Kryzys finansów publicznych w Grecji wywołuje spore turbulencje na rynkach finansowych. Jego echa dotykają całej strefy euro. Wiele dyskusji wywołują próby stworzenia programu pomocowego dla Grecji, bez którego kryzys miałby pogrążyć wspólną walutę. Ten pogląd jest błędny.
Program pomocy zaś więcej zaszkodzi niż pomoże. Gospodarka Grecji przeżywa normalne efekty nadmiernej, nierozważnej ekspansji, których konsekwencją jest recesja. Ale recesja powinna być wsparta programem działań propodażowych, uelastyczniających tę najbardziej zbiurokratyzowaną i znacjonalizowaną gospodarkę UE. I tylko taki program reform mógłby stać się obiektem zewnętrznego wsparcia.
Odległe przyczyny
W podręcznikach zajmujących się integracją gospodarczą mówi się o rosnącym stopniu integracji: najpierw obszar wolnego handlu, potem unia celna, wspólny rynek towarów, kapitału i pracy, potem wspólny budżet, a wreszcie - jako ukoronowanie - unia monetarna.
Ta podręcznikowa sekwencja ma sens. Najpierw bowiem powinno zapewnić się wspólne dochody i wydatki, aby gospodarkę łatwiej utrzymać w stanie równowagi, a dopiero potem tworzyć wspólną walutę. Jeśli tego nie zrobi się, to jedne kraje zachowają dyscyplinę budżetową, a inne rozkręcą wydatki - i inflację. Za rozrzutność jednych zapłacą wszyscy.
Kraje członkowskie UE postąpiły odwrotnie. Nie chcąc państwa federalnego ze wspólnym budżetem i podatkami, ale chcąc dalszej integracji najpierw stworzyły unię monetarną. I stąd właśnie biorą się kłopoty z Grecją (i potencjalne z innymi mniej zdyscyplinowanymi krajami członkowskimi strefy euro). Dostrzegając rysujące się problemy, od połowy lat 90., przed stworzeniem strefy euro, w zachodniej Europie toczyły się dyskusje. Zespoły robocze rozważały warunki, które należałby spełnić, aby uniknąć problemów, z jakimi kraje strefy zaczynają borykać się obecnie.
Jeden z autorów (Jan Winiecki) został swego czasu zaproszony, pracując wówczas na Uniwersytecie Europejskim Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, do jednej z takich grup roboczych, w której zastanawiano się nad skutecznymi środkami zastępującymi brak wcześniejszej unii fiskalnej.
Z inicjatywy kanclerza Kohla, powstał erstatz wspólnej polityki podatkowej i budżetowej, jakim jest Pakt Stabilności i Rozwoju. W swej oryginalnej wersji Pakt zobowiązywał kraje członkowskie strefy euro do utrzymywania deficytów budżetowych poniżej 3 prc. PKB, określał jak szybko kraje mają wrócić do tego poziomu, jeśli zdarzyło im się przekroczyć ów limit, nakładał kary finansowe na te kraje, które opóźniały powrót do stabilności.
Politycy są tylko politykami. Pierwsza Francja, nie przejmując się niczym, ogłosiła dłuższy okres powrotu do limitu 3 proc. Wkrótce potem Niemcy też zaczęły mieć kłopoty, chociaż w przypadku obu tych krajów przekroczenia były rzędu 1,5-2 proc. PKB, a nie 9-10 proc. PKB, jak w przypadku Grecji. W rezultacie, zamiast wystawiać się na krytykę społeczeństwa za "przykręcenie śruby", politycy postanowili "rozmiękczyć" Pakt i złagodzili jego wcześniejszy rygoryzm.
