Trudno się dziwić szefowi polskiego rządu, kiedy na zamkniętym dla mediów spotkaniu Komisji Trójstronnej wyznaje: "Gdybym wiedział, że rządzenie będzie polegało, że osiem godzin jest o CO2, a osiem godzin o emeryturach pomostowych, i cztery godziny snu, to bym się nie pchał, powiem szczerze". Trudno się dziwić, bo w polskiej debacie publicznej kwestie zmian klimatycznych i wynikających stąd ograniczeń emisji CO2 traktowane są gorzej niż wewnętrzne kwestie polityki estońskiej. A co najgorsze, jeśli już się pojawia, to na dość niskim poziomie - że to wszystko nieudowodniony humbuk, że w XVII wieku też było zimniej niż teraz - i nawet Bałtyk zamarzał. A nawet, jak napisał ostatni "Najwyższy Czas" o konferencji ONZ w sprawie klimatu, że "tysiące ekofaszystów jedzie do Poznania, by podnieść podatki". Z tej perspektywy każdy polski polityk musi być zszokowany powagą ,z jaką temat zmian klimatycznych traktują elity europejskie, jej prasa i sama Unia Europejska przygotowująca się do ostatecznego przyjęcia pakietu klimatycznego na grudniowym szczycie.

Reklama

Dotyczy to także premiera Donalda Tuska, przed którym stoi trudne wyzwanie - wynegocjowanie takiego pakietu klimatycznego w wewnątrzunijnej debacie, żeby nie narazić się na opinię obskuranta ze Wschodu, a jednocześnie nie doprowadzić do radykalnego wzrostu cen energii, której produkcja jest w Polsce oparta glównie na węglu. Szef rządu mówił o tym w Poznaniu, gdzie wskazywał, że "chodzi o zbudowanie systemu przyjaznego dla klimatu, ale nie zabójczego dla gospodarki". To będzie trudne, bo założony w projekcie UE cel ograniczenia emisji CO2 do 2020 roku o 20 proc. i związany z tym system aukcji jest przez środowiska ekologiczne traktowany jako świętość. A węgiel - jako główny wróg.

Dr James Hansen z Columbia University mówił w trakcie londyńskiej konferencji zorganizowanej przez European Climate Change dla dziennikarzy Europy Środkowo-Wschodniej: "Jest duża przepaść pomiędzy tym, co wiedzą naukowcy, a tym, co jest znane i podzielane przez ludzi i polityków." I dodawał: "Tak szybkie zmiany temperatury nie zdarzyły się nigdy wcześniej w historii. Nasi rodzice mieli wymówkę, mogli powiedzieć, że nie wiedzieli. My już takiej obrony nie możemy stosować."

A George Polk, szef European Climate Foundation, stwierdza: "No dobrze, nawet jeśli założymy, że nie mamy racji, i choć w to nie wierzę, przyjmiemy, że zmiany klimatyczne nie są dziełem człowieka. To co tracimy? Nic, bo i tak pchamy produkcję energii na nowocześniejsze tory, ograniczamy emisję. Jeśli natomiast nie zrobimy nic, ryzykujemy katastrofę."

Według wyliczeń organizacji pozarządowych dalekosiężny koszt zaniechania działań może wynieść od 5 do 20 procent globalnego PKB. Cena podjęcia ograniczenia emisji CO2 będzie dużo niższa - około 1 procenta przy równoczesnych korzyścaich z rozwoju nowoczesnych technologii. Zresztą wszystkie wyliczenia są wątpliwe. Bo organizacje pozarządowe zwracają uwagę, że koszty dostosowania się do nowych wymogów podawane przez firmy i rządy są zazwyczaj dużo wyższe niż w rzeczywistości, jak to było na przykład przy wprowadzaniu paliw bezołowiowych.

Wszystko to sprawia, że polskiemu rządowi trudno będzie zawetować europejski pakiet klimatyczny. A jeśłi to zrobi, koszty polityczne i wizerunkowe mogą być dużo wyższe niż cena weta do rozmów Unia - Rosja. Premier Tusk może się zdziwić, ale podczas kolejnej wizyty w Londynie naprawdę mogą go przywitać transparenty z napisami "Tusk - niszczyciel środowiska". Naprawdę, jeśli propozycje francuskie, jakie mają zostać przedstawione Tuskowi 6 grudnia w trakcie wizyty prezydenta Sarkozy’ego, nie przyniosą porozumienia, straty będą duże.

Prawda jest bowiem dość brutalna: Europa, a w dużej części także Stany Zjednoczone, już tę kwestię rozstrzygnęły. To znaczy uznały, że nie jest już tematem do dyskusji, czy zmiany klimatyczne ostatnich lat są, czy też nie są wynikiem działalności człowieka. Tematem, na jakim skupiają się środowiska naukowe i polityczne, są sposoby na powstrzymanie tego procesu i ekonomiczno-polityczne konsekwencje zmian klimatycznych. Dobrym przykładem jest chociażby Wielka Brytania, gdzie zarówno laburzyści jak i konserwatyści podchodzą do tych kwestii z równą powagą. Konserwatywny kandydat na premiera David Cameron uczynił z tego tematu jeden ze znaków rozpoznawczych swojej nowej strategii, z symboliczną przesiadką na rower w drodze do parlamentu. Odebrał monopol na "zieloność" swoim konkurentom i znacząco zwiększył szanse torysów na zwycięstwo w nadchodzących wyborach.

Dla polskiej sceny politycznej, zwłaszcza dla prawicy, to ważna lekcja - może dalej bawić się w podziw dla lekko dziwacznego tonu Vaclava Klausa, który mówi, że wszystko to bzdury, ale może też zmierzyć się z tematem i spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście świat zwariował, czy też coś w tym jest. Zalecałbym zdecydowanie drugie rozwiązanie. Także dlatego, że to jest coraz większy nowy biznes. Jeśli jeszcze trochę postoimy z boku, jeśli polski rząd nie zaangażuje się odpowiednio mocno we wsparcie nowej branży produkującej rozwiązania dla nowych źródeł energii, skażemy się na los prowincjonalnego importera technologii wypracowanych gdzie indziej.