Marek Hłasko, Władysław Broniewski, Leopold Tyrmand czy legendarny aktorski tandem – Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz. Należeli do kulturalnej elity, ich wyskoki przechodziły do legendy, dyskutowano o nich na ulicach, w biurach, na spotkaniach przy kawie. Choć nierzadko szokowali, publika ich kochała. Żyli szybko i barwnie, najczęściej też spotykał ich tragiczny koniec – podkreśla Sławomir Koper w książce „Skandaliści PRL”.
Wspólnym mianownikiem łączącym ówczesnych celebrytów był alkohol, rzeki alkoholu. I chyba nikt z tego grona nie kojarzył się tak mocno z pijaństwem jak Jan Himilsbach i Zdzisław Maklakiewicz – charakterystyczna para przyjaciół, dwa charakterologiczne przeciwieństwa, które jednocześnie przyciągały się i odpychały.
Jan Himilsbach był prawdziwą perłą. Kamieniarz z zawodu, aktor, literat i wspaniały gawędziarz z zamiłowania. Samouk, który talentem dorównywał wielu ówczesnym pisarzom, przez środowisko literackie i aktorskie podziwiany, ale również traktowany z dystansem. Jego życie można opowiedzieć legendami i anegdotami. Ich współbohaterem był najczęściej Zdzisław Maklakiewicz, dyplomowany aktor pochodzący z szacownej warszawskiej rodziny. Uzupełnienie Himilsbacha, który jak opowiadał, pochodził od matki Rosjanki znad Bajkału i ojca Niemca, zesłańca z Syberii. Oczywiście jego opowieści nie musiały wcale być zgodne z prawdą i najczęściej wcale nie były.
Obaj traktowali życie jak zabawę. obowiązkowo zakrapianą alkoholem. Sławomir Koper przytacza relację o tym, jak żona Himilsbacha, Basia, próbowała walczyć z jego nałogiem, zamykając go w domu, kiedy wychodziła do pracy:
Kiedy Barbara wracała z pracy, mąż i tak był na rauszu. A to wciągnął butelkę przez okno na sznurku. A to robotnicy przeprowadzający remont bloku dostarczyli mu zapas trunków wysięgnikiem przez okno. Kiedyś Basia wraca z pracy i widzi następującą scenę: na korytarzu przed drzwiami siedzi rozparty na krześle Maklakiewicz (wygodne, wyściełane krzesło pożyczył od sąsiadów) z kieliszkiem w ręku, wizjer zdemontowany, a przez rurkę prosto z butelki pije wódkę jej mąż za zamkniętymi drzwiami. Taką sobie panowie urządzili biesiadę. Oczywiście zrobiła im wielką awanturę, jak zwykle. Ale to niewiele dało.
Pan Janek był alkoholikiem, jednak miał swój pijacki kodeks postępowania – zauważa autor „Skandalistów PRL”. „On nie był śmieciem, choć niektórzy usiłowali go tak traktować” – tak wspominał Himilsbacha pracownik izby wytrzeźwień Jan Głogowski. „Jak nie zapił się do nieprzytomności, był honorowy, lojalny. Nie pożyczał pieniędzy od ludzi. Można było na nim polegać. Był wierny”.
Ten alkoholizm pewnego razu o mało nie zaprowadził go na cmentarz wprost z planu filmowego. Sławomir Koper przytacza tu słowa pisarza i scenarzysty Janusza Głowackiego:
Janusz Kondratiuk opowiadał mi, że przy kręceniu „Wniebowziętych” Janek po wypiciu poważniejszej ilości alkoholu miał zapaść i zawieziono go na pogotowie. Dostał jakieś zastrzyki i powoli odzyskiwał przytomność. W tym czasie lekarze i pielęgniarki wydali z okazji wizyty artystów stosowny bankiet. Spirytus płynął jak rzeka. W pewnej chwili kierowca, też już zamroczony, przypomniał lekarzowi o zgłoszonym z miasta pół godziny wcześniej przypadku sinicy. Lekarz spojrzał na zegarek i machnął ręką, że już za późno. Bankiet dalej się rozwijał. W pewnej chwili Janek sztywno jak dziecko Frankensteina usiadł na stole, złapał stojącą z boku szklankę spirytusu, wypił i stracił przytomność. Lekarz rzucił się go ratować. Bankiet na chwilę przerwano.
Autor „Skandalistów PRL” anegdotami i wspomnieniami przyjaciół artystów buduje sylwetki bohaterów swojej książki. Omija za to oficjalne dokumenty z teczek bezpieki, która przecież także interesowała się podsycającymi emocje artystami. Sławomir Koper sam zresztą tłumaczy, dlaczego w umiarkowany sposób korzystał z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. Chodzi o wiarygodność zawartych w teczkach raportów. „Jest to obecnie bardzo modne źródło informacji dla historyków i dziennikarzy, niestety mam wrażenie, że tamtejsze dokumenty wykorzystywane są w bardzo niewłaściwy sposób” – zaznacza. „Widziałem wiele raportów i notatek, które już na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie napisanych bez wiedzy osób, które miały być ich autorami” – dodaje.
Dzięki tej eliminacji źródeł czytelnik dostaje do ręki historię lekką, łatwą i przyjemną w odbiorze. Niestety, z tragicznym finałem. Pisarz Marek Hłasko traci życie w tajemniczych okolicznościach, prawdopodobnie mieszając alkohol ze środkami nasennymi. Filmowiec Wojciech Frykowski ginie z rąk członków sekty Charlesa Mansona wraz z żoną Romana Polańskiego. Władysław Broniewski i Jan Himilsbach zapijają się na śmierć. Zdzisław Maklakiewicz umiera na warszawskiej ulicy, pobity po jednej z pijackich libacji. Poeta Rafał Wojaczek popełnia samobójstwo, rzucając się z okna. Leopold Tyrmand umiera na serce na Florydzie.
Jakie czasy, tacy skandaliści – można by powrócić do tego spostrzeżenia. Jednak lektura książki Kopra pozostawia wrażenie, że między tamtymi a dzisiejszymi celebrytami nie da się zbudować pomostu, którym dałoby się połączyć popkulturę obu epok. „Skandaliści epoki PRL zdecydowanie odróżniali się jednak od skandalistów dzisiejszych, byli to bowiem ludzie należący do elity kulturalnej kraju” – zauważa autor. „Ich celem nie było wywoływanie sensacji, stanowiły one raczej efekt uboczny ich działalności artystycznej. Zresztą, czy dzisiejsi celebryci mogą równać się z Broniewskim, Hłaską lub Tyrmandem? A ekscesy obecnych bohaterów tabloidów – z fantazją Wojtka Frykowskiego czy obsesyjną autodestrukcją Rafała Wojaczka?”.
Sławomir Koper, "Skandaliści PRL", Czerwone i Czarne 2014