Najbardziej zasłużony dla Służby Bezpieczeństwa krakowski medyk Zdzisław Marek, należy do tych najczarniejszych postaci PRL, które już nigdy nie zostaną skazane przez sąd demokratycznej Polski. Co więcej, nigdy nawet nie zostaną potępione przez opinię publiczną. Ich największe grzechy, które winny być oceniane jako czyny stojące na pograniczu zbrodni medycznej, u nas są całkowicie ignorowane. Jego naukowa kariera i biografia człowieka pozostaną nieskazitelnie czyste. Jeśli bez plam żadnych, to tym samym wzorowe - uzna większość.
>>> "Wildsteina oskarża parszywa postać"
Nie ma na szczęście ludzi, którzy chcieliby wystawiać mu pomniki na placach Krakowa czy ustawiać jego popiersia na salach wykładowych dla adeptów medycyny. Ale przecież wydanie jego książki, w której eksponuje własną interpretację głośnych zbrodni politycznych z czasów PRL, jest swoistego rodzaju pomnikiem eksperta i badacza. Tymczasem treść książki powinna skazywać ją na poczesne miejsce w galerii najpodlejszych gadzinówek, jakie ukazały się w Polsce po drugiej wojnie światowej. Trzeba być nie lada łajdakiem i mieć w sobie nieograniczone pokłady cynizmu, żeby trzydzieści lat po śmierci Stanisława Pyjasa lansować wersję o przypadkowym zgonie młodego krakowskiego opozycjonisty, w którym alkohol odegrał rzekomo kluczową, zgubną rolę. Nie u niego pierwszego podeszły wiek i sytuacja emeryta uruchamia pokłady bezczelności. Ma dobry przykład w swoich ideowych protoplastach i przewodnikach - generałach Jaruzelskim i Kiszczaku.
>>>Zobacz, jak te kłamstwa komentuje przyjaciółka zabitego studenta
85-letni dziś prof. Zdzisław Marek, emerytowany kierownik Krakowskiej Katedry Medycyny Sądowej, przez ponad 40 lat - niemal tyle, ile trwała PRL - jako biegły sądowy opiniował przed sądami w całym kraju najgłośniejsze sprawy kryminalne. Wśród nich było wiele spraw, w których występowali "nieznani sprawcy". We wszystkich tego rodzaju zdarzeniach jego ekspertyza brzmiała zawsze jednakowo: "nieszczęśliwy wypadek". Nic dziwnego więc w tym, że przylgnął do niego szyld - etatowy ubecki ekspert. W 1991 r. niezależna komisja orzekła, że główną przyczyną śmierci Pyjasa było pobicie. A zwłoki zostały podrzucone w inne miejsce właśnie po to, aby zainscenizować wypadek. Mimo to prof. Marek broni swojej wersji.
Jak dalece można posunąć się w arogancji, świadczy własny obraz, jaki kreuje prof. Marek w swej książce. Pisze w niej, że w jego życiu prywatnym i zawodowym przyświecały mu m.in. następujące drogowskazy: "bycie wysoce rozważnym i samokrytycznym" oraz zasada, by nigdy nie "służyć żadnym panom". Biografia prof. Marka wskazuje, żejest on akurat odwrotnością człowieka, obraz którego w swych megalomańskich zapędach próbuje nam wmówić. Dziwi mnie, że nikt ze środowiska naukowego nie zaprotestował głośno przeciwko książce prof. Marka. Nikt też wcześniej nie próbował zdjąć z jego głowy fałszywej korony, w którą się stroi. Czyżby środowisko naukowe przeżarte było w tak ogromnym stopniu zakłamaniem? A jest przeciwko czemu protestować.
Czyż może być większe szubrawstwo od tego, którego dopuszcza się Zdzisław Marek, kiedy jako swego patrona i mistrza wymienia profesora Jana Olbrychta, wspaniałego, uczciwego człowieka, wielkiego poprzednika, twórcę Katedry Medycyny Sądowej?