życie ppor. Jerzego Przerwy, kpr. Wiesława Warwasińskiego oraz szer. Władysława Łabuzy - żołnierzy Wojska Polskiego skazanych przez wojskowy sąd doraźny za zbrojną interwencję w obronie porwanej przez Sowietów kobiety.

„Wyrok zapadł po jednodniowym procesie 7 czerwca 1947 r. […] O winie oskarżonych orzekł […] kierujący Wojskowym Sądem Rejonowym Jan Zaborowski (w czasie niemieckiej okupacji był policjantem w warszawskim getcie)” - napisał Paweł Tomczyk. (Dzieje.pl, 15 czerwca 2017).

Eugeniusz Lach był ławnikiem, który 10 grudnia 1945 r. zadecydował o karze śmierci dla Mariana Josiaka ps. „Bażant”, żołnierza oddziału Leona Wesołowskiego ps. Wichura („Zielony Trójkąt”), oraz pięciu jego kolegów. Wyrok wykonano.

Był także przewodniczącym sądu, który 18 października 1946 r. w Grudziądzu skazał na karę śmierci Konrada Daszkowskiego, 9 grudnia w Chojnicach – Bolesława Pałubickiego, 28 grudnia również w Grudziądzu - Jana Rudzińskiego, a 9 stycznia 1947 r. w Bydgoszczy Jana Rucińskiego.

„Rocznik Ziem Zachodnich” (2/2018) opisał Eugeniusza Lacha, obrońcę przed sądem wojskowym w 1952 r. który, bronił młodzież ze Wschowy, która założyła antykomunistyczną organizację. „Obrońcy […] nie dawali odczuć swoim klientom szczególnego zaangażowania, a nawet sprawiali wrażenie przestraszonych całą sytuacją” - opowiedział Jerzy Berthold, jeden z ówczesnych oskarżonych.

Krzysztof Szwagrzyk w rozmowie z Janem Żarynem oraz Barbarą Polak powiedział, że rola obrońców wojskowych w Polsce „była: żadna. O wpisaniu na listę obrońców wojskowych decydowały władze w Warszawie i władze wojskowe. Taka osoba musiała rozumieć nową rolę obrońcy w Polsce. […] Ci, którzy byli adwokatami po 1948 r., często wcześniej byli sędziami i prokuratorami wojskowymi” - zaznaczył.

3 czerwca 2002 r. „Nasz Dziennik” doniósł o próbie ścigania tej stalinowskiej zbrodni. - „Wszczęliśmy śledztwo w sprawie bezzasadnego orzeczenia przez Sąd Wojskowy w Poznaniu kary śmierci i jej wykonania wobec Stanisławy M., to jest o przestępstwo z art. 225 par. 1 kk. z 1932 r.” - powiedział prokurator Józef Krenz, naczelnik Okręgowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu. Śledztwem zostali objęci „sędzia Władysław G. oraz podprokurator Jerzy K.”, ostatni żyjący uczestnicy tej zbrodni.

Zakaz posiadania radioodbiorników - w którego efekcie wyrokiem sądowym uśmiercono Stanisławę Marinczenko - zniosła niespełna dwa miesiące później, 26 czerwca 1945 r., uchwała Rady Ministrów o radiofonizacji.