Zresztą, grzech przymykania oka na niewypełnianie kryteriów zaczął się przed stworzeniem strefy euro: przyjęto do niej Belgię i Włochy, które miały (i mają nadal!) dług publiczny powyżej 100 proc. PKB (limit na wejściu do strefy euro wynosi 60 proc. PKB). Po trzech latach przyjęto też i Grecję, mimo iż nadal miała około 100 proc. PKB długu publicznego. I tak "od rzemyczka do koniczka" doszliśmy do kryzysu greckiego. Tak jak i globalny kryzys finansowy jest on następstwem działań (i zaniechań!) polityków.
czytaj dalej
Rzecz o dydaktyce pomagania
Życie ponad stan jest zawsze ryzykowne. W którymś momencie przychodzi rachunek do zapłacenia. Można wprawdzie pożyczyć od innych, ale to tylko odkłada ten nieprzyjemny moment nadejścia rachunku. Można pożyczać nie mając zamiaru oddać pieniędzy, lub łudzić się, że "jakoś to będzie", ale to komplikuje przyszłość jeszcze bardziej.
Taki jest mniej więcej stan aktualny rozważań pod tytułem: pomagać Grecji, czy nie? Rzecz przypomina sprawę stoczni, czy kopalni węgla kamiennego, a wcześniej Ursusa (niegdysiejszego potentata w produkcji traktorów, o którym nikt już nie słyszy i słyszeć nie będzie...). A także innych państwowych firm. Pomoc odbywa się zwykle pod hasłem "obrony polskiego przemysłu" i daje się pieniądze - raz, czy dwa, z reguły bez efektów. Firma państwowa z reguły nie daje sobie rady w konkurencji z firmami prywatnymi.
Ale ludzi w stoczniach i gdzie indziej już się przyzwyczaiło, że nie trzeba zwiększać wysiłków, szukać nowych klientów, oferować nowych produktów, bo dobry wujek-państwo znowu sypnie groszem. A gdy jakiś rząd, mając wiele innych, naprawdę ważniejszych wydatków waha się, czy znowu sypać pieniądze w tę czarną dziurę, to organizuje się „zadymę” na miejscu, czy w stolicy. I miękcy politycy - a takich jest znaczna większość - ulegają. Pieniądze znowu płyną. Kiedyś jednak rachunek staje się zbyt wysoki i rząd przyparty do ściany podtrzyma swoje nie, pomimo kolejnych demonstracji i rozrób ulicznych.
Taką dokładnie mamy sytuację w przypadku Grecji. Grecja korzystała z unijnych pieniędzy pomocowych w pierwszej dekadzie swego członkostwa w UE. Pieniądze w ogromnej większości przeznaczyła na konsumpcję, a jeszcze do tego zwiększyła deficyty budżetowe tak dalece, iż w 1990 r. jej deficyt budżetowy przekroczył 17 proc. PKB! Komisja Europejska zagroziła wtedy Grecji wykluczeniem z UE. Grecja trochę zmniejszyła deficyty, trochę "podrasowała" statystyki - i jakoś to było. Dziś mamy sytuację dość podobną. Deficyt budżetowy rzędu 12-13 proc. PKB, znów silnie niezrównoważoną gospodarkę, ogłoszony program zaciskania pasa - i znów widzimy protesty i zadymy związkowców i wszystkich innych, odzwyczajonych od tego, że trzeba żyć w granicach własnych dochodów.
Różnica między stocznią, kopalnią, czy fabryką, jest taka, że państwa, w odróżnieniu od przedsiębiorstw, nie bankrutują. To prawda, ale z tej prawdy nie wynika, że dlatego należy państwom pomagać w nieskończoność. Unia czy MFW, pojedyncze państwa UE, czy strefy euro mogą pomóc rządowi Grecji. Ale według sensownej dydaktyki. To znaczy pomoc - tak, ale na cele wzmacniające stabilność, a nie na podtrzymywanie konsumpcji, czy deficytowych przedsiębiorstw. A jeśli Grecy nie chcą zacisnąć pasa, to należy pozwolić im ogłosić niewypłacalność i wyjść ze strefy euro. Strefa nie stanie się słabsza z tego powodu, że żyjący ponad stan słabeusze, którzy nie chcą prowadzić zdyscyplinowanej polityki fiskalnej i mnożą interwencje w różnych sektorach gospodarki, powrócą do narodowej waluty.
*Autor jest kierownikiem Katedry Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie
**Autor jest pracownikiem Instytutu Gospodarki na tejże uczelni.