- Niemcy mają dwa zestawy zasad: jeden na Rosję, drugi na siebie
- Germanizacja nie była „incydentem”. To była infrastruktura
- Adwokat Hrabar: scena, której nie da się „zrelatywizować”
- Dziś naruszeniem jest bierność: brak drogi do prawdy
- A co Niemcy robią po 80 latach? Stawiają tymczasowy głaz
Niemcy mają dwa zestawy zasad: jeden na Rosję, drugi na siebie
Dziś Niemcy słusznie reagują na zarzuty bezprawnego transferu ukraińskich dzieci. Międzynarodowy Trybunał Karny wydał nakazy aresztowania m.in. wobec Władimira Putina i Marii Lwowej-Biełowej za zbrodnię wojenną bezprawnej deportacji i bezprawnego transferu dzieci z okupowanych terenów Ukrainy.
I dobrze. Wyrwanie dziecka z tożsamości to jedna z najcięższych form przemocy. Tyle że tu zaczyna się problem wiarygodności Berlina.
Po II wojnie światowej prawo międzynarodowe nazwało ten mechanizm po imieniu: Konwencja o ludobójstwie z 1948 r. uznaje „przymusowe przekazywanie dzieci z jednej grupy do innej” za jeden z aktów ludobójstwa (art. II(e)). Standard jest jeden. Nie ma daty ważności.
A teraz pytanie, którego Berlin nie lubi: skoro Niemcy potrafią dziś mówić o ukraińskich dzieciach językiem moralnym i prawnym, to dlaczego nie potrafią wprowadzić u siebie prostej procedury dla osób, które podejrzewają germanizację i chcą sprawdzić prawdę o swoim pochodzeniu?
I drugie pytanie, już do Brukseli: dlaczego Parlament Europejski i Komisja Europejska milczą, gdy standard, którym uderza się w Rosję, miałby zostać zastosowany do skutków niemieckiej polityki z lat wojny? To jest ta sama kategoria krzywdy, tylko politycznie mniej wygodna.
Germanizacja nie była „incydentem”. To była infrastruktura
W czasie okupacji działał system selekcji i uprowadzania dzieci z terenów okupowanych, w tym z Polski, w celu germanizacji. Skala w źródłach bywa różnie szacowana, ale regularnie pojawiają się liczby od dziesiątek tysięcy do około 200 tysięcy dzieci.
Dziecko nie znikało w próżni. Dostawało nowe nazwisko. Nowy język. Nową rodzinę. Nową opowieść o tym, kim jest. A stara opowieść miała umrzeć razem z nim, jeśli nigdy nie wróci.
To jest zbrodnia, której skutki nie kończą się z datą kapitulacji. Skutkiem tej zbrodni jest człowiek, który przez całe życie może żyć w fałszywej biografii.
Adwokat Hrabar: scena, której nie da się „zrelatywizować”
To była robota, której nie chciał nikt, kto ceni spokój. Roman Hrabar jedzie przez powojenne Niemcy, po alianckich strefach. Na papierze brzmi to jak „rewindykacja dzieci”. W praktyce to jest wejście do cudzych domów, gdzie dziecko ma już inne imię, inną historię, czasem nawet inne wspomnienia. Zdarza się, że w dokumentach jest porządek, a w człowieku chaos: jedna kartka mówi, że to „niemieckie dziecko”, druga, że przyjechało „z transportu”. Ktoś podpisał, ktoś podstemplował, ktoś uznał sprawę za zamkniętą.
Hrabar siada nad papierami jak nad sekcją zwłok. Szuka pęknięcia: źle zapisanej daty, innego brzmienia nazwiska, śladu, który komuś wydawał się drobiazgiem. Potem rozmowa. Najpierw z urzędnikiem. Potem z opiekunami. Potem z dzieckiem. I to jest moment, w którym cały świat dorosłych przestaje się liczyć, bo dziecko mówi jedno zdanie. Czasem po polsku, którego „nie zna”. Czasem jednym słowem, które wypada jak odruch, jak pamięć mięśni.
To nie jest literatura. To jest mechanizm pracy: rozciąć fałszywy życiorys, zanim zaschnie na zawsze.
Hrabar i jego zespół doprowadzili do powrotu do Polski ponad 20 tysięcy dzieci.
