Czy zaczynacie ziewać, kiedy słyszycie, że hitowym wydarzeniem politycznym roku 2010 będą wybory prezydenckie? Tak? I słusznie!

Jest jasne, że walka o fotel prezydencki nie będzie ani ciekawa, ani radykalnie nie zmieni - niezależnie od tego, kto ją wygra - naszego życia politycznego. Jest za to niemal pewne, że startujący rok będzie należał do kobiet. Nie tylko dlatego, że 8 marca świętować będziemy setną rocznice ustanowienia Międzynarodowego Dnia Kobiet, a o przełomowe decyzje przy takich rocznicach łatwiej, ale dlatego, że dziś jedną z najciekawszych dyskusji angażujących społeczeństwo roznieciły kobiety.

Reklama

Pełzająca rewolucja

Do tej pory w kluczowych kwestiach moralnych dotyczących życia i śmierci decydujący głos mieli mężczyźni. Także o kształcie tzw. ustawy antyaborcyjnej zdecydowali w większości mężczyźni-posłowie przy mocnym wsparciu Kościoła katolickiego w osobach ich męskich decydentów-duchownych. Autorami projektów ustaw dotyczących in vitro z ramienia głównej partii rządzącej, jak i opozycyjnej są mężczyźni - Jarosław Gowin z PO i Bolesław Piecha z PiS. Poniewczasie premier zorientował się, że może jednak zapytać o zdanie kobietę. Zlecił więc napisanie ustawy posłance Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, choć dali bóg nie wiadomo po co, skoro nie robi z niego użytku. Czy może więc dziwić, że kobiety w Polsce mają już dość „męskiego dyktatu” i twardo zaczynają krzyczeć „nic o nas bez nas”?

Do tej pełzającej rewolucji kobiecej przyczynił się Kongres Kobiet. Jednym z głównych jego owoców jest projekt tzw. ustawy parytetowej. Pierwszy raz w historii III RP widzimy, jak kobiety się organizują, by nie tylko zadbać o swoje interesy, ale i ożywić dogorywającą na naszych oczach demokrację. Kobietom w kraju, gdzie inicjatywa obywatelska znajduje się w fazie rozkładu - choć nie bez oporów i trudności - udało zebrać się ponad 120 tys. podpisów i zmusić prawicowych polityków tworzących obecny sejm do zajęcia się sprawą. Determinacja i siła woli sprawia, iż idee daje się przekuwać w czyny nawet w radykalnie niesprzyjających warunkach. Powinien sobie wziąć ten rodzaj determinacji do serca premier Tusk, który mając w ręku realną władzę niemal co tydzień rzuca jakiś nowy pomysł gruntownych reform państwa, by zapomnieć o jego realizacji w chwili, w której go obwieszcza.

Politycy kochają kobiety

Projekt ustawy parytetowej zakłada modyfikację ordynacji wyborczej do Sejmu, Parlamentu Europejskiego oraz rad gmin, powiatów i sejmików wojewódzkich, zapewniającą co najmniej 50-procentową obecność kobiet na listach wyborczych. Komitet wyborczy, który nie spełniłby tego wymogu byłby automatycznie wykluczany ze startu. Marszałek Bronisław Komorowski zapowiedział, że ustawa trafi pod obrady najprawdopodobniej już w lutym. Jest to realny kalendarz tym bardziej, że kolejne sondaże opinii publicznej pokazują, iż większość, bo grubo ponad 60 proc. Polaków popiera ideę wprowadzenia parytetów na listach do parlamentu. Jeśli zważymy, że w tym roku zaczyna się „narodowy maraton wyborczy”, a politycy w takim „gorącym czasie” mają w zwyczaju zachowywać się wobec społeczeństwa jak „koncert życzeń”, to szansa na przeforsowanie ustawowych zmian rośnie. Jaka partia w roku wyborczym pozwoli sobie na to, by zapisać się w świadomości społecznej jako formacja antykobieca?

Reklama

Jednak niezależnie od ostatecznego losu projektu już można mówić o sukcesie. Po pierwsze dlatego, że dzięki kobietom do szerokiej świadomości publicznej przedzierają się takie sprawy, jak konieczność wyrównywania szans, problem dyskryminacji w pracy, przemocy domowej czy niesprawiedliwości w wynagrodzeniu. Po drugie, kobiety wyznaczają dziś pole dyskusji na temat kwestii społecznych. Mówiąc obrazowo: zaczynamy w końcu debatować nie tylko o armii, PKB i piłce nożnej, ale także o żłobkach czy przedszkolach.

Kobieta, wasz wróg

Ale bój o stłuczenie „szklanego sufitu” nigdy nie był usłany różami. Tak jest i w tym przypadku. Zwolenniczki parytetów otrzymały cios ze strony, z której się go chyba nie spodziewały. „Parytety są upokarzające, sprzeczne z konstytucją i mogą zagrażać demokracji” - napisały w liście otwartym przeciwniczki rozwiązań zaproponowanych przez Kongres Kobiet. Po tym listem podpisały się m.in. prof. Jadwiga Staniszkis, dr Barbara Fedyszak-Radziejowska z PAN i dziennikarka Maria Przełomiec. Jak widać, głównymi oponentkami kobiet nie są już w pierwszej kolejności ani mężczyźni, nie jest nawet Kościół katolicki, ale inne kobiety. Dlatego zwolenniczki parytetów nie kryją żalu do swoich koleżanek, że nie wykazały się tu dostateczną solidarnością kobiecą.

Czytaj dalej...



Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ten wewnętrzny pluralizm wśród kobiet to woda na młyn dla zwolenników parytetu. Nikt nie może teraz mówić, że idzie tu tylko o „solidarność płci”, albo - co gorsza - o „promowanie feminizmu”. Ruch, jaki został zainicjowany nabiera cech szerokiej solidarności wszystkich obywateli - kobiet i mężczyzn - przekonanych o dyskryminacji kobiet w życiu publicznym. I nie zmieni tego fakt, że jednej czy drugiej pani udało się rozkręcić własny biznes wydawniczy czy zasiąść w zarządzie partii. Pojedyncze jaskółki wiosny nie czynią.

Potwierdza to Hanna Gronkiewicz-Waltz, która wedle definicji kolorowych pism należy do tzw. „kobiet sukcesu”. „Zaczęło do mnie docierać, szczególnie kiedy zajęłam się czynnie polityką, że kobiety w życiu politycznym bywają traktowane jako osoby nie do końca poważne - mówiła mi w rozmowie, kiedy pisałem książkę 'Kobiety uczą Kościół' - Kiedy otarłam się o wyżyny władzy zauważyłam również, iż bardzo często resortem kieruje mężczyzna, a jego zastępcami są kobiety. I to one pracują ciężko na jego sukces. Kolejne więc negatywne doświadczenia i obserwacje sprawiły, że - doszłam do wniosku - iż nie jest tak dobrze z pozycją kobiety w naszym społeczeństwie, jak mi się na początku wydawało”.

A skoro tak, to nie można siedzieć z założonymi rękami. Zgoda, że ustawa parytetowa nie sprawi, iż - jak za dotknięciem czarodziejskiej różyczki - do polityki trafią tylko mądre, kompetentne i przebojowe kobiety. Może jednak zadać cios partyjnej praktyce, która polega dziś na tym, że listy wyborcze konstruuje się tak, iż to „Donek dogaduje się z Grzechem, a Jaro z Przemem”, kto ma prawo i z którego miejsca kandydować. Czy to mało, by wejść barykady?

* Jarosław Makowski jest publicystą i filozofem. Ostatnio opublikował "Kobiety uczą Kościół" (2007)