Serwis powołuje się na badania Davida Pyle - wulkanologa z Uniwersytetu w Oksfordzie.
Trzęsienie ziemi o sile 8,8 stopni w skali Richtera nawiedziło Chile pod koniec lutego. Szacuje się, że życie straciło ponad 700 osób. Według amerykańskiego Instytutu Geofizycznego hipocentrum trzęsienia znajdowało się w odległości 115 km na północny wschód od miasta Concepcion, na głębokości 35 km. Wstrząsy o takiej sile mogą wyrządzić olbrzymie zniszczenia, ale - na szczęście - wystąpiły na znacznej głębokości, co ograniczyło zniszczenia na powierzchni.
Pierwszym badaczem, który zasugerował powiązania między dużymi trzęsieniami a wzrastającą aktywnością wulkanów był Karol Darwin. W swoich notatkach zapisał, że silne trzęsienie ziemi z epicentrum na wybrzeżu Chile w lutym 1835 roku wskrzesiło nieaktywne do tego czasu wulkany oraz przyspieszyło ich erupcje.
W ubiegłym roku Pyle wraz z kolegami potwierdził, że rzeczywiście takie zjawisko miało miejsce w Chile. Naukowcy odkryli też, że po trzęsieniu w 1906 roku o sile 8,3 stopni oraz trzęsieniu z 1960 roku o sile 9,5 stopni w skali Richtera, nastąpiły trzy lub cztery wybuchy wulkaniczne w odległości około 500 km od epicentrum trzęsienia. Dlatego także po tegorocznym trzęsieniu specjaliści spodziewają się wzmożonej aktywności wulkanicznej.
Ubiegłotygodniowe trzęsienie w Chile miało miejsce w tym samym sektorze, który badał Darwin w 1835 roku. "Zamierzamy wykorzystać satelity do pomiarów temperatur i deformacji gruntu, by w ten sposób kontrolować cały łuk wulkanów ciągnący się od Llaima na południu po Tupungatito na północy" - zapowiedział Pyle.
Zaznaczył przy tym, że prawdopodobieństwo zagrożenia okolicznych mieszkańców w związku ze wzrostem aktywności wulkanicznej jest minimalne. "W wulkanach, które już są aktywne możemy obserwować silniejsze wybuchy pary, ale w tej chwili nie spodziewamy się znaczącego wzrostu zagrożenia" - podkreślił.