I tu powinno paść zdanie, które nie jest ozdobą, tylko oskarżeniem: więcej się nie udało. Nie dlatego, że „temat się skończył”. Tylko dlatego, że determinacja jednego człowieka nie zastąpi państwowego mechanizmu, który powinien działać dekady. Gdy zgasły reflektory, sprawa stała się „niepraktyczna”. A tysiące ludzi zostały w cudzych biografiach.
Dziś naruszeniem jest bierność: brak drogi do prawdy
Dzisiejsze Niemcy nie „popełniają tej samej zbrodni”. Dzisiejszy problem jest bardziej wstydliwy, bo jest cichy: brakuje systemowego, proaktywnego programu przywracania tożsamości i wspierania rodzin, który odpowiadałby skali krzywdy i temu, że część ofiar nadal żyje.
Państwo niemieckie ma zasoby, archiwa, pieniądze i technologię, żeby:
- stworzyć jedno miejsce kontaktu dla osób podejrzewających germanizację w dzieciństwie,
- zapewnić wsparcie prawne i proceduralne,
- uruchomić koordynację kwerend archiwalnych,
- finansować realną pomoc psychologiczną,
- i wreszcie: zrobić z tego temat, który się prowadzi, a nie temat, który się „odsyła”.
To nie jest kwestia „czy się da”. To jest kwestia tego, czy się chce.
A co Niemcy robią po 80 latach? Stawiają tymczasowy głaz
Gdy już wydaje się, że Europa może zbudować poważny mechanizm pamięci, dostajemy symbol, który mówi wszystko o skali ambicji. W Berlinie ustawiono tymczasowy głaz narzutowy z tablicą upamiętniającą polskie ofiary niemieckiej okupacji 1939–1945. Obok posadzono dziką jabłoń. Ma to trwać „do czasu” powstania docelowego upamiętnienia.
Tymczasowy głaz po 80 latach. To jest pamięć w wersji „parkingowej”: żeby było co pokazać delegacji, ale żeby nic z tego nie wynikało. Żadnej procedury dla ofiar. Żadnego programu przywracania tożsamości. Żadnego realnego „jednego okna”. Jest kamień. Jest tablica. Jest poczucie, że sprawa została „załatwiona symbolem”.
Jeśli ktoś chce zrozumieć, dlaczego ten temat w Polsce budzi gniew, niech spojrzy na proporcje: zbrodnia dotykająca żywych ludzi kontra symbol, który ma zamknąć rozmowę.
MSZ: dość ciszy. Czas na projekt i termin
Jeżeli polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych ma być czymś więcej niż urzędem od rocznicowych zdań, powinno wykonać trzy ruchy, prosto i bez teatru:
1. Inicjatywa PL–DE: formalna propozycja programu „przywracania tożsamości” dla ofiar germanizacji i ich rodzin, z jasnym harmonogramem, punktem kontaktowym i mechanizmem koordynacji archiwów.
2. Temat na forum UE i w Parlamencie Europejskim: wysłuchanie publiczne oraz europejska ścieżka koordynacyjna, bo ofiary, dokumenty i instytucje są rozproszone po krajach.
3. Budżet i standardy: moralność bez budżetu jest marketingiem. A prawa dziecka bez procedury są tylko hasłem.
Warto dodać, że Europa, gdy chce, umie przekuwać moralny argument w realne mechanizmy. W 2024 r. Komisja ogłosiła transfery środków dla Ukrainy oparte o nadzwyczajne przychody generowane przez immobilizowane rosyjskie aktywa.
Skoro potrafi robić to wobec sprawcy zewnętrznego, potrafi też uruchomić narzędzie naprawcze wobec ofiar, których skutki nie skończyły się w 1945 r.
Puenta
Człowiek może przeżyć bez wielu rzeczy. Ale bez prawdy o własnym początku życie jest jak dom bez fundamentu. Niemcy mogą mówić światu o prawach dziecka. Tylko że prawa dziecka to nie jest występ. Prawa dziecka to jest konkret: procedura, dostęp do archiwów, wsparcie, termin, odpowiedzialność instytucji.
Jeśli Europa chce być wiarygodna, nie może mieć dwóch zestawów standardów: jednego na zewnątrz, drugiego do własnego lustra.
MSZ: do działania.
Grzegorz Prigan, adwokat