Sprawa sięga maja 2022 roku, kiedy ówczesny redaktor naczelny "Newsweeka" Tomasz Lis w trybie natychmiastowym zakończył pracę w Ringier Axel Springer Polska.

Reklama

Oskarżenia Lisa o mobbing

Oficjalne przyczyny zerwania współpracy nie zostały wówczas podane, jednak wkrótce potem Szymon Jadczak, dziennikarz Wirtualnej Polski, w reportażu przytoczył rozmowy ze współpracownikami "Newsweeka", zdaniem których Lis mobbingował. Sprawą zajęła się Państwowa Inspekcja Pracy, a następnie prokuratura.

Z dokumentów dotyczących umorzenia sprawy, które przytacza Wirtualna Polska, wynika, że niewłaściwe zachowania Lisa dotyczyły głównie kobiet pracujących przy produkcji materiałów wideo. Naczelny "Newsweeka" miał "dotykać włosów jednej z kobiet wbrew jej woli", zaś drugiej "wkładać palce w dziury w spodniach na wysokości ud".

"Zapraszał je na wyjścia, komplementował, zdarzyło się również, że próbował ją pocałować. Do tej sytuacji doszło, gdy kobieta skończyła malować Tomasza Lisa, który wstając, podjął próbę pocałowania kobiety w usta, jednak ona zdołała się przed tym uchylić" - cytuje WP materiały prokuratury.

Reklama

"Poszkodowana kobieta zeznała, że Tomasz Lis miał pójść za nią przyspieszonym krokiem, złapać ją za twarz, przycisnąć do ściany i pocałować w policzek, mimo że kobieta próbowała się wyrwać" - czytamy.

Przedawnienie przestępstwa

"Zachowanie Tomasza Lisa (…) nie może zostać ocenione inaczej niż w kategorii naruszenia nietykalności cielesnej" - cytuje dalej WP, ale wyjaśnia zarazem, że tego rodzaju przestępstwa przedawniają się po roku.

Według prokuratury nie ma natomiast mowy o mobbingu w kontekście łamania praw pracowniczych. "Tomasz Lis nie był mobberem. Był szefem, którego styl zarządzania zatrzymał się w latach 90. - jego grubiańskie zachowania, dowcipy z seksualnym podtekstem, straszenie utratą pracy, władczy styl zarządzania, budziły coraz większy sprzeciw podległych mu osób. Do redakcji Newsweeka przychodzić zaczęli również ludzie młodzi, wychowani w nowoczesnym społeczeństwie, którzy zupełnie nie rozumieli, że model zarządzania naczelnego Newsweeka był kiedyś standardem w mediach i oceniali go jako nieakceptowalny" - brzmi uzasadnienie.

Zarazem "większość przesłuchanych dziennikarzy stwierdziła, że takie zachowania naczelnego, jak opowiadanie homofobicznych i nieprzyzwoitych dowcipów, straszenie utratą pracy, trzymanie nóg na stole, tworzenie nieprzyjemnej atmosfery, mogły nosić znamiona mobbingu".

Komentarze Łazarewicza i Giertycha

W podobnym duchu wypowiedział się na łamach serwisu X współpracujący z "Newsweekiem" Cezary Łazarewicz.

"Lis trzymał czasem nogi na biurku, ale my także. I używał brzydkich słów, ale to nie było L'Osservatore Romano. I opowiadał sprośne dowcipy, ale bardzo śmieszne. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto się z nich nie śmiał" - napisał publicysta i pisarz.

Zgoła inaczej sprawę widzi Roman Giertych. "Wirtualna Polska, informując o tym, że prokuratura nie znalazła żadnych podstaw do przedstawienia zarzutów Tomaszowi Lisowi, poddała ostrej krytyce tę decyzję. Nie dziwię się" - napisał na X. Po czym dodał, że "za artykuły publikowane o nim dwa lata temu przyjdzie im pewnie słono zapłacić".