Załóżmy, że Prawo i Sprawiedliwości z Solidarną Polską i Porozumieniem w końcu przystępują do zapowiadanej od kilku lat tzw. dekoncentracji mediów. Załóżmy, że – jak można wnosić z ostatnich wypowiedzi polityków prawicy ‒ przyjmują projekt odzwierciedlający jeden do jednego przepisy francuskie. Załóżmy, że ustawa zostaje przyjęta przez parlament, podpisana przez prezydenta i wchodzi w życie. Przedstawiamy krajobraz po bitwie – obraz polskiego rynku mediów przerobionego na modłę francuską.
We Francji przepisy antykoncentracyjne zapisano w art. 39‒41 ustawy audiowizualnej („Relative à la liberté de communication” ‒ „O swobodzie komunikowania się”). Dokument pochodzi z 1986 r. ‒ wtedy w PRL funkcjonowały tylko media państwowe i nielegalna prasa podziemna. Później ustawa była kilkakrotnie nowelizowana. Najszczegółowiej reguluje rynek naziemnej telewizji oraz radia, gdyż te media korzystają z dobra rzadkiego, jakim są częstotliwości.
Artykuł 39 dotyczy telewizji z naziemną koncesją ogólnokrajową – i to tych największych. Takich, których udział w całkowitej widowni w kraju przekracza 8 proc. Chodzi o wyniki w tzw. grupie ogólnej, bez ograniczeń wiekowych. Maksymalny pakiet udziałów lub akcji takiej stacji to 49 proc. Więcej nie wolno posiadać.
Reklama
Według firmy Nielsen badającej w Polsce oglądalność w ub.r. próg 8 proc. udziału w rynku przekroczyła cała tzw. wielka czwórka, tj. Polsat, TVN i obie główne anteny Telewizji Polskiej. Tej ostatniej – jak wynika z naszych rozmów z politykami PiS – przepisy antykoncentracyjne nie będą jednak dotyczyły.
Francuska ustawa stanowi, że w razie przekroczenia 8 proc. przez telewizję z nie dość rozdrobnionym akcjonariatem regulator rynku – w Polsce będzie to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ‒ „wyznacza zainteresowanym termin, który nie może przekroczyć jednego roku, na zastosowanie się do powyższej zasady”. W tym czasie trzeba więc będzie albo sprzedać większość udziałów w stacji, albo obniżyć jej udział w krajowej widowni.
To drugie rozwiązanie jest zresztą w zasięgu ręki. Udziały rynkowe największych stacji od dawna mają bowiem tendencję spadkową ‒ tylko czasami odwracaną sezonowymi wahaniami. Ponadto telewizje prywatne w ogólnej grupie widzów wypadają gorzej niż w tzw. grupie komercyjnej (osoby w wieku 16‒49), na której skupiają swoje starania, bo jest podstawą rozliczeń z reklamodawcami.
W rezultacie w czerwcu i lipcu br. barierę 8 proc. przekroczyła tylko publiczna Jedynka. Żeby objąć TVN, trzeba by się cofnąć do maja. Wtedy powyżej limitu był też Polsat. Z kolei w oparciu o dane za I półrocze br. do dekoncentracji kwalifikuje się jedynie ta ostatnia stacja, należąca do Zygmunta Solorza.
Czy Polsat i TVN są przygotowane na ewentualną parcelację? ‒ Do tej pory słyszeliśmy odniesienia do wielu modeli ‒ czeskiego, francuskiego, rozwiązań niemieckich. Dopóki nie pojawią się konkretne propozycje, nie będziemy komentować ogólnych, często niejednoznacznych wypowiedzi – odpowiada Marcin Barcz z zarządu Discovery TVN. ‒ Nie spekulujemy – wtóruje mu Tomasz Matwiejczuk, dyrektor ds. komunikacji korporacyjnej Grupy Polsat.
Media / Dziennik Gazeta Prawna
Medialne wzorce z Sèvres z ub.w. zaszczepione nad Wisłą AD 2020 spowodują jednak znacznie większe zmiany. Będą one skutkiem zasady, która obowiązywała we Francji przy podziale częstotliwości: właściciel koncesji na naziemną telewizję cyfrową (DVBT) nie może dostać innej koncesji tego typu na tym samym obszarze.
Gdy polski regulator 10 lat temu zaczął przydzielać koncesje DVBT, takie ograniczenie nie obowiązywało. Dlatego większość nadawców ogólnopolskich nie poprzestała na jednym kanale naziemnym. Po dwie i więcej takich stacji posiadają: Discovery TVN (4), Grupa Polsat (6), jej spółka z Grupą ZPR o nazwie Spektrum TV (2), Telewizja Puls (2) oraz Kino Polska (2). Francuski model oznaczałby, że pierwsza firma straci trzy koncesje, druga pięć, pozostałe po jednej. Do wzięcia będą częstotliwości dla 11 stacji naziemnych – każda dla innego kupca. Najbogatsze portfolio zostanie jednak nienaruszone, gdyż zgromadził je nadawca, którego dekoncentracja nie obejmie – TVP (9, w tym 3 niewymagające koncesji zgodnie z ustawą o rtv).
Kolejna reguła dotyczy też naziemnego radia. Udział „osoby zagranicznej” w spółce mającej taką koncesję nie może przekroczyć 20 proc. „Osoba zagraniczna” to ktoś z obcym obywatelstwem lub firma, której większościowy kapitał nie należy ‒ w sposób bezpośredni lub pośredni ‒ do polskich osób fizycznych lub prawnych. Te warunki spełniają: Discovery (USA), Kino Polska TV (ponad 65 proc. należy do SPI International z Holandii) oraz największe w kraju grupy radiowe: RMF (niemiecki Bauer) i Eurozet (obecnie 60 proc. jest własnością czeskiej spółki SFS Ventures).
Do tego dochodzą ograniczenia tzw. koncentracji krzyżowej – czyli działania w różnych segmentach rynku mediów. W skali 1:1 nie znajdą jednak u nas zastosowania, bo naziemna telewizja, naziemne radio i gazeta są tylko w medialnym imperium o. Tadeusza Rydzyka – ale mają za mały zasięg, by zasługiwać na parcelację.
Francuski rynek ukształtowała także ustawa reformująca system prawny prasy, również z 1986 r., zgodnie z którą jeden wydawca nie może posiadać dziennika o zasięgu przekraczającym 30 proc. krajowego nakładu publikacji tego typu. Według danych ZKDP za czerwiec z 10 dzienników ogólnopolskich ten limit przekracza tylko „Fakt” należący do Ringier Axel Springer Polska.
Przedstawiony tu demontaż rynku to na razie jedynie dystopia – w PiS wciąż trwa bowiem dyskusja na ten temat. Poza tym francuskie ograniczenia nie dotyczą internetu – co jednak nie gwarantuje, że w polskiej wersji ucieknie on spod gilotyny.
Nadawcy i wydawcy w nieoficjalnych rozmowach przyznają, że rozważają różne scenariusze ograniczeń, w tym francuski – choć liczą, że i tym razem koalicja rządząca nie zdecyduje się na dekoncentrację. Oficjalnie jednak nie chcą się wypowiadać. ‒ Ten temat przewija się już od kilku lat ‒ nie komentujemy sprawy – stwierdza rzeczniczka Polska Press Joanna Pazio i podobnie reagują przedstawiciele innych firm.